Park Narodowy Rago – jesienny trekking

Go where Google can’t! Czyli jesienna wyprawa do lapońskiego wodospadu

Nie ma nic piękniejszego od kolorowej i słonecznej jesieni za kołem podbiegunowym! W tym roku była szczególnie przyjazna dla mieszkańców północy. Przyszła powoli, zmieniając się z arktycznego lata w cudowny ciepły sezon przejścia do zimy. Jesień za kołem podbiegunowym to czas kiedy natura zachwyca mnie najbardziej! Dlaczego?

Jesień

Krystalicznie czysta woda odbija czerwone, zachodzące słońce. Noc ozdabia się w kolorowe niebo rozświetlone magiczną zielenią zorzy polarnej- zachęcając do biegania po dworze ze statywem i aparatem fotograficznym! Intensywne kolory pomarańczy. Zimne arktyczne powietrze. Długie cienie na szlaku turystycznym. Spadające liście. Smak jagód w pełnym słońca dniu. Zorza polarna zarówno w dniu jak i w nocy. Zimne powietrze oceaniczne. Osobiście uważam, że jesień jest jednym z najbardziej SPEKTAKULARNYCH zjawisk lapońskiej przyrody (oczywiście, zaraz po zorzy polarnej???)!

Park Narodowy Rago

Dlatego właśnie jesienne trekkingi należą do moich ulubionych! W duchu tej zasady, w pierwszy październikowy weekend wybraliśmy się do jednego z najbardziej bezludnych miejsc całej Skandynawii- Parku Narodowego Rago. Miejsce to jest najbardziej niedostępnym obszarem chronionym całej Norwegii. Jego dzieje sięgają średniowiecza, kiedy to Lapończycy przybywając ze Szwecji ze swoimi hodowlanymi reniferami i koczowniczymi osadami, nadali życia chociaż na chwilę temu odizolowanemu od wszelkiech form ludzkości miejscu.

Milky Way

Rago charakteryzuje typowy północno norweski klimat nadmorski z dużą ilością opadów, chłodnymi latami i łagodnymi zimami. Z racji tego, iż park w całości otoczony jest masywem gór, od końca września do końca lutego, słońce w ogóle nie pojawia się w dolinie! Tym samym doświadczyliśmy już pierwsze przymrozki i zamarznięte tafle kałuż, rzek i jezior (i to niecałe dwa tygodnie temu!). Na własnej skórze poczułam nadchodzącą milowymi krokami zimę! Najlepszym widokiem byly jeszcze zielone krzaczki z jagodami, przykryte niczym „milky way“ pierwszą warstwą delikatnego przymrozku- o dziwo były dwa razy słodsze niż normalnie!

Największa dzicz w Europie

Szlak turystyczny do słynnego wodospadu wiedzie od samego początku przez gęsto zarośnięty las, po stromym i wyraziście nachylonym terenie górskim, uniemożliwiając złapanie oddechu już od samego początku trekkingu. Pierwsze 30 minut wspinaczki było dość wymagające, ale warte wysiłku. Po wejściu na wierzchołek masywu, zdecydowanie każdego może zachwycić OLBRZYMIA, magiczna, polodowcowa panorama na okoliczną dolinę, jeziora, sieć rzek i dywan kolorowych jesiennych lasów. Cały ten przepiękny widok kolorowych lasów zostawiliśmy za naszymi plecami, bowiem przed nami drzewa przedstawiały już bezlistne konary przygotowane na zimę! Cudo i niepojęty ogrom natury! Dzicz, dzicz i ani śladu cywilizacji w promieniu kilkuset kilometrów. Co ciekawe, Rago ze szwedzkimi parkami narodowymi tworzy łącznie NAJWIĘKSZĄ DZICZ w Europie z obszarem przekraczającym 9 000 km2, czyniąc go największym powierzchniowo terenem chronionym w Europie!

