Dzień polarny i czar północnego słońca!
To właśnie dzisiaj czyli 8. lipca jest ta magiczna data, kiedy słońce otatni raz w tym roku nie zajdzie za horyzont. Ten wspaniały widok dnia polarnego w towarzystwie północnego słońca w Bodø możesz doświadczyć tylko w terminie od 4 czerwca do 8 lipca. W ostatnią niedzielę oglądając mecz Francja-Islandia, nerwowo sączyłam gorącą herbatę z zaparzonych tureckich ziół wygodnie wtulona w sofę. Kibicując wikingom (bo to właśnie Islandia jest pierwszą drużyną w historii mistrzostw Europy, która nie zmieniła wyjściowej jedenastki w pierwszych pięciu meczach. Jak im nie kibicować?), patrzyłam przez okno na złotą taflę wody odbijającą nisko położone już słońce.
Przez ostatnie trzy tygodnie czekalismy na idealne warunki pogodowe sprzyjające górskiemu trekkingowi w towarzystwie dnia polarnego rozświetlonego wdziękiem północnego słońca. Niestety, nie mogliśmy się już doczekać. Wiedzieliśmy, że idealny dzień nie nadejdzie i że albo dzisiaj wybierzemy się na wyprawę w poszukiwaniu midnight sun, albo dopiero w przyszłym roku będzie okazja by spotkać się z polarnym światłem.
Dla tych którzy zastanawiają się co ukrywa się pod terminem dzień polarny i czym różni się północne słońce od zwykłego, postaram się w skrócie wyjaśnić. Otóż, podczas dnia polarnego słońce w ogóle nie zachodzi za horyzont. Ponadto, światło nasila swoją intensywność wraz z upływającym czasem, tworząc najpiękniejsze, borealne barwy dopiero około godziny 24. U nas zjawisko to trwa zaledwie 5 tygodni, co oznacza, że słońce nie opuszcza nas przez okrągłych pieć tygodni 24 godziny na dobę! Im dalej na północ tym dłużej słońce króluje nad linią widnokręgu.
Dla porównania dodam, że na arktycznym archipelagu wysp Svalbard należącym do Królestwa Norwegii, zarazem najdalej na północ zamieszkanym archipelgiem wysp Arktyki oraz najbardziej wysuniętym na północ europejskim terytorium, słońce w ogóle nie zachodzi przez sześć miesięcy! Umiesz sobie to w ogóle wyobrazić? Jeśli chodzi o mnie to rażące światło w środku nocy powoduje, że melatonina – przechodzi w tryb „slow-motion“ przez co w ogóle nie czuję zmęczenia! Dla Norwegów jest to zupełna normalność. Dlatego nawet o 22.30 są w stanie kosić soczyście zielony trawnik popijając ulubiony napój wikingów- czarną, gorzką kawę, bądź kąpać się w arktycznym lodowatym oceanie krzyczac „å fy-faen“( Co ciekawe, „faen“ oznacza dosłownie diabeł, słowo to wyraża jednak podobne emocje co polska popularna kur*a :p ). Ponadto, to właśnie Bodø słynie z fenomenalnej gry w golfa przy świetle północnego słońca na jednym z najdalej wysuniętych 18-dołkowych pol golfowych!
Dla mnie ten okres nie należy do najłatwiejszych, z racji tego iż ciężko mi zasnąć w takich warunkach a organizm nieubłaganie prosi się o odpoczynek! Nasza sypialnia zaopatrzona jest w rolety, żaluzję i zasłonę jednak intensywne światło północy powoduje, że bez maski na oczach, nie jestem w stanie zasnąć! Zawsze jak rozmawiam z mężem leżąc już w łóżku, to właśnie zmęczony Zdeno zasuwa mi maskę z czoła prosto na oczy, całując czule mówi po cichu dobranoc kochanie. Tym dyplomatycznym sposobem – daje mi do zrozumienia, że już dawno nadszedł czas snu! Podczas gdy ja w ogóle nie odczuwam zmęczenia, ale za to pobudzenie żywą rozmową. Bo przecież w łóżku rozwiązuje się największe problemy świata. Niestety. Znasz to uczucie? 🙂
Wraz z gwizdkiem kończącym pierwszą połowę meczu, zaczęliśmy się pakować na „północne safari“ podczas gdy Islandczycy zostali brutalnie znokautowani przez Francuzów 4-0. W całej historii Euro nikt nie strzelił aż 4 goli w pierwszej połowie! Co za mecz! W podskokach ruszyliśmy w drogę w kierunku plaży, w radiu niecierpliwie słuchając drugiej połowy meczu. Było około godziny 22.20, słońce paliło niemiłosiernie oślepiając nas i tym samym podkreślając brudną szybę auta, podczas gdy Islandczycy uratowali swój honor strzelając pierwszego gola! Islandski okrzyk był niezapomniany!
Naszym celem była cudowna plaża Mjelle oddalona 20km od Bodø, na którą dotarliśmy ok. godziny 23, czyli dokładnie wtedy kiedy Trójkolorowi właśnie wygrali mecz 5:2. Jednak powiedzmy szczerze, patrząc na wynik, druga połowa meczu zdecydowanie należała do Islandii! Z pięknie oświetlonego parkingu, udaliśmy się na pół godzinną wycieczkę w poszukiwaniu idealnego miejsca gdzie mogliśmy nacieszyć się naszą nową zabawką- dronem.
Długość linii brzegowej Norwegii stwarza niepowtarzalną okazję przeżycia cudownych chwil na bezludnych piaszczystych plażach, a możliwość obserwowania światła dnia polarnego odbijającego sie od morza czyni spacer jeszcze bardziej atrakcyjnym! Po dotarciu na doskonale schowaną piaszczystą plażę, okazało się że w oddali są już turyści, gdzie mieli rozbity niewielki namiot, ale w ogóle nam to nie przeszkadzało.
Pogoda była po prostu idealna. Mimo, iż było już przed północą, temperatura powietrza wskazywała ok 15 stopni Celsjusza. Wyjątkowe światło nadało górom magicznego blasku i różowego koloru, efekt niczym -filtr delikatnej sephi. Morze było bezwzględnie spokojne, a odbijające -promienie słoneczne delikatnie ogrzewały nasze twarze, dodając tym samym –zastrzyk pozytywnej energii.
Szum morza i fal rozbijających się o skały był niczym relaksacyjna, medytacyjna muzyka samej mother-nature! Niczym przedstawienie przygotowane przez samą naturę! Ten widok obdarował mnie ogromną dawką spokoju, z którego wcześniej wytrącił mnie szalony przebieg meczu. Stojąc tam uderzyło mnie piękno krajobrazu, gdzie wisieńką na torcie była unosząca się na wietrze mewa. Fenomenalny widok. Świat jest taki wspaniały. Jeszcze tyle mamy do odkrycia. Zobaczenia. Doświadczenia. Jeszcze tak dużo możemy razem przeżyć!
Po chwili reżyser Zdeno był już gotowy na uwiecznienie tej wspaniałej chwili i podniebną zabawę z quadrokopterem! Ja natomiast w tym cudownym miejscu, niczym świątyni słońca, chciałam wykorzystać ten moment na ćwiczenia. Uwielbiam ćwiczyć na dworze, z racji tego że to właśnie słońce darzy mnie przedziwną radością życia, radością której źródłem jest spokój, skupienie, opanowanie ciała i ducha.Właśnie w takim miejscu- mam wrażenie że mogę wszystko! Wszystko jest możliwe. Niemożliwe potrzebuje tylko trochę więcej czasu! Haha.
Po godzinie relaksacyjnych ćwiczeń i beztroskiej zabawy z dronem, słońce delikatnie zaczynało żegnać sie z nami- nie zachodząc ale otaczając sie chmurami. Światło tak nisko położonego już słońca powoli traciło swoją moc a wraz z nią energię, a delikatny wiatr zaczął być powoli odczuwalny. Był to idealny moment na przytulenie się do siebie w świetle północnego słońca. Siedząc tak wtuleni, weszliśmy w stan błogiego relaksu. Mieliśmy ochotę tam zostać i oddać się w objęcia Morfeusza. W zasięgu wzroku nie widać było żadnych ludzi, a otaczające nas pomarańczowo oświetlone morze, ciągnące się po horyzont, gdzieniegdzie przerwane było wystającymi wierzchołkami wysp. Niesamowity polarny pejzaż i cisza nie do opisania. W tym miejscu, które nazwałam świątynią słońca, rzeczywiście czuć bliskość samego Stwórcy!
Po niespełna dwóch kwadransach, zakończyliśmy ten przyrodniczy spektakl rozgrywany przez królową światła, powolutku wracając do auta spacerem po złocistym piasku. Co chwilę zatrzymując się spoglądaliśmy w stronę barwniego nieba i tańczącego w płomiennych kolorach morza. Po drodze przypomniał mi się cytat Helen Keller, w którym autorka każe mieć odwróconą głowę w stronę słońca, żeby cień nie przykrył ci twarzy (Keep your face to the sunshine and you cannot see a shadow). Tym akcentem pożegnałam się z północym słońcem, wiedząc że już za parę dni zacznie delikatnie zachodzić za horyzot tym samym ustępując miejsca białym nocą. Cud natury!
Zapraszam na dzieło mojego męża. Krótki filmik pt. „Midnight sun yoga” 🙂