ABC BIEGÓWEK- 10 ZASAD PRAWIDŁOWEGO UBIORU!

ABC BIEGÓWEK-  10 ZASAD PRAWIDŁOWEGO UBIORU!

Seria ABC BIEGÓWEK  została stworzona z myślą o tych, którzy pragną zacząć swoją przygodę z biegówkami ale nie wiedzą od czego zacząć. JEŚLI również i Ty masz nieodparte pragnienie i ogromną chęć rozpocząć swoją własną przygodę z biegówkami, ale nie masz pojęcia jak zacząć, co będzie ci potrzebne, jaki wybrać sprzęt oraz dobrać odpowiednie ubranie to znaczy, że seria ABC BIEGÓWEK skierowana jest SPECJALNIE do Ciebie!  W trzech wpisach  postaram się rozwiać Twoje wątpliwości poruszając najważniejsze kwestie związane z przygotowaniem się na pierwszą wyprawę. Moim zamiarem jest pomóc Ci podjąć  „biegówkowe wyzwanie”  i już teraz zmotywować Cię do rozpoczęcia tej przygody udowadniając, że jest to ŁATWIEJSZE niż Ci się wydaje! Sama uważam, że chcieć to móc i każdy może stać się miłośnikiem białego szaleństwa! W pierwszym wpisie zdradzę tajniki 10 najważniejszych zasad prawidłowego UBIORU! Zapraszam!

Ubierz się odpowiednio!

W duchu starego norweskiego przysłowia, które mówi iż „nie ma złej pogody- są tylko złe ubrania”, stwierdzam że jest to święta prawda. Załóżmy, że norwedzy kierowali by się pogodą (tak jak większość z naszych rodaków) to pojęcie friluftsliv (rekreacja w naturze w czasie wolnym) w ogóle by nie istniało, a Marit Bjørgen i Therese Johaung nie byłyby wielokrotnymi mistrzyniami olimpijskimi, nie wspomnę już o tytułach mistrzyń świata. Ja natomiast mistrzynią nie zamierzam być i jak na rodowitą polkę i ogromnego zmarzlucha przystało (który nawet siedząc w domu ma zlodowaciałe do kości stopy i wiecznie zimne ręce) uważam, że odpowiedni ubiór na biegowki to podstawa każdej wycieczki i białej przygody! Dobór właściwej odzieży uzależniony jest od wielu czynników, takich jak: warunki pogodowe, temperatura , poziom aktywności fizycznej (kondycja) oraz ukształtowanie terenu wybranej trasy narciarskiej. Norwescy polarnicy radzą ubrać się według zasady „TRZECH warstw”, pamiętając o niezbędnych dodatkach które spowodują, że każda jedna wycieczka będzie przyjemnością. Jakie to zasady?

  • zadanie pierwszej warstwy to utrzymanie suchego i ciepłego ciała dzięki termoregulacji potu na zewnątrz. W praktyce wewnętrzna warstwa takiej bielizny posiada system oddychania (typu hydrofilowego), który odpowiada za odprowadzenie pary z powierzchni ciała na zewnątrz. W ten sposób zapobiega wychłodzeniu organizmu przy zmniejszonej intensywności treningu,
  • ważne aby taka bielizna dobrze przylegała do ciała dostosowując się oraz nie ograniczając zasięgu ruchów
  • taką bieliznę używam przez cały rok zarówno na trekkingi wiosną, (latem za kołem podbiegunowym 😛 ) czy jesienią. Jak dla mnie jest to najlepsza bluzka do biegania o każdej porze roku!
  • przy niskiej aktywności i niskiej temperaturze, należy szczególnie wybrać wełnianą bieliznę,
  • zdecydowanie nie polecałabym bawełny, gdyż sprawia ona że bielizna jest ​​mokra i wychładza ciało,
  • moje sprawdzone marki to number one: DEVOLD oraz Moods of Norway (na dołączonym zdjęciu).
  • w Polsce łatwo dostępne firmy> Volcano, Quechua oraz 4F

2. WARSTWA DRUGA- Sweter

  • warstwa środkowa powinna izolować od zimna, utrzymywać i zatrzymywać ciepło, nie przepuszczając go. Dlatego tak ważne jest aby wybrać sweter WEŁNIANY bądź polar,
  • takie materiały mają dobrą zdolność do regulowania temperatury ciała, zawdzięczając to kombinacji ocieplania z właściwościami pochłaniania wilgoci,
  • moja propozycja: wełniany sweterek zrobiony na drutach przez babunię. Ewentualnie polar. 😉

3. WARSTWA TRZECIA- ZEWNĘTRZNA

  • odpowiednia kurtka to trzecia już i zewnętrzna warstwa. Jej główne zadanie polega na skutecznej ochronie przed szybko zmieniającymi się warunkami pogodowymi w górach, oraz na swobodnym wykonywaniu ruchów,
  • z racji zwiększonej intensywności ruchów na wycieczkach biegowych przeważnie wybieram wiatrówkę, koniecznie z wysokim kołnierzem (ochrania szyję i gardło), z otworami wentylacyjnymi po bokach (tzw. wywietrzniki), dodatkową wiatroodporną membraną (Gore Windstopper, No Wind), szczelnymi mankietami, oraz dłuższą z tyłu (ochrona nerek przy pochylaniu)
  • zdecydowanie odradzam ubioru kurtek puchowych, które za bardzo ogrzewają ciało, zmniejszają ruch podczas biegu i mogą przemoknąć podczas dodatnich temperatur (chyba że temperatura powietrza spada poniżej – 10 stopni, wtedy należy zaopatrzyć się w ocieplaną kurtkę). Natomiast dobrze jest mieć kurtkę puchową ze sobą w plecaku i założyć ją podczas długich przerw na jedzenie,
  • dlatego warstwa zewnętrzna uzależniona jest od stopnia trudności trasy, intensywności aktywności, temperatury powietrza i opadów atmosferycznych
  • jeśli chodzi o spodnie to zdecydowanie nieprzemakalne i nieogrzewane, najlepiej membranowe.
  • moja propozycja to North Face, Kari Traa, Stormberg
  • alternatywa: wiatrówka Swix

DODATKI

4. Rękawiczki JEDNOPACZASTE

  • podczas biegu ręce bardzo intensywnie pracują dlatego rękawiczki powinny spełniać trzy główne funkcje:
    • izolować przed mrozem
    • chronić dłonie przed chłodem, wiatrem i uszkodzeniami
    • oraz zapewnić odpowiedni chwyt
  • jako największy zmarzluch na świecie zdecydowanie polecam zainwestować w dwuwarstwowe rękawiczki, koniecznie jednopalczaste:
    • pierwsza warstwa wełniana, z funkcją ocieplającą i wchłaniającą pot,
    • druga warstwa skórzana, pełniąca funkcję izolacji,
  • moje propozycje to rękawiczki puchowe Bergans (nie ma lepszych na wielką zimę)!
  • alternatywa: Quechua lub Dynafit

