Adrenalinowy weekend w Meløy
BIEGIEM MARZEŃ
Zamknij oczy i wyobraź sobie, że właśnie zaczynasz długo wyczekiwany weekend (bo przecież już od poniedziałku na niego czekasz). Jest sobota rano i zamiast sprzątać w domu i biegać z listą zakupów na cały tydzień, jesteś w odległej od JAKIEJKOLWIEK cywilizacji- chatce, do której dostać można się tylko za pomocą motorówki…
Rano budzi Cię blask promieni słońca wpadających prosto przez przeszklone ściany Twojego weekenodwego domku. Przeciągając się leniwie na łóżku, widzisz otchłań niebieskiego fiordu z rodzinką płynących właśnie w tym momencie delfinów. Zaspana marzysz o zapachu kawy, który dodałby Ci brakującej energii potrzebnej do wyjścia z przytulnego i jeszcze ciepłego łóżeczka…
Zamiast założyć sobotni dres wkładasz strój kąpielowy i wchodzisz do gorącego Jacuzzi odprężając się na sam kontakt z gorącymi bąbelkami wody. Widok wpadającego lodowca do granatowej wody fiordu zapiera Ci dech w piersiach. Nic dziwnego że Norwegowie mają niebywałe UWIELBIENIE dla natury. Patrzysz i nie wierzysz własnym oczom, jest to w ogóle możliwe? Powoli przecierasz opuchnięte jeszcze oczy i mówisz do siebie: TAK, to ja mogę zaczynać każdy weekend! ….. No dobrze, WRÓĆMY teraz na ziemię.
ADVENTURE-SURVIVAL WEEKEND
Otóż, Adrenalinowy Weekend w którym mieliśmy przyjemność uczestniczyć, wcale nie miał za zadanie odprężyć i zrelaksować- ale przeciwnie- zmęczyć do granic wytrzymałości, poddając próbie sprawność fizyczną oraz siłę psychiki. Od niedawna reflektowaliśmy nad tego typu wyjazdem, który byłby CZYMŚ znacznie większym niż weekendowy trekking po okolicznych szczytach. Ba, który dostarczyłby nam wyzwań pokonując własne granice możliwości. Potrzebowaliśmy czegoś więcej….I wtedy, wpadła nam w ręce wspaniała oferta ADRENALINOWEGO WEEKENDU na Meløy. Oferta treningu weekendowego w formie typowego survivalu, obudziła drzemiące we mnie pragnienie … Jedyne co stało na przeszkodzie to- cena! Za uczestnika całego pobytu trzeba było zapłacić jedyne 5 000 koron, co znaczy że jesli chcielibyśmy jechać razem to 10 000 niestety ale nie starczy, bo dochodzią jeszcze koszty dojazdu, wyżywienie itp. Boriiing. Poddałam się od razu. Zdeno naszczęście nie! Z racji, że tego typu wyjazd organizowany był pierwszy raz, poszukiwali TESTERA, który miałby ocenić jakość zorganizowanego wyjazdu wraz z realizacją oraz przebeiegiem- w zamian za GRATISOWY udział w weekendzie. I co się okazało?
ZADANIE TESTER
Oczywiście, mój ukochany Zdeno, bez zastanowienia zgłosił swoją kandydaturę. Przyznam, że spanikowałam. Przecież ja nie dam rady z zapalonymi norwegami na takim weekendzie… Otóż, ze wszystkich nadesłanych zgłoszeń, rolę testera wygrał mój Zdeno, w skład którego wchodził cały pobyt w Svartisen brygge z atrakcjami, wyzwaniami, transportem i peeełnym wyżywieniem za FREE. Dlatego jak tylko dowiedzielismy się, że Zdena pobyt nic nie bedzie nas kosztować, dodało mi to wcześniej nieodkrytych „skrzydeł ochoty” i zachęciło tym samym do wzięcia udziału w tym szalonym weekendzie. Ha. Żeby tego było mało, Zdeno zgłaszając swoją kandydaturę, w formularzu zgłoszeniowym przesłał stronę mojego bloga (z youtubem włącznie), który spodobał sie organizatorom i zaoferowali mi promocyjną cenę za uczestnictwo! Nie moglismy zaprzepaścić takiej okazji! Challenge accepted! Wiedzieliśmy, że adventure is calling! Iha ha…sasasa
Adrenalinowy weekend w Meløy, to miejsce w którym skończył się weekend a zaczęła prawdziwa PRZYGODA. Łącznie zgłosiły się cztery poszukujące nowych, sportowych wyzwań pary. Typowi szaleni Norwegowie, chętni do zmierzenia się ze swoimi słabościami poprzez zaplanowany trening od samego początku weekendu-po jego koniec. Wszystkie te osoby łączyo jedno pragnienie- chęć poczucia takiej adrenaliny, jak podczas pierwszej wspinaczki, jazdy górskiej czy maratonu.
