Wyspa VÆRØY – Lofoty jakich nie znacie!

Skarb Północy – wyspa Værøy

Każdy turysta zna Lofoty z rybackiej stolicy archipelagu Svolvær, malowniczej wioski rybackiej Reine i ostatniej miejscowości archipelagu o najkrótszej nazwie świata Å (wpisanej na listę Guinessa). Według norweskiego biura statystycznego średnio tylko jeden procent turystów odwiedzających Lofoty rocznie trafia na skrytą i ciężko dostępną wyspę Værøy.

Wysepka ta leży w samym sercu fiordu Vestfjorden, zamieszkuje ją ok. 750 ludzi, posiada aż jeden sklep, jedną restauracją (z najlepszą sałatką z krewetkami jaką jadłam), najstarszy kościół w województwie (z 1740 roku) i całe 21 km asfaltowej drogi. Poza infrastrukturą wyspa jest nieziemska jeśli chodzi o warunki przyrodnicze, bogata w cudowne plaże, strzeliste góry, długie doliny i wpadające do wody klify. Choć ten weekendowy wypad nie skończył się dla naszej dwójki najlepiej to ponad tysiąc zrobionych zdjęć, godzinnych ujęć ( zarówno z gopro jak i z drona) dobrze pozwolą nam zapamiętać ten ostatni czerwcowy weekend na ukrytej wyspie. Dlaczego?

Destynacja tylko dla wybranych?

Dokładnie sześć lat temu mieszkając jeszcze w Warszawie po raz pierwszy dowiedziałam się o wyspie Værøy. Planowałam wtedy wycieczkę oczywiście na rajskie wyspy Lofoty. Jeszcze nie wiedziałam, że wyspa oddalona jest od samego archipelagu Lofoten ok. 1,5 godziny przeprawy promem, a ok. 5 godzin od kontynentu i najbliższego miasta Bodø (oczywiście tylko w dobrej pogodzie). Widząc tajemnicze zdjęcie w jednym z numerów National Geographic, pod tytułem “Destynacja tylko dla wybranych?” Zakochałam się po uszy! Nie miałam pojęcia że na wyspę tak ciężko jest się dostać, a nawet jak już się tam dostaniesz to możesz tak szybko z niej nie wrócić.

Skarb Północy – wyspa Værøy

Wyspa znajduje się w samym środku fiordu Vestfjorden, który otoczony jest najsilniejszymi prądami morskimi na świecie. To właśnie dlatego miejsce to jest szczególnie nieznane, nieodkryte i mało znane w świecie podróżników. Kiedyś na wyspę można było przylecieć samolotem który kursował 2 razy w tygodniu. Dzisiaj jest to niemożliwe z racji tragedii która miała miejsce w latach 90-tych, kiedy to samolot wpadł w turbulencję z powodu niezmiernie silnych morskich wiatrów (rozpędzonych po stokach górskich) rozbił się odbierając życie wszystkim pasażerom na pokładzie którzy akurat lecieli na święta Wielkanocne do rodziny.

Ponadto, wyspa ta ma szczególny klimat. Jest najdalej na północ położonym miejscem gdzie nie występuje meteorologiczna zima, ponieważ średnia temperatura powietrza w zimie utrzymuje się powyżej zera. Dodatkowo z racji występowania silnych i ciepłych prądów morskich, śnieg nie utrzymuje się tu dłużej niż parę godzin, co nie znaczy że nie może być tu zimno! Będąc tam pod koniec czerwca mieliśmy możliwość doświadczyć wszystkich rodzajów pogody. Od zimnego ale słonecznego północnego słońca, po tropiki na plaży aż po wichurę oraz całkowite zachmurzenie.

Dojazd

Na wyspę najłatwiej można dostać się 20 minut lotu helikopterem z samego Bodø który lata, aż dwa razy dziennie. Ponadto prom z miasta wypływa również dwa razy dziennie w sezonie letnim. Na samej wyspie nie ma żadnej komunikacji miejskiej, więc polecam wypożyczyć sobie auto aby móc zwiedzić wszystkie tajemnicze zakątki które tu opiszę. Dodam, że w Norwegii auto to podstawa każdego bytu. My bez auta polecieliśmy tylko na Svalbard! 😛