5.OPASKA

  • opaska powinna być wiatroodporna oraz powinna dobrze pochłaniać pot,
  • odpowiednia opaska powinna świetnie przylegać do głowy nie ograniczając ruchów podczas uprawiania sportu,
  • nie lubię nosić czapek na biegówkach z racji wysokiej intensywności, dlatego sama nie polecam (ale czasem jest to nieuniknione),
  • moje propozycje to opaska Kari Traa lub Norrøna
  • alternatywa: Kalenji, Bjørn Dæhlie Stride lub Leki Race Shark Head Band

6. SKARPETKI WEŁNIANE

  • głównym zadaniem skarpetek jest odprowadzanie nadmiaru wilgoci i potu, dbając o komfort termiczny wewnątrz buta,
  • dlatego zawsze mam na sobie skarpetki wełniane lub skarpety z włóknem CoolMaX które idealnie wchłaniają wilgoć, zapobiegają powstawaniu pecherzy oraz nie przemakają w kontakcie ze śniegiem,
  • moje propozycje to Bridgesdale
  • alternatywa: Salomon lub Alpina

7. OKULARY

8. STUPTUTY

  • stuptuty czyli ochraniacze przeciwśnieżne nie są koniecznością ale przydadzą się na głęboki śnieg, zapobiegając przemoczeniu skarpetek oraz zapewniając komfort wycieczki,
  • chronią również dolne części spodni przed przemoczeniem i uszkodzeniem,
  • można je używać również w cięższych warunkach do trekkingu,
  • moje propozycje to Noth Face oraz Mammut
  • alternatywa: Deuter

9. Sucha bielizna w plecaku!

  • nie istnieje nic lepszego jak sucha i świeża bielizna, która idealnie nadaje się na długie wyprawy. Z racji tego, iż spocona bielizna szybko wychłodzi rozgrzane ciało nawet podczas krótkiego postoju, warto mieć ze sobą ciepłą podkoszulkę lub dodatkową bieliznę termoaktywną,
  • ewentuanie możesz zaopatrzyć się w kamizelkę, np. z windstoperem, chociaż ja takowej w ogóle nie używam

10. Jednorazowe ogrzewacze żelazowe

  • mój największy niezbędnik i najlepszy towarzysz każdej wyprawy to: porowate torebki w woreczkach foliowych! Ogrzewacze zawierają rozdrobnione żelazo z celulozą i wodą, które aktywują się po kontakcie z powietrzem, zapewniając ciepłe ręce nawet przy minus 20 stopniach. Niektóre z nich utrzymują ciepło nawet do 12 godzin,
  • ja mam ręce bez przerwy lodowate, więc nigdzie nie ruszam się bez ogrzewaczy zarówno na ręce jak i na stopy!
  • polecam Hand Warmer

PODSUMOWANIE

Odpowiednie ubranie na biegi narciarskie powinno być i wygodne i możliwe do szybkiego zredukowania warstw. Warunki pogodowe w górach bardzo szybko ulegają zmianie, więc należy być przygotowanym na każdą możliwą sytuację. Sama wychodzę z założenia, że najważniejsza pogoda to odpowiednia pogoda ducha, bo do ostatniej da się dostosować stosując się na przykład do moich 10 rad prawidłowego ubioru 🙂 ! Przypomina, że w czasie biegów będzie Ci bardzo ciepło nawet przy minus 20 stopniach, z racji intensywnej pracy całego ciała. Dlatego na początku wyprawy, kiedy masz najwięcej sił i bieg jest najszybszy należy ubrać się delikatniej. Natomiast, podczas przerwy na odpoczynek, zalecam przebranie suchej bielizny, dodatkowy sweter, czapkę lub nawet kurtkę puchową, aby uniknąć wychłodzenia organizmu. To tylko zestaw moich 10 najważniejszych zasad, którymi ja się kieruję wybierając się na wyprawę biegową. Mam nadzieję, że dzięki nim również i Ty podejmiesz to wyzwanie i zaprzyjaźnisz się ze światem gór, śniegu i zimowej przygody. Życzę białego szaleństwa, emocjonujących przeżyć na nieodśnieżonej szosie i szerokiej trasy biegowej! Koniecznie zostaw komentarz i podziel się Twoimi własnymi doświadczeniami!

Ps. W następnym wpisie 10 zasad doboru odpowiedniego sprzętu!

POLARNA EKSPEDYCJA Fjällräven

POLARNA EKSPEDYCJA, CZYLI NASTĘPNY PRZYSTANEK… NATURA!

Life Is a Journey, Not a Destination

Podróżowanie, odkrywanie i ciągłe szukanie nowych wrażeń, nieustannie pobudza moją ciekawość i podsyca mój apetyt na nowe przygody. Pozwala mi próbować nowych rzeczy, odkrywać nieznane dotąd miejsca, rozbudowuje moją wyobraźnię i szaleńczo pobudza do działania! Co więcej, daje mi nowe spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość, dostarczając nowych perspektyw, pomysłów czy inspiracji do wychodzenia poza własne granice komfortu. Życie to nie cel sam w sobie, ale podróż w głąb, a my jako odkrywcy świata wciąż w nią wyruszamy. Poszukujemy nowych miejsc i wrażeń. Fascynujące jest to, że możemy każdego dnia wyruszać w nową podróż robiąc ten najmniejszy krok w kierunku naszych marzeń! Dlatego, moim kolejnym krokiem jest nieodparte pragnienie wzięcia udziału w wjątkowej ekspedycji polarnej organizowanej przez Fjällräven!

Na co w ogóle oddajesz głos

Zastanawiasz się o co w ogóle chodzi z tą moją kandydaturą do POLARNEJ EKSPEDYCJI i w czym tak naprawdę możesz mi pomóc? Tak samo jak moja kochana mamusia i starsze siostrzyczki myślisz że to mordercza wyprawa w zimowej Arktyce gdzie wichura śnieżna zabiera oddech bezlitośnie sypiąc śnieg do oczu i z każdym krokiem walczysz o przetrwanie przy minus 30 stopniowym mrozie? Otóż, niestety nie o tym jest ta ekspedycja!

Ekspedycja dla każdego?

Polarny event do którego się zgłosiłam został pierwszy raz zorganizowany przez szwecką firmę Fjällräven dokładnie 20 lat temu. Głównym celem organizatorów było umożliwienie przeciętnemu człowiekowi (niezależnie od jego doświadczenia) spróbowania własnych sił na łonie natury w zimowych warunkach północnej Skandynawii. Nie chodzi tu o ciężki survival czy ekspedycję tylko dla zaawansowanych polarników ale o to, by w międzynarodowym towarzystwie poczuć naprawdę wielką przestrzeń szweckiej Laponii w towarzystwie samych psich zaprzegów!