BEZKRES

Czy umiesz sobie to w ogóle wyobrazić? Stoisz w samym SERCU gigantycznej, bezdennej otchłani natury- zupełnie sam- gdzie od najbliższej cywilizacji oddzielają Cię hektary dzikiego bezkresu. Dopiero tam zaczęłam uświadamiać sobie jaka jestem mała w obliczu nieskończonej, nietkniętej i potężnej matki natury. Polodowcowe masywy górskie tworzą tam podbiegunową scenerię, której główne elementy rozciągają się na szerokość wielu tysięcy hektarów. Niby surowy klimat arktycznej jesieni, ale nietknięte ludzką ręką krajobrazy kontrastów z licznymi wąwozami, stromymi górami i niezliczoną ilością kaskad rzek (oraz pól śnieżnych)- ZAUROCZYŁY nas do granic!

Ragowska mila

Idąc masywem górskim zapadaliśmy się w błocie (raz nawet po same kolana 😛 ) do tego stopnia, że ciężko było się z niego wydostać. Z racji tego, iż większość bagien była niewidoczna poprzez porośnięte i szczętnie ukryte, czyhające na zbłądzonego turystę zarośla- bagna co chwilę nas zaskakwiały i utrydniały hiking. Teren zmieniał się równie szybko i nie bez powodu określenie „Ragowska mila“ w Norwegii oznacza szczególnie wymagający szlak turystyczny z terenem dwa razy dłuższym, niż jakikolwiek inny.

Trzy pory roku

Ponadto, samo ukształtowanie terenu było zadziwiające. Ścieżka prowadziła z góry w dół, wijąc się przez bagniste doliny, po czym wiodła do stromych schodów prowadzących ok. 40 metrów w dół, tylko po to żeby za chwilę znowu wdrapywać się po mokrych oblodzonych już skałach, i tak w kółko. Dodatkowo pogoda w Rago potrafi zmienić się gwałtownie i możliwe są TRZY PORY ROKU w ciągu jednego dnia!

Fairytale

Wspinaczka to nie zawsze bajka, ale zawsze zabiera nas do baśniowych miejsc. Tym razem, też tak było. Bowiem, jak już wcześniej wspomniałam sercem tego zimnego miejsca, główną atrakcją oraz celem naszej wycieczki był – monumentalny, jedyny w swoim rodzaju wodospad- LITLVERIVATNET– o wysokości ponad 250 metrów! Wodospad jest tak niebosiężny, że ciężko ogarnąć go spojrzeniem ze szlaku, ale dobitny szum spadajacej 250 metrów niewidocznej jeszcze dla turysty wody, nadaje ogromnej mistyczności temu miejscu.

Głos natury- The voice of nature

Głośny szum wodospadu, jest niczym bijące tętno samej matki natury. Nie widzisz go, ale słyszysz przez prawie całą wycieczkę. Tajemniczy odgłos wody dochodzacy zza gór, stopniowo zaczął się nasilać. To spowodowalo, że prawie zaczęliśmy biec, aby jak najszybciej ukazał się naszym oczom ten głośny cud natury. Dopiero na odległość niecałego kilometra od wodnego żywiołu, dostaliśmy pierwsze wyobrażenie budzącej grozę siły potężnych praw natury. Naszym oczom ukazał sie bowiem majestatycznie rozpościerający się UNIKAT dziewiczej przyrody, który zwalił nas z nóg!

Z lotu ptaka

Jak tylko doszliśmy do wodospadu, Zdeno zabrał się za filmowanie. Problem w tym, że było tam zbyt zimno aby dron mógł bezpiecznie wystartować i bezproblemowo polatać. Dlatego, przez pierwszych 10 minut Zdeno ogrzewał baterie (i moje zlodowaciałe, kościste ręce) na swoim brzuchu. Co ja bym zrobiła bez mojego przenośnego grzejniczka w postaci naturalnych zasobów energii mojego męża! Haha

Po niecałym kwadransie dron już szybował ok. 80 metrów nad nami! Dzięki temu, otrzymaliśmy JEDYNĄ w swoim rodzaju szansę, żeby po raz pierwszy obejrzeć wodospad dosłownie w całej jego okazałości. Biegając po moście prowadzącym na drugą stronę jeziora, już nie mogłam się doczekać filmu który pozwoli mi ogarnąć spojrzeniem monumentalny cud natury, i wodospad w całej jego okazałości.