Nocleg

Noclegi dostępne są zarówno w hotelu jak i rorbu. Rorbu to stare norweskie rybackie chatki odrestaurowane i położone na palach nad samym morzem (o tym pisałam tu). Idealnie zaopatrzone na potrzeby turystyczne, gotowe przyjąć najbardziej wymagających turystów. Niektóre z nich nawet posiadają nawet własne jaccuzzi oraz saune. Bajka. Jednakże, według obowiązującego prawa do korzystania z natury Allmannsretten w całej Norwegii praktycznie wszędzie można rozbić namiot na dziko. Jednak Norwegowie cenią sobie prywatność więc nie zaleca się robić obozowiska bliżej niż 150 metrów od prywatnej posiadłości, poza tym nie ma większych zakazów. Tak samo jest na wyspie. Na nasz camping wybraliśmy jedną z większych plaż położoną na zachodniej stronie wyspy, o nazwie Nordlandshagen- co dosłownie znaczy ogród Nordlandu 🙂

Dzień który nigdy się nie kończy

Gdy dojechaliśmy na miejsce była godzina 22.00. Plaża była już idealnie oświetlona nisko osadzonym arktycznym słońcem. O dziwo nie biały piasek zrobił na nas największe wrażenie ale soczyście zielone łąki pokrywające stoki górskie kończące się u podnóży cudownej plaży. Ponadto, dmuchawce zdobiły trawę niczym delikatny naturalny dywan. Poczułam wiosnę, bo w Polsce dmuchawce są na przełomie kwietnia/maja a tu pod koniec czerwca! Po przybyciu przebraliśmy się, najedliśmy i czym prędzej zaczęliśmy nasz trekking z widokiem na naszą plażę. Spieszyliśmy się gdyż chcieliśmy być na wierzchołku góry dokładnie o północy, witając królową sezonu letniego samą jej magiczną mość północne słońce w swojej najlepszej okazałości.

Góra „RÓG”- czyli Hornet 346 m n.p.m.

Szlak prowadził stromo w górę po niewyznaczonej trasie od samej plaży (gdzie mieliśmy nocować). W pierwszej fazie prowadzi po luźno osadzonych kamieniach. Miejscami ślisko, miejscami nadepnięty kamień przesuwał się razem z tobą, a miejscami szlak był całkowicie piaskowy powodując że łatwo można było go zgubić. Podekscytowani bardzo szybko doszliśmy na sam szczyt, niecierpliwie czekając na prywatny show tego wieczoru! I jak było?

As free as the ocean…

Było jeszcze piękniej niż się spodziewałam. Miałam wrażenie że widzę ogromną taflę Oceanu Arktycznego w skład którego wchodzi miniaturowe Morze Norweskie, które na dalekim horyzoncie łączy się z troszkę większym Morzem Grenlandzkim! Otchłań, bezkres i monumentalność morza otaczająca nas ze wszystkich stron góry! Bezgraniczny ogrom i widok niebiesko- złotej tafli królestwa Neptuna i niekończącej się wody zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Kocham morze. Uwielbiam je pod każdą postacią. Powiew morskiej bryzy i słone zimne arktyczne powietrze dodatkowo nasiliły to uczucie. Móc oglądać tą złotą taflę z wyżyn potęguje to uczucie. Byłam totalnie oczarowana i bardzo wdzięczna. Słowa nie są w stanie opisać tego piękna. Oczywiście Zdeno uchwycił ten moment z perspektywy lotu drona więc koniecznie zobacz filmik z naszej wizyty na Værøy.

Noc która nigdy nie zapada

Około 1 w nocy rozbiliśmy namiot, i z widokiem złotej poświaty leżeliśmy sobie nie chcąc zasnąć. Jakbyśmy wiedzieli że w tym roku po raz ostatni widzimy się z północnym słońcem. Fenomen arktycznego słońca jest tym ciekawszy iż z każdą godziną jego kolory są intensywniejsze, żywsze i tak jakby złocista niewidzialna chusta opadła na ziemię i starannie wszystko przykryła. O godzinie 3.30 postanowiliśmy zakończyć tę wiecznie trwającą noc. To śmieszne ale to właśnie w lecie najciężej budzię się rano. Dlaczego? Z racji światła 24 godziny na dobę, przez które w ogóle nie czuje zmęczenia i zazwyczaj późno kładę się spać, co potęguje zmęczenie nad ranem.

Håheia 438 m n.p.m. symbol archipelagu

Celem mojej podróży na Wyspę Værøy było przejście jej skalistej części wzdłuż i wszerz. Wisienką na torcie miał być słynny widok który można zobaczyć tylko z wierzchołka góry o nazwie Håheia. (To ten widok pierwszy raz zobaczyłam dawno temu w słynnym artykule National Geographic, który zmotywował mnie do odwiedzenia wyspy). Widok ten uznawany jest za symbol całego archipelagu, a zdjęcia z góry na otaczające plaże i bezkres morza pojawiły się na dziesiątkach pocztówek i zdjęć zafascynowanych turystów.

Na tę górę prowadzą minimum 3 trasy górskie. My szliśmy wierzchołkiem od samego parkingu z miasta do samej bazy NATO aż kończąc urwistym klifem z wymarzonym widokiem na który czekałam tyle lat. Wrażenia? Cała trasa była wyjątkowa. Z racji tego iż idąc po grzebieniu jesteś w stanie ogarnąć wzrokiem całą wyspę i otaczające ją z każdej strony morze. Ponadto, nigdzie na całej wyspie nie ma takich klifów niczym z Kornwalii w Wielkiej Brytanii z soczyście zieloną trawą, zapadającą się pod stopami.

Największe wrażenie robiły ogromne plaże u stóp 400 metrowych pionowych skalistych i dość wąskich gór. Ponadto, na końcu archipelagu znajdowała się maleńka wioska Måstad w której do dzisiaj mieszkają ludzie, na którą można dostać się tylko za pomocą łodzi rybackiej/ motorówki bądź całodniowej wycieczki prowadzącej przez plażę i łańcuch górski od samej plaży Nordlandshagen na której nocowaliśmy. Ciekawostką jest to, iż właśnie z tego miejsca pochodzi rasa psów Lundehund zaklasyfikowanych do północnych szpiców myśliwskich wytrenowanych do łowienia maskonurów, które były głównym źródłem utrzymania się mieszkańców tej osady w dawnych czasach. Widok był niczym z bajki. Niestety maskonurów nie widzieliśmy ale po to chcę jeszcze wrócić na wyspę w innym terminie!

Nordlandsnupen 450 m n.p.m.

W drugi poranek obudził mnie zapach arktycznego powietrza zmieszanego z kawą którą Zdeno świeżo ugotował na turystycznej kuchence nie mogąc spać z powodu zbyt dużego ciepła w namiocie! Ten ostatni poranek spędziliśmy wyjątkowo na plaży nasycając się cudownym widokiem na spokojne morze i przepiękne szczyty niezamieszkałej sąsiedniej wyspy Mosken.

W tym dniu planowaliśmy trekking przed opuszczeniem wyspy. Celem było podbicie najwyższego punktu na wyspie- Nordlandsnspen. Cudowna ścieżka prowadząca na samą górę była nad wyraz stroma. Niestety ostatnie 20 metrów tej najbardziej niedostępnej góry przerosło mnie gdyż trzeba było się wspinać po dość mokrej ścianie trzymając się za pionowo wiszącą linę.

It is not the mountain we conquer but ourselves

Odkąd przeprowadziłam się do Norwegii walczę z lękiem wysokości prawie każdego dnia. Tym razem wygrał ze mną. Tak strome zbocza i niedostępny wierzchołek jeszcze nie miałam okazji podbijać, więc z racji tego iż była to 3 góra w ostatnich 3 dniach postanowiłam odpuścić ostatnie 20 metrów. Góry nauczyły mnie jednego. To nie górę się podbija ale samego siebie. Ja uczę się tego za każdym razem wchodząc na szlak 🙂

Kolorowa Wyspa

Jeśli szukasz miejsca na Lofotach z dala od zgiełku turystów, hałasu, idyllicznej ciszy i egzotycznej przyrody- wyspa Værøy jest idealna. Jeśli nie jesteś fanem trekkingów możesz wziąć udział w festiwalu północnego słońca który odbywa sie tu latem. Jeśli jesteś fanem dziwnych sportów również zachęcam do przyjazdu na wsypę, gdyż słynie ona z najbardziej dziwacznego typu sportu jaki polega na łapaniu orłów gołymi rękoma! Osobiście na pewno tu jeszcze wrócę bo zgadzam się z autorem cytatu, który głosi że prawdziwa podróż odkrywcy polega nie na poszukiwaniu nowych krajobrazów, ale na odnalezieniu nowych oczu” M. Proust

Zapraszam na filmik! ?