Skandynawska pustynia arktyczna

Fjällräven już od dwóch dekad organizuje tą ekspedycję udowadniając tym samym, że z pomocą dobrego sprzętu, niezastąpionyh porad i wskazówek od doświadczonych ekspertów, absolutnie KAŻDY jest w stanie wziąć udział w ekspedycji, ba bawiąc się do tego wszystkiego wspaniale! Ta ekspedycja szczególnie dedykowana jest tym, którzy chcą doświadczyć szerokiego wachlarza sposobów podróży w klimacie strefy arktycznej z udziałem psich zaprzęgów! W przypadku tej wyprawy stopień trudności zawsze dobierany jest tak aby mogły w niej uczestniczyć osoby które po raz pierwszy chcą spróbować psich zaprzęgów. Jeśli chodzi o same psy pociągowe, to są one niezwykle wytrzymałe fizycznie, silne, energiczne i co ciekawe bardzo niecierpliwe (alaskan husky, malamuty, psy grenlandzkie), dlatego postoje sań zwykle bywają krótkie i głośne!

Polarna podróż 300 kilometrową trasą

Oczywiście, nie jest to wyprawa dla każdego, tylko dla osób pragnących doświadczyc zimowych przygód w sercu skandynawskiej Laponii! Ponadto, podstawowych umiejętności przetrwania w zimowych warunkach wraz z instrukcją obsługi oraz szkoleniem z zakresu zaprzęgania psów do sań, kierowania zaprzęgiem oraz posługiwania się kotwicą śnieżną, nauczysz się na miejscu od sztabu doświadczonej załogi. Trasa rozłożona jest na 5 dni i prowadzi po 300 kilometrowym terenie należącym do jednych z największych obszarów wiecznej zmarzliny w Europie. Uczestnicy ekspedycji podzieleni są na 12 zespołów dwuosobowych z krajów z całego świata. Zespół organizatorów natomiast starannie dba o to, aby wydarzenie przebiegło zgodnie z planem, bezpiecznie i bezproblemowo. Teren i przystanki ekspedycji zostały wybrane przez jednego z większych szweckich ekspertów od psich zaprzęgów Kenth Fjellborg. Wybrany przez niego krajobraz zimowej pustyni pokrywa jednolicie położony śnieg i prowadzi przez bezkresne połacie wiecznej zmarzliny, zacierające granice pomiędzy strefami rzek, skał i lodowców! Białe pustkowie!

Ślady stóp i noc w iglo

Uczestnicy wyprawy poruszają się przez pięć dni dwuosobowymi zaprzęgami, załadowanymi niezbęnym ekwipunkiem, sprzętem i jedzeniem zarówno dla siebie jak i psiaków. Co więcej nocleg odbywa się pod gołym niebem w ówcześnie przygotowanej jaskini śnieżnej ala iglo (własnoręcznie wykopanej), bądź w cieplutkich namiotach. Cała wyprawa planowana jest na kwiecień dlatego skandynawska lodowa pustynia będzie już pięknie rozświetlona nisko osadzonym słońcem! Laponia w tym czasie jest wspaniała. Kocham widok złocistych promieni słonecznych odbijających się w miliardach kryształków lodu i śniegu, które tworzą niepowtarzalne miraże! Cudo! Jak sam organizator twierdzi, najważniejsze, że uczestnicy nie pozostawią po sobie nic, prócz śladów psich stóp i sunących sani!

Zacięta walka

Jak w ogóle można dostać się na tą wyjątkową polarną wyprawę? Otóż, wystarczy wysłać swoją aplikację z filmikiem, zdjęciami i krótkim opisem i zarejestrować się w kategorii kraju z którego pochodzisz. W tym roku Polska niestety nie ma swojej odrębnej kategorii ale jest możliwość wzięcia udziału w ekspedycji startując do konkursu w kategorii inne kraje. Dlatego nie walczę tylko z rodakami, ale dodatkowo z ludzmi z całego świata! Niestety, na prowadzeniu od samego początku jest kandydatka z Mongolii z gigantyczną sumą oddanych głosów (ponad 12 tysięcy), co czyni ją bezkonkurencyjną!

Światełko w tunelu/ If you can dream it, you can do it!

Ponadto, wspaniali organizatorzy zadbali o to aby do ekspedycji dostały się również osoby które nie uzyskały największej ilości głosów. To znaczy, że z każdego kraju poza osobą z największą ilością głosów, organizatorzy sami wybierają dodatkową osobę niezależnie od jej wyniku w głosowaniu! Jednak w mojej grupie jest ponad 500 kandydatów, więc moje szanse na wybranie są znikome i dlatego tak bardzo zależy mi na każdym jednym oddanym na mnie głosie!

Daczego tak bardzo potrzebuje Twojej pomocy?

Otóż, już na samym początku byłam na pozycji straconej, gdyż moją kandydaturę zgłosilam TYDZIEŃ po oficjalnym otwarciu naboru. W momencie gdy niezwyciężona obywatelka Mongolii zdążyla już zmobilizować cały naród i wszystkich ludzi mających dostęp do internetu!

Passion propels your dreams

Dlaczego w ogóle się na to zgłosiłam? Zachęcił mnie do tego kolega Zdenek, który parę lat temu sam wziął udział w tej ekspedycji reprezentując Czeską Republikę. Jego opowiadania o wspaniałej atmosferze, niezapomnianych przeżyciach ludzi z całego świata i dawki zimowej przejażdżki zaprzęgiem w SAMYM sercu lodowej Skandynawii, spowodowały że zapragnęłam sama wziąć w niej udział! Sam Zdenek twierdzi, że to naprawdę wyjątkowe wydarzenie, dzięki któremu można poznać ludzi dzielących tę samą PASJĘ do zimowych sportów, umożliwiając przeżycie prawdziwej zimowej przygody! Ponadto, każdy uczestnik dostanie sprzęt turystyczny od Fjällräven, który uczyni tą podróż w głąb natury przyjemnym wyzwaniem.

Mongolia
Kandydatów do ekspedycji z każdym dniem przybywa. Mongolia cały czas wychodzi na prowadzenie, bezlitośnie zostawiając nas w tyle. Dlatego, jak sam widzisz BARDZO potrzebuję dobrych serc, chętnych oddać na mnie głos, udostępnić wiadomość dalej i gotowych powalczyć razem ze mną. Niby wystarczy tak nie wiele, bo to tylko jedno kliknięcie, a tak ciężko je zrobić… 🙁

Gazela w szweckiej Laponii

Dlatego bardzo proszę Cię o Twój głos. To właśnie dzięki Tobie będę mogła doświadczyć tej wspaniałej polarnej przygody i zabrać Cię na niezapomnianą ekspedycje szlakiem nieznanych Tobie dotąd zakątków Ziemi. Oczywiście poprzez dokładną dokumentację na moim blogu, fanpagu i instagramie. To co, pomożesz mi podjąć to wyzwanie i ubogacić Gazelę w Laponii o szwecką Laponię? Dla Ciebie to tylko jedno kliknięcie, a dla mnie niezapomniana przygoda życia! Do 15. grudnia można oddać głos także do końca głosowania zostało już tylko 18 dni! Już teraz oddaj głos! Osobom które, już to zrobiły, BARDZO dziękuję! Te osoby które jeszcze tego nie zrobiły, proszę o poświecenie 5 sekund i zagłosowanie! Za każdy jeden głos będę dozgonnie wdzięczna!