Ambrozja- napój bogów

Po ok. dwóch kwadransach, kompletnie zmarznięci zapakowaliśmy latającego ptaka i pobiegliśmy z powrotem szukając idealnego, bezwietrznego base campu na zjedzenie obiadku. Oczywiście, nie mogło zabraknąć przenośnej kuchenki turystycznej „primus“. Dzieki której zaparzyliśmy sobie „napój bogów“ – swieżo parzoną kawusie w środku samej dziczy z widokiem na wodospad, może smakować kawa lepiej? Moją ukochaną aromatyczną przyjaciółkę zabieram ze soba dosłownie wszędzie i tam również nie mogło jej zabranąć! Już pierwszy łyk rozgrzał moje zlodowaciałe ciało i pobudził układ krążenia dodając mocy jak narkotyczny medikament. Błyskawicznie rozszerzył moje źrenice i doładował powoli opadające już zasoby energii. Zdeno natomiast przygotował CIEPłY posiłek niczym „ambrozja“ – serwując meksykańską potrawę chili con carne. Jak to zrobił?

Restauracja Michelin

Oczywiście nie smażył mięsa w tych prymitywnych warunkach, a jedyne co zrobił to zalał tzw. Liofilizanty. Jest to prowiant używany przez norweskich żołnierz w gorach, charakteryzujący się tym iż jest bardzo pożywny, lekki i całowicie wolny od niepotrzebnych konserwantów i innych niezdrowych dodatków. Dodam, ze proces w jakim powstaje to wymrażanie wody z produktów spożywczych, dzięki czemu pokarm pozbawiony jest wody i zachowuje 95% swojego koloru, kształtu, zapachu, smaku oraz niezbędnych witamin, soli mineralnych oraz białek. Smakowalo nieziemsko! W takich momentach, człowiek docenia każdy najmniejszy kęs CIEPŁEGO posiłku, a jedzenie smakuje jak w 3 gwiazdkowej restauracji Michelin ( w sumie to niewiem jak smakuje jedzenie w restauracji Michelin, ale tak sobie je w tym momencie wyobraziłam 😛 ).

Pocahontas

Po napełnieniu brzuszków powoli zaczęliśmy wracać z tego bezludnego i dziewiczego miejsca, po drodze zapadając się w zamarzniętym już błocie. Było już późno i niziutko osadzone słońce cudownie zachodziło za horyzont, nadając intensywną kolorystykę otaczającej nas przyrodzie. ZŁOCISTE, polarne kolory udekorowały cały krajobraz opuszczonej przez nas polodowcowej dolinie. Idąc w dół dobry humor nas nie opuszczał. Otóż, przez całą wyprawę nie mogłam pozbyć się z głowy piosenki „kolorowy wiatr” z mojej ulubionej bajki Pocahontas, ktorą śpiewałam w myślach przez całe 8 godzin trekkingu. Schodząc w dół dałam jednak upust moim myślom i zaczęłam śpiewać piosenkę na całe gardło:

„… Na lądzie, gdy rozglądasz się lądując
Chcesz wszystko mieć na własność, nawet głaz
A ja wiem, że ten głaz ma także duszę
Imię ma i zaklęty w sobie czas …“

Bo, poza mną i Zdenem nikogo innego tam nie było…! 😛 🙂 😀

Kolorowy Wiatr

Pisząc to właśnie przypomniała mi się sytuacja, kiedy jechałam na weekend z Warszawy do domku z moja ukochaną siostrą Anią i moim przyjacielem Bartkiem. Siedząc w aucie spiewałam tą piosenkę na cały głos IRYTUJĄC ich do czerwoności. Z początku nie było im do śmiechu, ale z czasem ich zaraziłam i jechaliśmy tak do domu radośnie śpiewając „kolorowy wiatr“. Do dzisiaj się z tego śmieją i szantażują mnie nagranym wtedy filmikiem!

The Guardian

Tym melodyjnym akcentem i bajkowym nastrojem zakończylismy naszą „Ragowską mile“ w mieniącym się złocistym słońcu polarnego krajobrazu! Nic dziwnego ze wg. gazety The Guardian Park Narodowy Rago znalazł się w pierwszej dziesiątce najlepszych parków narodowych w calej Europie! Zdecydowanie polecam to miejsce, ale może w lecie jeśli chcesz mieć ciepłe wspomnienia!

Podobne wpisy

Facebook
Twitter
WhatsApp
Pinterest
Email