PIĄTEK- WYZWANIA POCZĄTEK
W piątkowe popołudnie, skończyliśmy pracę około godziny 13 (bo przecież trzeba ją oszczędzać, jak mówi mój teść praca.. postoi nawet trzy dni 🙂 Punktualnie o godzinie 16.00 odpłynęliśmy z Bodø, w kierunku Grønnøy. Na pokładze promu zapoznaliśmy się ze wszystkimi uczestnikami wyprawy, i w ich towarzystwie zafundowaliśmy sobie norweskią kombinacje LODY OREO + KAWA, jako #energia na cały czekający nas weekend. Po dopłynięciu na wyspę Grønnøy, na miejscu czekali już na nas organizatorzy, z norweską flagą, niezbędnymi informacjami, mapą oraz pierwszym WYZWANIEM. Mieliśmy do pokonania 38 kilometrów na rowerze w górzystym terenie, w szalonej wichurze z poziomym deszczem- oczywiście na CZAS. Dostaliśmy infromację, że na podstawie czasów zostaniemy przydzieleni do grup po pokonaniu pierwszej trasy.
Włączyli czas. Odjechali i zostawili nas samych! Co się okazało, nikt z grupy nie chciał od razu wyjść na prowadzenie i wszyscy trzymaliśmy się razem. Była to idealna okazja do tego, żeby bliżej się poznać, więc pedałując wzdłuż fiordów rozmawialiśmy jeden z drugim, dbając o efekt synergii grupy, solidarnie czekając na najsłabszego. Najciężej miał mój Zdeno, gdyż zobligował się do zabrania ze sobą oczywiście jego ukochanej zabawki- DRONA- i musiał nas cały czas wyprzedzać, tym samym utrzymując jeszcze większe tempo.
Przyjaciel ROWER?
Dodam, że kolarstwo górskie nie należy do moich mocnych stron. Jako, że pochodzę z cudwonej Wielkopolski i przyznam, że rower owszem był moim ulubionym środkiem transportu, to niestety nigdy wcześniej nie miałam okazji sprawdzić się w GÓRZYSTYM terenie. Ponadto, pożyczyłam rower od znajomego (rower ważął zaledwie 8kg!), i nie zdawałam sobie sprawy z tego jak ważna jest umiejętność PRAWIDŁOWEJ zmiany biegów. Zarówno tego, jak i hamowania przed samymi zakrętami oraz morderczego zjazdu po mokrym, nierównym podłożu i śliskich kamieniach- nauczyłam się, właśnie podczas pierwszego wyzwania! Już pierwszy dzień dostarczył mi gigantycznego przypływu adrenaliny, wystarczającego na cały weekend, już miałam dosyć.
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma rzekami i fiordami…- Nocleg Svartisen brygge
Po dotarciu do mety czekała na nas już tylko szybka jazda motorówką na drugą stronę fiordu i upragnione zakwaterowanie na końcu świata w prywatnym kompleksie noclegowo- wypoczynkowym Svartisen brygge. Obiekt położony na samej wodzie, tuż u podnóża spiczastych gór do których, niestety ale nie prowadzi żaden szlak turystyczny z powodu ich trudnego dostępu, w postaci stromych stoków gęsto porośniętych lasem! W skład TOTALNIE oddalonego od jakiejkolwiek cywilizacji obiektu (w którym jedynym parkingiem był parking wodny dla motorówek, skuterów i kajaków), wchodziły cztery urocze, minimalistyczne drewniane domki letniskowe z przeszklonymi dwoma ścianami.