Zapraszam do obejrzenia mojego filmu zgłoszeniowego!

ENJOY! <3

Park Narodowy Rago – jesienny trekking

Go where Google can’t! Czyli jesienna wyprawa do lapońskiego wodospadu

Nie ma nic piękniejszego od kolorowej i słonecznej jesieni za kołem podbiegunowym! W tym roku była szczególnie przyjazna dla mieszkańców północy. Przyszła powoli, zmieniając się z arktycznego lata w cudowny ciepły sezon przejścia do zimy. Jesień za kołem podbiegunowym to czas kiedy natura zachwyca mnie najbardziej! Dlaczego?

Jesień

Krystalicznie czysta woda odbija czerwone, zachodzące słońce. Noc ozdabia się w kolorowe niebo rozświetlone magiczną zielenią zorzy polarnej- zachęcając do biegania po dworze ze statywem i aparatem fotograficznym! Intensywne kolory pomarańczy. Zimne arktyczne powietrze. Długie cienie na szlaku turystycznym. Spadające liście. Smak jagód w pełnym słońca dniu. Zorza polarna zarówno w dniu jak i w nocy. Zimne powietrze oceaniczne. Osobiście uważam, że jesień jest jednym z najbardziej SPEKTAKULARNYCH zjawisk lapońskiej przyrody (oczywiście, zaraz po zorzy polarnej???)!

Park Narodowy Rago

Dlatego właśnie jesienne trekkingi należą do moich ulubionych! W duchu tej zasady, w pierwszy październikowy weekend wybraliśmy się do jednego z najbardziej bezludnych miejsc całej Skandynawii- Parku Narodowego Rago. Miejsce to jest najbardziej niedostępnym obszarem chronionym całej Norwegii. Jego dzieje sięgają średniowiecza, kiedy to Lapończycy przybywając ze Szwecji ze swoimi hodowlanymi reniferami i koczowniczymi osadami, nadali życia chociaż na chwilę temu odizolowanemu od wszelkiech form ludzkości miejscu.

Milky Way

Rago charakteryzuje typowy północno norweski klimat nadmorski z dużą ilością opadów, chłodnymi latami i łagodnymi zimami. Z racji tego, iż park w całości otoczony jest masywem gór, od końca września do końca lutego, słońce w ogóle nie pojawia się w dolinie! Tym samym doświadczyliśmy już pierwsze przymrozki i zamarznięte tafle kałuż, rzek i jezior (i to niecałe dwa tygodnie temu!). Na własnej skórze poczułam nadchodzącą milowymi krokami zimę! Najlepszym widokiem byly jeszcze zielone krzaczki z jagodami, przykryte niczym „milky way“ pierwszą warstwą delikatnego przymrozku- o dziwo były dwa razy słodsze niż normalnie!

Największa dzicz w Europie

Szlak turystyczny do słynnego wodospadu wiedzie od samego początku przez gęsto zarośnięty las, po stromym i wyraziście nachylonym terenie górskim, uniemożliwiając złapanie oddechu już od samego początku trekkingu. Pierwsze 30 minut wspinaczki było dość wymagające, ale warte wysiłku. Po wejściu na wierzchołek masywu, zdecydowanie każdego może zachwycić OLBRZYMIA, magiczna, polodowcowa panorama na okoliczną dolinę, jeziora, sieć rzek i dywan kolorowych jesiennych lasów. Cały ten przepiękny widok kolorowych lasów zostawiliśmy za naszymi plecami, bowiem przed nami drzewa przedstawiały już bezlistne konary przygotowane na zimę! Cudo i niepojęty ogrom natury! Dzicz, dzicz i ani śladu cywilizacji w promieniu kilkuset kilometrów. Co ciekawe, Rago ze szwedzkimi parkami narodowymi tworzy łącznie NAJWIĘKSZĄ DZICZ w Europie z obszarem przekraczającym 9 000 km2, czyniąc go największym powierzchniowo terenem chronionym w Europie!

BEZKRES

Czy umiesz sobie to w ogóle wyobrazić? Stoisz w samym SERCU gigantycznej, bezdennej otchłani natury- zupełnie sam- gdzie od najbliższej cywilizacji oddzielają Cię hektary dzikiego bezkresu. Dopiero tam zaczęłam uświadamiać sobie jaka jestem mała w obliczu nieskończonej, nietkniętej i potężnej matki natury. Polodowcowe masywy górskie tworzą tam podbiegunową scenerię, której główne elementy rozciągają się na szerokość wielu tysięcy hektarów. Niby surowy klimat arktycznej jesieni, ale nietknięte ludzką ręką krajobrazy kontrastów z licznymi wąwozami, stromymi górami i niezliczoną ilością kaskad rzek (oraz pól śnieżnych)- ZAUROCZYŁY nas do granic!

Ragowska mila

Idąc masywem górskim zapadaliśmy się w błocie (raz nawet po same kolana 😛 ) do tego stopnia, że ciężko było się z niego wydostać. Z racji tego, iż większość bagien była niewidoczna poprzez porośnięte i szczętnie ukryte, czyhające na zbłądzonego turystę zarośla- bagna co chwilę nas zaskakwiały i utrydniały hiking. Teren zmieniał się równie szybko i nie bez powodu określenie „Ragowska mila“ w Norwegii oznacza szczególnie wymagający szlak turystyczny z terenem dwa razy dłuższym, niż jakikolwiek inny.

Trzy pory roku

Ponadto, samo ukształtowanie terenu było zadziwiające. Ścieżka prowadziła z góry w dół, wijąc się przez bagniste doliny, po czym wiodła do stromych schodów prowadzących ok. 40 metrów w dół, tylko po to żeby za chwilę znowu wdrapywać się po mokrych oblodzonych już skałach, i tak w kółko. Dodatkowo pogoda w Rago potrafi zmienić się gwałtownie i możliwe są TRZY PORY ROKU w ciągu jednego dnia!

