Gazela w Laponii

Tromsø- Stolica Arktyki

Stolica Arktyki- Tromsø!

W drodze na odległą północ!

Naszą przygodę ze Svalbardem zaczęliśmy od spektakularnego rejsu arktycznym statkiem Hurtigruten. Jeśli jesteś zwolennikiem pasywnych wakacji i marzysz o relakasie niekoniecznie wspinając się po wysokich górach w pocie czoła, w tym samym czasie chciałbyś zobaczyć cudowne wybrzeże Norwegii i słynne fiordy- ten arktyczny rejs powinien być wpisany na Twoją bucket list!

Hurtigruten

Rejs ekskluzywnym statkiem Hurtigruten to najbardziej zjawiskowa i zarazem najpopularniejsza podróż morska wzdłuż linii brzegowej Nrwegii. Ów statek płynie od miasta Bergen na południowym- zachodzie aż do Kirkenes na granicach z Rosją, pokonując ponad 2500 mil morskich. Po drodze zatrzymuje się w 34 portach, umożliwiając wyjście na ląd i zwiedzanie codziennie innych miast i miasteczek samodzielnie lub z przewodnikiem i w mgnieniu oka roztrwonienie ciężko zarobionych pieniążków.

Co można robić 24 godziny na pokładzie?

Od dawna planowaliśmy podróż arktycznym statkiem ale tylko w jedną stronę z racji kolosalnych cen owego środka transportu. Głównie po to żeby zobaczyć fiordy z innej perspektywy, dojechać do najdalej wysuniętego punktu Europy Przylądka Północnego Nord Kapp, oraz wrócić z powrotem autem zatrzymując się na skitury w najwyższych punktach spektakularnych gór Lyngen w województwie Troms. Cała podróż rejsem tam i z powrotem trwa dokładnie 2 tygodnie, my natomiast ograniczyliśmy się do 24 godzin. Tyle potrzebuje statek aby dopłynąć z Bodø do stolicy arktycznej północy Tromsø.

Nietypowy prezent urodzinowy

Z racji tego iż całą wycieczkę na Svalbard dostałam w prezencie urodzinowym i mieliśmy ograniczony na statku czas, postanowiliśmy spróbować wszystkich atrakcji które statek ma do zaoferowania. Na pokładzie dostępne są finezyjne bary i restaurację, włącznie z siłownią która ma najpiękniejszy widok jaki mogłam sobie wyobrazić oraz suchą saunę fińską. Nam najbardziej spodobała się bobble- badet (jacuzzi) w której wygrzewając się dopłynęliśmy aż do samych Lofotów. Wyobraź sobie 5 stopni na minusie, zmieniający się krajobraz, „cisza” krzyczących mew i arktyczne powietrze, a Ty wygrzewasz się w gorącym jacuzzi z zorzą polarną nad głową! Bajka.

Fiord Trolli

Hurtigruten którym my płynęliśmy o nazwie Trollfjorden to jeden z nowszych statków, na pokładzie którego zmieści się ok 800 pasażerów. Niestety, taki duży statek posiada zaledwie 2 duże jacuzzi na samej górze. My mieliśmy to szczęście, że całe 1 jacuzzi było tylko dla nas. Jak to możliwe? Otóż, zwolennicy takiego podróżowania po Norwegii to przeważnie młodzież w wieku powyżej 60/70 lat pochodząca często z zachodniej Europy, głównie Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Taka klientela co najwyżej może wyjść na balkon żeby zrobić zdjęcia przepływającym delfinom lub w najlepszym wypadku wielorybom. Tym razem to my byliśmy obiektem fotograficznym oczywiście z cieplutkiego wnętrza statku dziwiąc się że w tak ekstremalnych warunkach można być na dworze w samym stroju kąpielowym! Nie będę zdradzać co robiliśmy po kąpieli ale jak tylko dopłynęliśmy do Svolværu poszliśmy do baru na niemieckiego Paulanera i tak noc na statku minęła nam w oka mgnieniu!

TROMSØ!

Drugiego dnia zaskoczył nas blask słońca i wspaniały zapach norweskich gofrów prosto z luksusowej restauracji, w której do wyboru było wszystko na co niemiecki emeryta miałby ochotę. To śniadanie smakowało najlepiej ale tylko i wyłącznie z racji cudownego widoku na fiordy skąpane w turkusowej arktycznej wodzie oceanicznej. Około godziny 14 byliśmy w stolicy Arktyki i najbardziej tętniącym życiem miastem północnej Norwegii-Tromsø położonym na samej wyspie!

Skandynawska Praga?

Miejsce zamieszkania ok. 70 tysięcy Norwegów. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. W przeciwieństwie do naszego Bodø (które z racji II wojny światowej w 70% jest odbudowane na nowo), Tromsø oferuje wspaniałą architekturę XIX wiecznych drewnianych budynków, domków z bardzo specyficznym i starym portem. Zdeno nazywa je skandynawską Pragą. Zawdzięcza to sobie nie tylko dzięki starej architekturze ale również nietypowemu browarowi Mack Ølbryggeri, założonemu w 1877 roku z pijalnią polarnego piwa- øllhalen w którym panuje typowo czeska atmosfera roześmianych pepików, gdzie serwowane jest ok. 8 rodzajów lokalnego lanego piwa. Do czasu gdy na Svalbardzie jeszcze nie otworzyli własnego browaru, był to najdalej na północ położony browar na świecie. Również tak jak w Pradze, znajdziesz tu najstarsze kino (ale norweskie), oraz najdalej na północ położony uniwersytet. To czego na pewno nie dostaniesz w Pradze a znajdziesz w Tromsø to polarne muzeum Polarmuseet, przedstawiające wszystkie wyprawy polarne i ekspedycje polarnika Amundsena. Dla mnie to największy bohater, wzór do naśladowania dający zastrzyk ogromnej motywacji i źródło do czerpania inspiracji 🙂

Dlaczego turyści kochają stolicę Arktyki?