Ponadto, do całego kompleksu należał duży common house z kuchnią, łazienką i strychem z najpiękniejszym widokiem jaki miałam możliwość widzieć. Do dyspozycji gości było oczywiście nagrzane jacuzzi, grill-barbecue z tarasem i typowa norweska „szopa” przerobiona na playroom (ala świetlica), tudzież idealne miejsce z kominkiem na długie wieczory w towarzystwie norweskiego trunku AKVAVIT– skandynawskiej wody życia. Prysznic natomiast był wybudowany na dworze, ale w tak odległym od cywilizacji miejscu, że spokojnie można było paradować …yyy w piżamce 😀
W tej właśnie „szopie” czekała na nas wspaniała norweska kolacja w formie przepysznej zupy SEAFOOD ( składająca się z trzech rodzajów ryb, kraba, homara, ośmiornicy i kalmarów), z focaccia z suczonymi pomidorkami i oliwkami, a na przystawkę zimne małże i krewetki z masłem, czosnkiem i cytryną. Wait! Zanim zabraliśmy się do pałaszowania stołu, zostaliśmy oficjalnie przywitani szampanem Bottega Gold! To wszystko w towarzystwie samej norweskiej telewizji NRK i bardzo sympatycznego reportera o imieniu OLA (tak, w Norwegii to imie męskie..).
Sobota- let’s the show begin!
Wyzwanie I i II- ZDROWA WODA SIŁY DODA
W sobote rano obudziliśmy się dość wcześnie. O godzinie 9 zostaliśmy przydzieleni do grup (o dziwo nie byliśmy razem ze Zdenem w tej samej drużynie) i przed samym śniadaniem zaczęliśmy pierwsze wyzwanie tego dnia! Otóż polegało ono na przejściu po wiszącej 3 metry nad wodą DESCE. Wygrywała ta grupa, która utrzymała się na desce NAJDŁUŻEJ. Mój czas wyniósł 2 minuty i 44 sekundy ale najlepszy był kolega Erling z 3 minutami i 20 sekundami. Szacun! Wskok do lodowatej wody był mega nieprzyjemny! Słona woda od razu wpadła mi do nosa, zatykając tym samym uszy, a uciekające w popłochu RYBY przyprawiły o atak serca.
Niemniej jednak, był to dopiero początek wodnych przygód. Kolejne wyzwanie polegało na wskoczeniu do wody, przepłynięciu do DRYFUJĄCEGO mola, na które trzeba było jak najszybciej się wślizgnąć. Każdy z zawodników musiał zrobić to zwinnie i efektywnie. Zadanie bowiem znowu było na czas. Tym razem jednak, wygrywała grupa która ukończyła je jak najszybciej. Po dopłynięciu ostatniego zawodnika do dryfuącego mola, pierwszy wskakiwał spowrotem do lodowatej wody fiordu i czym prędzej dopływał do brzegu.
Mimo iż byliśmy już w grupach, to każdy musiał tu zmierzyć się z WŁASNYMI słabościami i lękiem przed lodowatą wodą. Zadanie to zakończyliśmy w gorącym jacuzzi z klimatyczną scenerią i wesołą atmosferą. Po przepysznym śniadanku zostaliśmy przetransportowani na drugą stronę fiordu, ok 20 km od Svartisen brygge, gdzie czekały nas prawdziwe wyzwania! Tym razem zawodnicy zmuszeni byli zmierzyć się z jazdą kolarską pokonując 500 metrów wysokości, 3 nieoświetlone tunele i setki zakrętów, zjazdów i podjazdów na 20 kilometrowym odcinku.
W pierwszej fazie rywalizacji wyścigu dostalismy MAPY, które były wskazówką z wyznaczoną trasą i z zaznaczonymi na trasie punktami z zadaniami. W momencie gdy jedna z grup źle odpowiedziała na pytanie, została ukarana 5 minutową,przymusową pauzą przy punkcie. My czekaliśmy na samej górze. Duch rywalizacji towarzyszył nam przez całą pierwszą fazę, doładowując kapsułki z ADRENALINĄ na maksa!