Fairytale

Wspinaczka to nie zawsze bajka, ale zawsze zabiera nas do baśniowych miejsc. Tym razem, też tak było. Bowiem, jak już wcześniej wspomniałam sercem tego zimnego miejsca, główną atrakcją oraz celem naszej wycieczki był – monumentalny, jedyny w swoim rodzaju wodospad- LITLVERIVATNET– o wysokości ponad 250 metrów! Wodospad jest tak niebosiężny, że ciężko ogarnąć go spojrzeniem ze szlaku, ale dobitny szum spadajacej 250 metrów niewidocznej jeszcze dla turysty wody, nadaje ogromnej mistyczności temu miejscu.

Głos natury- The voice of nature

Głośny szum wodospadu, jest niczym bijące tętno samej matki natury. Nie widzisz go, ale słyszysz przez prawie całą wycieczkę. Tajemniczy odgłos wody dochodzacy zza gór, stopniowo zaczął się nasilać. To spowodowalo, że prawie zaczęliśmy biec, aby jak najszybciej ukazał się naszym oczom ten głośny cud natury. Dopiero na odległość niecałego kilometra od wodnego żywiołu, dostaliśmy pierwsze wyobrażenie budzącej grozę siły potężnych praw natury. Naszym oczom ukazał sie bowiem majestatycznie rozpościerający się UNIKAT dziewiczej przyrody, który zwalił nas z nóg!

Z lotu ptaka

Jak tylko doszliśmy do wodospadu, Zdeno zabrał się za filmowanie. Problem w tym, że było tam zbyt zimno aby dron mógł bezpiecznie wystartować i bezproblemowo polatać. Dlatego, przez pierwszych 10 minut Zdeno ogrzewał baterie (i moje zlodowaciałe, kościste ręce) na swoim brzuchu. Co ja bym zrobiła bez mojego przenośnego grzejniczka w postaci naturalnych zasobów energii mojego męża! Haha

Po niecałym kwadransie dron już szybował ok. 80 metrów nad nami! Dzięki temu, otrzymaliśmy JEDYNĄ w swoim rodzaju szansę, żeby po raz pierwszy obejrzeć wodospad dosłownie w całej jego okazałości. Biegając po moście prowadzącym na drugą stronę jeziora, już nie mogłam się doczekać filmu który pozwoli mi ogarnąć spojrzeniem monumentalny cud natury, i wodospad w całej jego okazałości.

Ambrozja- napój bogów

Po ok. dwóch kwadransach, kompletnie zmarznięci zapakowaliśmy latającego ptaka i pobiegliśmy z powrotem szukając idealnego, bezwietrznego base campu na zjedzenie obiadku. Oczywiście, nie mogło zabraknąć przenośnej kuchenki turystycznej „primus“. Dzieki której zaparzyliśmy sobie „napój bogów“ – swieżo parzoną kawusie w środku samej dziczy z widokiem na wodospad, może smakować kawa lepiej? Moją ukochaną aromatyczną przyjaciółkę zabieram ze soba dosłownie wszędzie i tam również nie mogło jej zabranąć! Już pierwszy łyk rozgrzał moje zlodowaciałe ciało i pobudził układ krążenia dodając mocy jak narkotyczny medikament. Błyskawicznie rozszerzył moje źrenice i doładował powoli opadające już zasoby energii. Zdeno natomiast przygotował CIEPłY posiłek niczym „ambrozja“ – serwując meksykańską potrawę chili con carne. Jak to zrobił?

Restauracja Michelin

Oczywiście nie smażył mięsa w tych prymitywnych warunkach, a jedyne co zrobił to zalał tzw. Liofilizanty. Jest to prowiant używany przez norweskich żołnierz w gorach, charakteryzujący się tym iż jest bardzo pożywny, lekki i całowicie wolny od niepotrzebnych konserwantów i innych niezdrowych dodatków. Dodam, ze proces w jakim powstaje to wymrażanie wody z produktów spożywczych, dzięki czemu pokarm pozbawiony jest wody i zachowuje 95% swojego koloru, kształtu, zapachu, smaku oraz niezbędnych witamin, soli mineralnych oraz białek. Smakowalo nieziemsko! W takich momentach, człowiek docenia każdy najmniejszy kęs CIEPŁEGO posiłku, a jedzenie smakuje jak w 3 gwiazdkowej restauracji Michelin ( w sumie to niewiem jak smakuje jedzenie w restauracji Michelin, ale tak sobie je w tym momencie wyobraziłam 😛 ).

Pocahontas

Po napełnieniu brzuszków powoli zaczęliśmy wracać z tego bezludnego i dziewiczego miejsca, po drodze zapadając się w zamarzniętym już błocie. Było już późno i niziutko osadzone słońce cudownie zachodziło za horyzont, nadając intensywną kolorystykę otaczającej nas przyrodzie. ZŁOCISTE, polarne kolory udekorowały cały krajobraz opuszczonej przez nas polodowcowej dolinie. Idąc w dół dobry humor nas nie opuszczał. Otóż, przez całą wyprawę nie mogłam pozbyć się z głowy piosenki „kolorowy wiatr” z mojej ulubionej bajki Pocahontas, ktorą śpiewałam w myślach przez całe 8 godzin trekkingu. Schodząc w dół dałam jednak upust moim myślom i zaczęłam śpiewać piosenkę na całe gardło:

„… Na lądzie, gdy rozglądasz się lądując
Chcesz wszystko mieć na własność, nawet głaz
A ja wiem, że ten głaz ma także duszę
Imię ma i zaklęty w sobie czas …“

Bo, poza mną i Zdenem nikogo innego tam nie było…! 😛 🙂 😀

Kolorowy Wiatr

Pisząc to właśnie przypomniała mi się sytuacja, kiedy jechałam na weekend z Warszawy do domku z moja ukochaną siostrą Anią i moim przyjacielem Bartkiem. Siedząc w aucie spiewałam tą piosenkę na cały głos IRYTUJĄC ich do czerwoności. Z początku nie było im do śmiechu, ale z czasem ich zaraziłam i jechaliśmy tak do domu radośnie śpiewając „kolorowy wiatr“. Do dzisiaj się z tego śmieją i szantażują mnie nagranym wtedy filmikiem!

The Guardian

Tym melodyjnym akcentem i bajkowym nastrojem zakończylismy naszą „Ragowską mile“ w mieniącym się złocistym słońcu polarnego krajobrazu! Nic dziwnego ze wg. gazety The Guardian Park Narodowy Rago znalazł się w pierwszej dziesiątce najlepszych parków narodowych w calej Europie! Zdecydowanie polecam to miejsce, ale może w lecie jeśli chcesz mieć ciepłe wspomnienia!

