Znowu poniedziałek, szary bury i ponury…? Nieee Heggmotinden i ski-tury!
Miejsce: Heggmotinden, Nordland
Szlak turystyczny: pieszy, topptur
Stopień trudności: średni
Długość szlaku: 3,4 km
Czas: 3,5 godzin
Poniedziałek 22. marca, budzik nieubłaganie dzwoni o 7 rano, czas wstać do pracy. Na dworze jest ok 5 stopni ciepła, słońce swieci, Zdeno marzy o „outdoor office”. Oboje bez komentarza szykujemy śniadanko, pijemy kawę i każdy udaje się do swoich obowiazków nowego tygodnia.
Z racji tego że jest to Wielki Tydzień, a dokładniej poniedziałek przed Wielkanocą, norwedzy mają tak zwany cichy tydzien „stille uke”, co w praktyce oznacza że większość ma już upragnione wolne! W norweskim pojeciu Påske czyli Wielkanoc, to tydzień spędzony na chacie w górach, biegówki to najważniejsza czynność nabożeńska której są bardzo wierni i prakykują ją od rana do wieczora, grillowanie parówek na jednorazowym grilu przy piwku, to druga z głęboko zakorzenionych tradycji, i tak przez cały tydzień! Genialne, że w ogóle uprawiają jakiś sport w tym czasie!
My natomiast, mieliśmy zacząć naszą Wielkanoc od środy, jednak plany są po to żeby je zmieniać. O godzinie 9, dostaję smsa od Zdena, z napisem „Gazelka, za 30 min w domu, kierunek Heggmotinden?”
Długo nie musiałam się zastanawiać bo akurat odwołali mi 2 treningi z racji fantastycznej pogody. Szybko i spontanicznie spotkalismy się w domku. W pół godziny zapakowaliśmy wszystko co potrzebne i wyruszyliśmy na kolejną naszą zimową przygodę, tym razem czekały na nas ski-tury! JUPII
Heggmotinden oddalony jest od Bodø ok 25min jazdy na wschód w stronę Fauskę. Plusem jest to, że już z samego parkingu możesz iść na nartach na samą górę, bez tego żeby nieść narty na plecach! Bomba! Śnieg tego dnia był idealny.
Po 10 minutach wspinaczki z plecakiem na plecach ściągam kurtkę, a z nią wszystkie problemy które tu przyniosłam. Zakładam okulary i szeroki uśmiech od ucha do ucha! Massa potu i zastrzyk endorfin dopiero przede mną.
Góra ma 798 metrów n.p.m., a szlak prowadzący na jej szczyt ma zaledwie ok 3,5km. Początek jest bardzo przyjazny dla miłośników sporótw zimowych, łagodnie stąpając do góry pozwala mięśnią czworogłowym rozgrzać się w odpowiednim tępie. Później wita nas las, a za lasem najcięższa część. Stroma i długa. Śnieg jest trochę zlodowaciały. Ale widoki arktycznej wiosny powodują, że chcesz iść dalej.
Trasa nie jest tak popularna, jak inne w tej okolicy. Podczas całej wyprawy spotkaliśmy na stoku ok 8 osób. Jednego śmiałka nawet na biegówkach na samym szczycie, co dodało mi odwagi bo było trochę stromo przy zjeżdżaniu. Dobijając szczyt nie spodziewałam się aż tak monumentanego widoku. Ok 100m przed wierzchołkiem, otworzył się widok na stronę zachodnią pokazując bieluteńkie góry zalane granatowo- czarnym fiordem. W oddali ocean, a z nim moje przeukochane Lofoty. Jak budziłam się rano nie pomyślałabym, że taki widok będzie mnie dzisiaj czekał. Czuję się jak w BAJCE!
Ogromna radość i poczucie wolności przyspiesza bicie serca! Szczęśliwa podbijam górę, a tam już tylko zdjęcia i melodia szalejącego wiatru. Z racji tego, że mocno wiało na górze, zjechaliśmy niżej i zrobiliśmy swój basecamp w zawietrzu. Gorąca kawa z widokiem na dolinkę i spokój, cisza, to balsam dla duszy. Właśnie takie momenty powodują że mam ochotę meczyć się przez 3 godziny, żeby usiąść i odpocząć. To właśnie tam, mogę zapomnieć o całym świecie..Takie poniedziałki lubię, a Ty? ?