WYZWANIE IV- Trekking + Geocaching
W drugiej fazie czekało nas do pokonania 450 metrów n.p.m. Tym razem musieliśmy zdobyć wierzchołek wyznaczonej góry znajdujący się na 812 m n.p.m., znajdując i zabierając flagę, oraz bezbłędnie odpowiedzieć na zadane przy fladze pytanie. Ponadto, dostaliśmy tu również dodatkowe zadanie, które polegało na zrobieniu najstraszniejszej SELFIE całej grupy. Moim zdaniem była to najlepsza część całej wycieczki, gdyż to właśnie trekkingowi poświęcamy się ze Zdenem najczęsciej. Iha ha.
WYZWANIE V- SZERPA!
To już ostatnie wyzwanie czekające na uczestników. Wbieg z plecakiem ważącym ok. 15 kg po- 1129 STROMYCH stopniach – jakieś 300 metrów pod górę. W zadaniu tym mieliśmy sprawdzić naszą wytrzymałość siłową, psychikę i związany z nią lęk wysokości, oraz przeżyć na własnej skórze ciężką pracę szerpów. To właśnie szerpowie nosli tymi schodami podczas I Wojny Światowej 60 kilogramowe ładunki, gdyż tradycyjny transport nie był w stanie tam dotrzeć! Do dzisiaj praca tragarzy towarów jest NIEZBĘDNA w tym miejscu, żeby dostarczyć potrzebne towary do znajdującej się na samej górze chatki (głównie jedzenie, napoje, %, drewno, środki czystości,itp). MieliŚmy szczeście, że tylko parę osób spotkaliśmy idących w przeciwnym kierunku, gdyż schody były tak WĄSKIE, że z ledwością zmieściła się na nich jedna osoba!
Była to ostatnia część wyzwania i również przyjemna. Dla Zdena zdecyowanie FAWORYT, gdyż sam pracował w Tatrach jako szerpa nosząc 65 kg na plecach. SZACUN. Dodatkowym atutem szerpowego-eksperymentu była przepiękna polodowcowa sceneria i atmosfera prawie ukończonego dnia wyzwań.
Na górze czekali na nas organizatorzy, reporter z telewizji norweskiej (który nie przestawał nas nagrywać zadając do tego śmieszne pytania) oraz pyszne przekąski! Dostaliśmy do zjedzenia suszoną szynkę z renifera z serem i żurawiną podaną na flatbrød (nie mam pojęcia jak to przetłumaczyć- ALA norweska bardzo cięka Wasa, Norwegowie jedzą ją dosłownie do wszystkiego). Pycha!
GRZANIEC ROZGRZEWANIEC
Ponadto, zostaliśmy zaproszeni na obiad z deserem do 100 letniej chatki. Skromna, skandynawska chatka na szczycie wzgórza zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Przy wejściu dostaliśmy do wypicia norweski punch –GLØGG – osobiście nazywam go grzaniec rozgrzewaniec. My dostaliśmy wariant bezalkoholowy zrobiony na bazie soku owocowego, miodu z pływającymi rodzynkami i orzechami w środku. Pycha. Trunek ten jest tak słodki, że ja zdołałam wypić tylko jeden. Natomiast wzmocnioną wersję o akvavit- mogę wypić znacznie więcej!
Na obiad zaserwowany był GULASZ z renifera w towarzystwie jabłecznika z lodami, przy historycznej opowieści o kopalni która powstała jeszcze przed I Wojną Światową, wraz z dawką historii na temat ciężkiej pracy tragarzy górskich-szerpów.
LEL‘S MOVE THAT BODY!
Ostatnim punktem naszego programu było już tylko przyjemne zejście schodami w dół i radosny śpiew norwegów. Po dojściu do parkingu, zrobiłam krótką sesję yogi i rozciągania dla uczestników całej wyprawy, z organizatorkami włącznie!
Mission completed- CZAS NA RELAX!
Po całym dniu wyzwań z rywalizującymi norwegami (niczym rozmnożony Bear Grylls) , wykończona ale szczęśliwa wślizgnęłam się do gorącego jacuzzi w towarzystwie dalszych 6 osób sącząc zimniutkie Nordlands pils i słuchając norweskiego humoru… Wreszcie ogarneło mnie uczucie spokoju i spełnienia. Radość i zadowolenie wypełniły mnie od wewnątrz, żeby nieskromnie nie nazwać tego dumą! Przetrwałam. Dałam radę. Pokonałam słabości – ciała i umysłu. Mission completed. Czas na relax.