Adrenalinowy weekend w Meløy, płn. Norwegii

Adrenalinowy weekend w Meløy

BIEGIEM MARZEŃ

Zamknij oczy i wyobraź sobie, że właśnie zaczynasz długo wyczekiwany weekend (bo przecież już od poniedziałku na niego czekasz). Jest sobota rano i zamiast sprzątać w domu i biegać z listą zakupów na cały tydzień, jesteś w odległej od JAKIEJKOLWIEK cywilizacji- chatce, do której dostać można się tylko za pomocą motorówki…

Rano budzi Cię blask promieni słońca wpadających prosto przez przeszklone ściany Twojego weekenodwego domku. Przeciągając się leniwie na łóżku, widzisz otchłań niebieskiego fiordu z rodzinką płynących właśnie w tym momencie delfinów. Zaspana marzysz o zapachu kawy, który dodałby Ci brakującej energii potrzebnej do wyjścia z przytulnego i jeszcze ciepłego łóżeczka…

Zamiast założyć sobotni dres wkładasz strój kąpielowy i wchodzisz do gorącego Jacuzzi odprężając się na sam kontakt z gorącymi bąbelkami wody. Widok wpadającego lodowca do granatowej wody fiordu zapiera Ci dech w piersiach. Nic dziwnego że Norwegowie mają niebywałe UWIELBIENIE dla natury. Patrzysz i nie wierzysz własnym oczom, jest to w ogóle możliwe? Powoli przecierasz opuchnięte jeszcze oczy i mówisz do siebie: TAK, to ja mogę zaczynać każdy weekend! ….. No dobrze, WRÓĆMY teraz na ziemię.

ADVENTURE-SURVIVAL WEEKEND

Otóż, Adrenalinowy Weekend w którym mieliśmy przyjemność uczestniczyć, wcale nie miał za zadanie odprężyć i zrelaksować- ale przeciwnie- zmęczyć do granic wytrzymałości, poddając próbie sprawność fizyczną oraz siłę psychiki. Od niedawna reflektowaliśmy nad tego typu wyjazdem, który byłby CZYMŚ znacznie większym niż weekendowy trekking po okolicznych szczytach. Ba, który dostarczyłby nam wyzwań pokonując własne granice możliwości. Potrzebowaliśmy czegoś więcej….I wtedy, wpadła nam w ręce wspaniała oferta ADRENALINOWEGO WEEKENDU na Meløy. Oferta treningu weekendowego w formie typowego survivalu, obudziła drzemiące we mnie pragnienie … Jedyne co stało na przeszkodzie to- cena! Za uczestnika całego pobytu trzeba było zapłacić jedyne 5 000 koron, co znaczy że jesli chcielibyśmy jechać razem to 10 000 niestety ale nie starczy, bo dochodzią jeszcze koszty dojazdu, wyżywienie itp. Boriiing. Poddałam się od razu. Zdeno naszczęście nie! Z racji, że tego typu wyjazd organizowany był pierwszy raz, poszukiwali TESTERA, który miałby ocenić jakość zorganizowanego wyjazdu wraz z realizacją oraz przebeiegiem- w zamian za GRATISOWY udział w weekendzie. I co się okazało?

ZADANIE TESTER

Oczywiście, mój ukochany Zdeno, bez zastanowienia zgłosił swoją kandydaturę. Przyznam, że spanikowałam. Przecież ja nie dam rady z zapalonymi norwegami na takim weekendzie… Otóż, ze wszystkich nadesłanych zgłoszeń, rolę testera wygrał mój Zdeno, w skład którego wchodził cały pobyt w Svartisen brygge z atrakcjami, wyzwaniami, transportem i peeełnym wyżywieniem za FREE. Dlatego jak tylko dowiedzielismy się, że Zdena pobyt nic nie bedzie nas kosztować, dodało mi to wcześniej nieodkrytych „skrzydeł ochoty” i zachęciło tym samym do wzięcia udziału w tym szalonym weekendzie. Ha. Żeby tego było mało, Zdeno zgłaszając swoją kandydaturę, w formularzu zgłoszeniowym przesłał stronę mojego bloga (z youtubem włącznie), który spodobał sie organizatorom i zaoferowali mi promocyjną cenę za uczestnictwo! Nie moglismy zaprzepaścić takiej okazji! Challenge accepted! Wiedzieliśmy, że adventure is calling! Iha ha…sasasa

Adrenalinowy weekend w Meløy, to miejsce w którym skończył się weekend a zaczęła prawdziwa PRZYGODA. Łącznie zgłosiły się cztery poszukujące nowych, sportowych wyzwań pary. Typowi szaleni Norwegowie, chętni do zmierzenia się ze swoimi słabościami poprzez zaplanowany trening od samego początku weekendu-po jego koniec. Wszystkie te osoby łączyo jedno pragnienie- chęć poczucia takiej adrenaliny, jak podczas pierwszej wspinaczki, jazdy górskiej czy maratonu.

PIĄTEK- WYZWANIA POCZĄTEK

W piątkowe popołudnie, skończyliśmy pracę około godziny 13 (bo przecież trzeba ją oszczędzać, jak mówi mój teść praca.. postoi nawet trzy dni 🙂 Punktualnie o godzinie 16.00 odpłynęliśmy z Bodø, w kierunku Grønnøy. Na pokładze promu zapoznaliśmy się ze wszystkimi uczestnikami wyprawy, i w ich towarzystwie zafundowaliśmy sobie norweskią kombinacje LODY OREO + KAWA, jako #energia na cały czekający nas weekend. Po dopłynięciu na wyspę Grønnøy, na miejscu czekali już na nas organizatorzy, z norweską flagą, niezbędnymi informacjami, mapą oraz pierwszym WYZWANIEM. Mieliśmy do pokonania 38 kilometrów na rowerze w górzystym terenie, w szalonej wichurze z poziomym deszczem- oczywiście na CZAS. Dostaliśmy infromację, że na podstawie czasów zostaniemy przydzieleni do grup po pokonaniu pierwszej trasy.

Włączyli czas. Odjechali i zostawili nas samych! Co się okazało, nikt z grupy nie chciał od razu wyjść na prowadzenie i wszyscy trzymaliśmy się razem. Była to idealna okazja do tego, żeby bliżej się poznać, więc pedałując wzdłuż fiordów rozmawialiśmy jeden z drugim, dbając o efekt synergii grupy, solidarnie czekając na najsłabszego. Najciężej miał mój Zdeno, gdyż zobligował się do zabrania ze sobą oczywiście jego ukochanej zabawki- DRONA- i musiał nas cały czas wyprzedzać, tym samym utrzymując jeszcze większe tempo.

Przyjaciel ROWER?

Dodam, że kolarstwo górskie nie należy do moich mocnych stron. Jako, że pochodzę z cudwonej Wielkopolski i przyznam, że rower owszem był moim ulubionym środkiem transportu, to niestety nigdy wcześniej nie miałam okazji sprawdzić się w GÓRZYSTYM terenie. Ponadto, pożyczyłam rower od znajomego (rower ważął zaledwie 8kg!), i nie zdawałam sobie sprawy z tego jak ważna jest umiejętność PRAWIDŁOWEJ zmiany biegów. Zarówno tego, jak i hamowania przed samymi zakrętami oraz morderczego zjazdu po mokrym, nierównym podłożu i śliskich kamieniach- nauczyłam się, właśnie podczas pierwszego wyzwania! Już pierwszy dzień dostarczył mi gigantycznego przypływu adrenaliny, wystarczającego na cały weekend, już miałam dosyć.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma rzekami i fiordami…- Nocleg Svartisen brygge

Po dotarciu do mety czekała na nas już tylko szybka jazda motorówką na drugą stronę fiordu i upragnione zakwaterowanie na końcu świata w prywatnym kompleksie noclegowo- wypoczynkowym Svartisen brygge. Obiekt położony na samej wodzie, tuż u podnóża spiczastych gór do których, niestety ale nie prowadzi żaden szlak turystyczny z powodu ich trudnego dostępu, w postaci stromych stoków gęsto porośniętych lasem! W skład TOTALNIE oddalonego od jakiejkolwiek cywilizacji obiektu (w którym jedynym parkingiem był parking wodny dla motorówek, skuterów i kajaków), wchodziły cztery urocze, minimalistyczne drewniane domki letniskowe z przeszklonymi dwoma ścianami.

Ponadto, do całego kompleksu należał duży common house z kuchnią, łazienką i strychem z najpiękniejszym widokiem jaki miałam możliwość widzieć. Do dyspozycji gości było oczywiście nagrzane jacuzzi, grill-barbecue z tarasem i typowa norweska „szopa” przerobiona na playroom (ala świetlica), tudzież idealne miejsce z kominkiem na długie wieczory w towarzystwie norweskiego trunku AKVAVITskandynawskiej wody życia. Prysznic natomiast był wybudowany na dworze, ale w tak odległym od cywilizacji miejscu, że spokojnie można było paradować …yyy w piżamce 😀

W tej właśnie „szopie” czekała na nas wspaniała norweska kolacja w formie przepysznej zupy SEAFOOD ( składająca się z trzech rodzajów ryb, kraba, homara, ośmiornicy i kalmarów), z focaccia z suczonymi pomidorkami i oliwkami, a na przystawkę zimne małże i krewetki z masłem, czosnkiem i cytryną. Wait! Zanim zabraliśmy się do pałaszowania stołu, zostaliśmy oficjalnie przywitani szampanem Bottega Gold! To wszystko w towarzystwie samej norweskiej telewizji NRK i bardzo sympatycznego reportera o imieniu OLA (tak, w Norwegii to imie męskie..).

Sobota- let’s the show begin!

Wyzwanie I i II- ZDROWA WODA SIŁY DODA

W sobote rano obudziliśmy się dość wcześnie. O godzinie 9 zostaliśmy przydzieleni do grup (o dziwo nie byliśmy razem ze Zdenem w tej samej drużynie) i przed samym śniadaniem zaczęliśmy pierwsze wyzwanie tego dnia! Otóż polegało ono na przejściu po wiszącej 3 metry nad wodą DESCE. Wygrywała ta grupa, która utrzymała się na desce NAJDŁUŻEJ. Mój czas wyniósł 2 minuty i 44 sekundy ale najlepszy był kolega Erling z 3 minutami i 20 sekundami. Szacun! Wskok do lodowatej wody był mega nieprzyjemny! Słona woda od razu wpadła mi do nosa, zatykając tym samym uszy, a uciekające w popłochu RYBY przyprawiły o atak serca.

Niemniej jednak, był to dopiero początek wodnych przygód. Kolejne wyzwanie polegało na wskoczeniu do wody, przepłynięciu do DRYFUJĄCEGO mola, na które trzeba było jak najszybciej się wślizgnąć. Każdy z zawodników musiał zrobić to zwinnie i efektywnie. Zadanie bowiem znowu było na czas. Tym razem jednak, wygrywała grupa która ukończyła je jak najszybciej. Po dopłynięciu ostatniego zawodnika do dryfuącego mola, pierwszy wskakiwał spowrotem do lodowatej wody fiordu i czym prędzej dopływał do brzegu.

Mimo iż byliśmy już w grupach, to każdy musiał tu zmierzyć się z WŁASNYMI słabościami i lękiem przed lodowatą wodą. Zadanie to zakończyliśmy w gorącym jacuzzi z klimatyczną scenerią i wesołą atmosferą. Po przepysznym śniadanku zostaliśmy przetransportowani na drugą stronę fiordu, ok 20 km od Svartisen brygge, gdzie czekały nas prawdziwe wyzwania! Tym razem zawodnicy zmuszeni byli zmierzyć się z jazdą kolarską pokonując 500 metrów wysokości, 3 nieoświetlone tunele i setki zakrętów, zjazdów i podjazdów na 20 kilometrowym odcinku.

W pierwszej fazie rywalizacji wyścigu dostalismy MAPY, które były wskazówką z wyznaczoną trasą i z zaznaczonymi na trasie punktami z zadaniami. W momencie gdy jedna z grup źle odpowiedziała na pytanie, została ukarana 5 minutową,przymusową pauzą przy punkcie. My czekaliśmy na samej górze. Duch rywalizacji towarzyszył nam przez całą pierwszą fazę, doładowując kapsułki z ADRENALINĄ na maksa!

WYZWANIE IV- Trekking + Geocaching

W drugiej fazie czekało nas do pokonania 450 metrów n.p.m. Tym razem musieliśmy zdobyć wierzchołek wyznaczonej góry znajdujący się na 812 m n.p.m., znajdując i zabierając flagę, oraz bezbłędnie odpowiedzieć na zadane przy fladze pytanie. Ponadto, dostaliśmy tu również dodatkowe zadanie, które polegało na zrobieniu najstraszniejszej SELFIE całej grupy. Moim zdaniem była to najlepsza część całej wycieczki, gdyż to właśnie trekkingowi poświęcamy się ze Zdenem najczęsciej. Iha ha.

WYZWANIE V- SZERPA!

To już ostatnie wyzwanie czekające na uczestników. Wbieg z plecakiem ważącym ok. 15 kg po- 1129 STROMYCH stopniach – jakieś 300 metrów pod górę. W zadaniu tym mieliśmy sprawdzić naszą wytrzymałość siłową, psychikę i związany z nią lęk wysokości, oraz przeżyć na własnej skórze ciężką pracę szerpów. To właśnie szerpowie nosli tymi schodami podczas I Wojny Światowej 60 kilogramowe ładunki, gdyż tradycyjny transport nie był w stanie tam dotrzeć! Do dzisiaj praca tragarzy towarów jest NIEZBĘDNA w tym miejscu, żeby dostarczyć potrzebne towary do znajdującej się na samej górze chatki (głównie jedzenie, napoje, %, drewno, środki czystości,itp). MieliŚmy szczeście, że tylko parę osób spotkaliśmy idących w przeciwnym kierunku, gdyż schody były tak WĄSKIE, że z ledwością zmieściła się na nich jedna osoba!

Była to ostatnia część wyzwania i również przyjemna. Dla Zdena zdecyowanie FAWORYT, gdyż sam pracował w Tatrach jako szerpa nosząc 65 kg na plecach. SZACUN. Dodatkowym atutem szerpowego-eksperymentu była przepiękna polodowcowa sceneria i atmosfera prawie ukończonego dnia wyzwań.

Na górze czekali na nas organizatorzy, reporter z telewizji norweskiej (który nie przestawał nas nagrywać zadając do tego śmieszne pytania) oraz pyszne przekąski! Dostaliśmy do zjedzenia suszoną szynkę z renifera z serem i żurawiną podaną na flatbrød (nie mam pojęcia jak to przetłumaczyć- ALA norweska bardzo cięka Wasa, Norwegowie jedzą ją dosłownie do wszystkiego). Pycha!

GRZANIEC ROZGRZEWANIEC

Ponadto, zostaliśmy zaproszeni na obiad z deserem do 100 letniej chatki. Skromna, skandynawska chatka na szczycie wzgórza zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Przy wejściu dostaliśmy do wypicia norweski punch –GLØGG – osobiście nazywam go grzaniec rozgrzewaniec. My dostaliśmy wariant bezalkoholowy zrobiony na bazie soku owocowego, miodu z pływającymi rodzynkami i orzechami w środku. Pycha. Trunek ten jest tak słodki, że ja zdołałam wypić tylko jeden. Natomiast wzmocnioną wersję o akvavit- mogę wypić znacznie więcej!

Na obiad zaserwowany był GULASZ z renifera w towarzystwie jabłecznika z lodami, przy historycznej opowieści o kopalni która powstała jeszcze przed I Wojną Światową, wraz z dawką historii na temat ciężkiej pracy tragarzy górskich-szerpów.

LEL‘S MOVE THAT BODY!

Ostatnim punktem naszego programu było już tylko przyjemne zejście schodami w dół i radosny śpiew norwegów. Po dojściu do parkingu, zrobiłam krótką sesję yogi i rozciągania dla uczestników całej wyprawy, z organizatorkami włącznie!

Mission completed- CZAS NA RELAX!

Po całym dniu wyzwań z rywalizującymi norwegami (niczym rozmnożony Bear Grylls) , wykończona ale szczęśliwa wślizgnęłam się do gorącego jacuzzi w towarzystwie dalszych 6 osób sącząc zimniutkie Nordlands pils i słuchając norweskiego humoru… Wreszcie ogarneło mnie uczucie spokoju i spełnienia. Radość i zadowolenie wypełniły mnie od wewnątrz, żeby nieskromnie nie nazwać tego dumą! Przetrwałam. Dałam radę. Pokonałam słabości – ciała i umysłu. Mission completed. Czas na relax.

W międzyczasie nasze cudowne organizatorki przygotowywały TRZYDANIOWĄ kolację oczywiście w postaci mojego ulubionego seafood bufetu. Tego wieczoru miałam możliwość pierwszy raz kosztować świeżego królewskiego KRABA z chilli-sauce i prażonym czosnkiem. Mniam! Smakowało jak przysłowiowe niebo w gębie, ale nie wiem czy to zasługa całego dnia wrażeń czy wspaniałych norweskich kucharek! Tego wieczoru ze zmęczenia szybko poszliiśy spać!

Lodowcowo-wichurowo-sztormowa-niedziela

Ostatni dzień naszego aktywnego pobytu rozpoczęłam dość wcześnie. Chciałam wykorzystać to cudowne miejsce. Doładować energię płynącą z POTĘGI natury. Myślę, że poranek jest bezcenny dla samopoczucia na cały nadchodzący dzień, dlatego z samego rana zaserwowałam sobie wspaniały poranny streching, na samym molo przy wschodzacym słońcu w towarzystwie mgły. Radość dla duszy i ciała.

Niestety w ten dzień siła natury wzieła górę nad naszymi zaplanowanymi wyzwaniami. Po królewskim śniadaniu, przepłynęliśmy motorówką wzdłóż fiordu do przystani (o której pisałam już wcześniej TU) na ostatni szalony punkt naszeg adrenalinowego weekendu!

NADCHODZI BUKA

Tam również wypożyczyliśmy rowery i udaliśmy się na wycieczkę. Sztorm zbliżał się nieubłaganie więc połowa grupy zrezygnowała z zadania wybierając kawę z ciastem. Druga połowa natomiast (łącznie z nami) poszła na podbicie LODOWCA Engabreen. Niestety. Zimny wiatr z deszczem zaczął przybierać na sile i prędkości, więc nasza guide biegła w stronę lodowca jak szalona. Nie doszliśmy nawet do języka lodowca, gdy niezwłocznie musieliśmy zawrócić gdyż najgosze było przed nami Musieliśmy przecież, dostać się spowrotem do domków przez SZALEJĄCY fiord. Fale były tak duże, że adrenalinowy weekend przybrał na wadze. Zrobiło się ciemno, zimno, mokro i strasznie. Miałam wrażenie że prawdziwa muminkowa BUKA nadchodzi! AAA…Na szczęście nikt nie był chory.

PRAWA NATURY
Po obiedzie, żwawym tempem spakowaliśmy się, gdyż musielismy czym prędzej przedostać się przez szalejącą wodę na drugą strone odległego fiordu. Była to jazda niczym ROLLERCOASTER- na wodzie. Silny, porywisty wiatr spiętrzył wodę i utworzył parometrowe fale. Co gorsza, płynęliśmy pod prąd, więc każdą, rozbijającą się o motorówkę falę, silnie odczówaliśmy . To wyzwanie nie było już zaplanowane przez same organizatorki całego weekendu, ale przez samą MATKĘ NATURĘ. Byliśmy świadkami potężnych paw natury, których nie sposób było zatrzymać. Tylko dla osób o silnych nerwach! Miałam wrażenie, że dopłynięcie do brzegu graniczy z cudem. Na szczęście, nasza podróż zakończyła się sukcesem i udało nam się dobić do brzegu . Hoorey! Już teraz zostały nam tylko 2 godzinny jazdy promem na otwartym, szalejącym MORZU w sztormie do ukochanego domku w Bodø!

Myślę, że każdy kto pragnie przeżyć AKTYWNY, pełen przygód weekend- bądź weekend zarówno dla ciała jak i duszy- powinien choć raz w życiu wziąć udział w takim adrenalinowym wyzwaniu! Ba, odwiedzić to niezwykłe miejsce! My ze Zdenem planujemy już ZIMOWĄ wersję ekspedycji ala Cecilie Skog! W duchu motta:

Life is never boring when you are exploring!