Tromsø jest szczególne nie tylko z racji dużej ilości kulturalnych eventów, klimatycznych restauracji ale szczególnie ze względu na możliwość podziwiania najcudowniejszego zjawiska świetlnego. To właśnie tu przyjeżdżają spragnieni pięknych widoków Azjaci płacąc każdą sumę żeby zobaczyć zorzę polarną przy „Northern Lights Music Festival”, przepłynąć się cruisem podczas północnego słońca czy pójść do najwyżej położonego ogrodu botanicznego. Moim zdaniem, Tormsø jest bardzo klimatyczne. Pierwszy raz przyjechałam tu 6 lat temu, wtedy jeszcze mieszkałam w Warszawie. Był czerwiec, ja już dawno spalona od majowego słońca nie mogłam uwierzyć że w Tromsø były zaledwie 3 stopnie na plusie, a śnieg pokrywał szczyty niczym piwonie polskie trawniki.

Czar białych nocy!

Pamiętam, że najpiękniejszy widok na całą panoramę Tromsø znaleźliśmy z kolejki górskiej Fløya która wyciągnęła nas na najbliższy szczyt. Z racji tego iż w czerwcu słońce w ogóle nie zachodzi, pojechaliśmy kolejką specjalnie przed północą żeby móc podziwiać północne słońce w całej swojej okazałości z widokiem na stare miasto z samego szczytu. Na mnie i tak największe wrażenie zrobili ludzie wracający z imprezy ok 2 nad ranem. Takich widoków rozweselonych od nadmiaru chmielowych trunków ludzi w świetle BIAŁEJ nocy i pełnym słońcu się nie widuje w Warszawie! Nie bez przesady organizowany jest tu w lecie „Insomnia Festival” na którym zbierają się ludzie kochający muzykę elektroniczną, słuchając jej od białego rana do białej nocy. Tak właśnie mi się kojarzy Tromsø.

Afrykańskie smaki w sercu Arktyki? Tylko w Tromsø!

Ale wróćmy do marcowego Tromsø. Po przyjeździe spotkaliśmy się ze Zdena koleżanką w afrykańskiej restauracji. Jedzenie było niczym w samej Afryce- niebiańskie. Nie wiem czy dlatego że czekaliśmy na nie ponad godzinę od zamówienia i był to głód, czy rzeczywiście było takie dobre. Pogoda nam niestety tym razem nie dopisała więc schowaliśmy się w pijalni lokalnego browaru øllhalen gdzie miałam możliwość zrobienia sobie zdjęcia z pierwszym niedźwiedziem polarnym!

We are almost there!

To był tylko przedsmak całej wyprawy która na nas czekała następnego dnia. Rano na śniadanko zjedliśmy cieplutkie naleśniki z dżemem i greckim jogurtem popijając norweską słabą (nie do wypicia) kawą. Na lotnisko odwiozła nas przesympatyczna May-Liss opowiadając straszną historię tragicznego wypadku który zmienił jej życie niecałe 2 lata temu. I tym akcentem zakończyliśmy pobyt na kontynencie kierując się do odprawy i wylotu na wymarzony Archipelag wysp Svalbard- główny punkt naszej wyprawy.

Let’s fly away!

Z racji strasznej pogody w Tromsø mieliśmy ponad godzinne opóźnienie wylotu i ogromne turbulencje. Kocham to uczucie kiedy spragniony siedzisz w samolocie i wyczekujesz polepszenia się warunków pogodowych, podczas gdy wiatr powoduje że cały samolot się trzęsie i masz wrażenie że odlecisz bez włączenia motorów. W końcu udaje się. Samolot startuje. Wzbijamy się. Wszyscy się cieszą i każdy w duszy myśli sobie NARESZCIE. Po czym nagle, samolot niczym rollercoaster, spada 10 metrów w dół. Po czym znowu się wzbija i znowu spada. I tak 3 aż 4 razy. To uczucie potu na czole. Bezcenne!

Marzenia się spełniają!

Po godzinie lotu naszym oczom nareszcie ukazuje się lodowa wyspa. Widok z samolotu był tak nieziemski, że przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania. Potężne białe góry pokryte lodowcem, zabrały mi oddech. A ogrom białych przestrzeni przyprawił o dreszcze nie do opisania. Zdeno miał łzy w oczach z radości, gdyż czekał na ten moment 9 lat! Ja natomiast miałam przerażenie przed oczami i pierwsze co pomyślałam: Da się tu w ogóle ŻYĆ?…

O pobycie pod arktycznym niebem opiszę w kolejnym wpisie, specjalnie poświęconym arktycznym wyspom Svalbard! Już teraz zapraszam!

Podobne wpisy

Poprzednie
Następne
Facebook
Twitter
WhatsApp
Pinterest
Email