W międzyczasie nasze cudowne organizatorki przygotowywały TRZYDANIOWĄ kolację oczywiście w postaci mojego ulubionego seafood bufetu. Tego wieczoru miałam możliwość pierwszy raz kosztować świeżego królewskiego KRABA z chilli-sauce i prażonym czosnkiem. Mniam! Smakowało jak przysłowiowe niebo w gębie, ale nie wiem czy to zasługa całego dnia wrażeń czy wspaniałych norweskich kucharek! Tego wieczoru ze zmęczenia szybko poszliiśy spać!
Lodowcowo-wichurowo-sztormowa-niedziela
Ostatni dzień naszego aktywnego pobytu rozpoczęłam dość wcześnie. Chciałam wykorzystać to cudowne miejsce. Doładować energię płynącą z POTĘGI natury. Myślę, że poranek jest bezcenny dla samopoczucia na cały nadchodzący dzień, dlatego z samego rana zaserwowałam sobie wspaniały poranny streching, na samym molo przy wschodzacym słońcu w towarzystwie mgły. Radość dla duszy i ciała.
Niestety w ten dzień siła natury wzieła górę nad naszymi zaplanowanymi wyzwaniami. Po królewskim śniadaniu, przepłynęliśmy motorówką wzdłóż fiordu do przystani (o której pisałam już wcześniej TU) na ostatni szalony punkt naszeg adrenalinowego weekendu!
NADCHODZI BUKA
Tam również wypożyczyliśmy rowery i udaliśmy się na wycieczkę. Sztorm zbliżał się nieubłaganie więc połowa grupy zrezygnowała z zadania wybierając kawę z ciastem. Druga połowa natomiast (łącznie z nami) poszła na podbicie LODOWCA Engabreen. Niestety. Zimny wiatr z deszczem zaczął przybierać na sile i prędkości, więc nasza guide biegła w stronę lodowca jak szalona. Nie doszliśmy nawet do języka lodowca, gdy niezwłocznie musieliśmy zawrócić gdyż najgosze było przed nami Musieliśmy przecież, dostać się spowrotem do domków przez SZALEJĄCY fiord. Fale były tak duże, że adrenalinowy weekend przybrał na wadze. Zrobiło się ciemno, zimno, mokro i strasznie. Miałam wrażenie że prawdziwa muminkowa BUKA nadchodzi! AAA…Na szczęście nikt nie był chory.
PRAWA NATURY
Po obiedzie, żwawym tempem spakowaliśmy się, gdyż musielismy czym prędzej przedostać się przez szalejącą wodę na drugą strone odległego fiordu. Była to jazda niczym ROLLERCOASTER- na wodzie. Silny, porywisty wiatr spiętrzył wodę i utworzył parometrowe fale. Co gorsza, płynęliśmy pod prąd, więc każdą, rozbijającą się o motorówkę falę, silnie odczówaliśmy . To wyzwanie nie było już zaplanowane przez same organizatorki całego weekendu, ale przez samą MATKĘ NATURĘ. Byliśmy świadkami potężnych paw natury, których nie sposób było zatrzymać. Tylko dla osób o silnych nerwach! Miałam wrażenie, że dopłynięcie do brzegu graniczy z cudem. Na szczęście, nasza podróż zakończyła się sukcesem i udało nam się dobić do brzegu . Hoorey! Już teraz zostały nam tylko 2 godzinny jazdy promem na otwartym, szalejącym MORZU w sztormie do ukochanego domku w Bodø!
Myślę, że każdy kto pragnie przeżyć AKTYWNY, pełen przygód weekend- bądź weekend zarówno dla ciała jak i duszy- powinien choć raz w życiu wziąć udział w takim adrenalinowym wyzwaniu! Ba, odwiedzić to niezwykłe miejsce! My ze Zdenem planujemy już ZIMOWĄ wersję ekspedycji ala Cecilie Skog! W duchu motta: