TOP 4 LOFOTÓW- JESIEŃ cz. 2

TOP 4 LOFOTÓW- JESIEŃ cz. 2

Lofoty dla każdego

Przed każdą wycieczką dokładnie planujemy miejsca które chcemy odwiedzić. Głównie czytając norweskie portale turystyczne takie jak dnt.no, turistforening.no, bot.no, ut.no, utemagasinet.no, visitnorthernnorway.no, na których jest najwięcej praktycznych i najświeższych informacji od lokalnych wycieczkowiczów oraz opisów przykładowych wycieczek, których nie znajdziesz nigdzie indziej. Niestety nie wszystkie norweskie rady się sprawdzają. Często wycieczka która ma być z pozoru przyjemna, łatwo dostępna i idealna dla rodzin z małymi dziećmi w praktyce mało ma wspólnego z opisem! Dokładnie sami przekonaliśmy się o tym na własnej skórze na jednej z naszych wycieczek naszego październikowego weekendu na Lofotach!

Offersøykammen

Tą wycieczkę zaczęliśmy startując bezpośrednio z – rorbu a więc kwatery w której zawsze mieszkamy (Offersøy, wpis z dnia pierwszego znajdziesz TU) przechodząc przez drogę E10 na drugą stronę starając się znaleźć dobrze schowany i w ogóle nieoznaczony chodnik. Górka bo ma ona zaledwie 436 m n.p.m. jest od samego początku stroma , ale w porównaniu z większością szczytów na Lofotach, zdecydowanie należy do łatwiejszych do zdobycia. Mimo, iż ścieżka nie jest oznaczona lokalni mieszkańcy dobrze wydeptali chodnik który z łatwością znajdziesz. Pierwsze sto metrów prowadzi przez las, po czym otwiera się wspaniały widok na wierzchołki gór znajdujące się na sąsiedniej wyspie Flakstadøya. Cudo!

Tam robimy sobie pierwszy przystanek na zdjęcia i łyka wody dla ochłody w ten cudowny jesienny i bardzo słoneczny dzień. Po czym bez zatrzymania wbiegamy na samą górę. Zupełnie sami. Spokój cisza. Naszym oczom ukazuje się wszechstronny widok. Mnie najbardziej urzekł błękit nieba, który był w totalnej harmonii z oceanem. Tak otwarta przestrzeń otwiera umysł!

Tęczowy świat

Panoramiczny widok z góry, zatrzymał na chwilę czas i rozproszone myśli, spowodował, że w ogóle nie miałam ochoty opuszczac tego miejsca! Z jednej strony cudowne plaże, z których “wyrastają” pionowe skały, w oddali góruje mój ulubiony i majestatyczny szczyt Himmeltind (o którym napiszę w kolejnym wpisie). Z drugiej strony bezkres oceanu na którym widnieją aż dwie kolorowe tęcze spowodowane lokalnymi deszczami! Żałowałam że nie miałam ze sobą okularów bo jeszcze nie widziałam dwóch tęcz naraz nad samym oceanem.

Rodzinne szaleństwo

Zdecydowanie poleciłabym tą wycieczkę wszystkim którzy chcą zdobyć jeden z łatwiejszych a zarazem piękniejszych szczytów, nie posiadając większego doświadczenia we wspinaczce. Rekomenduję wycieczkę szczególnie rodzinkom z dziećmi, gdyż poza górną partią która stromo wpada do fiordu cała trasa jest przyjemna, łatwo dostępna, niezbyt długa, a cudowne widoki od początku gwarantowane!

Od marzenia do przygody

Właśnie to najbardziej cenię sobie w Lofotach- w Norwegii. Ogromna różnorodność terenów górzystych, powoduje, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Obok wysokich, piętrzących się i ciężko dostępnych tysięczników są górki i pagórki średnio i łatwo dostępne dla każdego, które można dopasować do umiejętności, formy i upodobań -początkujących wędrowców. To powoduje, że w ogóle nie musisz być bardzo doświadczony żeby zrobić pierwszy krok, krok w stronę szlaku turystycznego. To również powoduje, że łatwo dostępne góry dają wspaniałą możliwość obcowania z naturą każdemu, bez marginalizowania i wyjątków. Tak niewiele potrzeba. Wystarczy tylko chcieć. Zaczyna się od małej i łatwo dostępnej góry, a stopniowo przeradza się w bezwarunkową miłość- tak było u mnie!

Góry tylko dla wybranych!

Mieszkając w Polsce sama słyszałam, że góry nie są dla każdego. Musisz mieć wybitne umiejętności, znać się na odczytywaniu zmian pogody, posiadać ze sobą specjalistyczne mapy, kompas, gps i najlepiej przed jakimkolwiek wyjściem koniecznie przejść szkolenie! Ponadto, to bardzo droga inwestycja, bo przecież potrzebujesz profesjonalnego sprzętu, do tego ubranie i dojazd. No i oczywiście góry są śmiertelnie niebezpieczne! Nie mówiąc już o “maniakach górskich”, czyli znajomych którzy ewentualnie mogliby Cię zabrać w góry ale do tego “świata” dziewczyna z miasta w ogóle nie pasuje. Stereotypy i utarte przekonania. Zawsze mnie to irytowało!

Pierwszy krok

Rzadko kto mówił, że można zacząć stopniowo od tych najłatwiej dostępnych gór, które pomogą zdobyć potrzebne doświadczenie do tych trudniejszych już warunków. Tego właśnie nauczyłam się w Norwegii. Tego nauczył mnie Zdeno..

Obcowanie z przyrodą może mieć różne formy i niekoniecznie musisz zdobywać wysokie szczyty żeby czerpać z tego ogromną radość. Jak w przypadku naszej kolejnej tego dnia i piątej już tego weekendu na Lofotach wycieczki na szczyt – którego właśnie nie zdobyliśmy. Dlaczego?

Stworzenie

Po porannej wycieczce na Offersøykammen i lunchu z niebiańskim widokiem, wróciliśmy do rorbu, spakowaliśmy się, posprzątaliśmy chatkę, wypiliśmy kawusie i wyruszyliśmy w podróż ku kończącemu się weekendowi. Po drodze zatrzymując się na doładowanie energii nordycznymi widokami archipelagu. Uwielbiam Lofoty! Mają to do siebie, że zawsze zachwycają, szokują i czymś zaskoczą. Byliśmy już tam 8 albo 9 razy i za każdym razem jest zupełnie inaczej! Inna pora roku, różne kolory, zmieniająca się wegetacja, chmury, deszcz, mgła, dzień polarny czy niezachodzące słońce. W tym miejscu zawsze reflektuję nad stworzeniem świata. Pan Bóg musiał się świetnie bawić, tworząc tak spektakularną część ziemi!

Stroma drabina- Ramberg

Do Rambergu dojechaliśmy po 12.30, a wycieczka na szczyt Moltinden 696 m n.p.m. miała zająć nam nie więcej niż 3 godziny. Szybko zapakowaliśmy co trzeba i wyruszyliśmy żwawym krokiem na kolejną przygodę. Po drodze mijając starszych emerytów zainteresowanych naszą wędrówką. Pierwsze 200 metrów dały nam w kość! Ścieżka była wyjątkowo stroma. Ponadto, wąski, mokry i wydeptany chodniczek był w cieniu, a błoto utrudniało wspinaczkę. Byłam wdzięczna, że słońce nie pali nas prosto w twarz bo trasa była wyjątkowo wymagająca. Czułam każdy krok i oddech Zdena na plecach. Na początku myślałam, że to pewnie zmęczenie gdyż był to już nasz 5 szczyt w przeciągu dwóch ostatnich dni. Ale później zorientowałam się, że nie tylko my mamy takie odczucia.

Oświecenie

Po przejściu najgorszego odcinka miało być już tylko łatwiej. Cudowny widok z Nubben otworzył się niczym z filmu oślepiając nas promieniami słońca, które wcześniej były schowane za górą. Wspinaczka dopiero się rozkręcała! Miałam wrażenie, że było coraz bardziej stromo, bo błotnisty teren zamienił się na kamienny szlak luźno leżących i ruszających się kamieni. Im wyżej tym kamienie były większe i trochę bardziej stabilne.

W pogoni za czasem

Nie mieliśmy czasu do stracenia, gdyż nasz prom odpływał dokładnie o godzinie 17 z Moskenes, a to znaczy że z Ramberg do promu dzieliła nas godzina jazdy (przy czym na miejscu musisz być minimum pół godziny przed odpływem promu). Dlatego niestety ale nieumyślnie zaczęliśmy walczyć z uciekającym jak piasek przez palce czasem. Licząc kamienie wzwyż, powolutku przybliżaliśmy się do szczytu. Co 10 minut patrząc na zegarek. Daliśmy sobie czas wspinaczki do godziny 14, żeby być przy aucie najpóźniej o 15.30!

Nie ilość a jakość

Nagle włączył się stres. Strasznie tego nie lubimy. Jesteśmy zwolennikami czerpania radości z wycieczek, a w momencie kiedy dochodzi największy stresor- brak czasu- kończy się radość. Z reguły przed samym już szczytem dostaje jakby dodatkowej ampułki z energią. Porządnej dawki adrenaliny. Biegnę nie mogąc się doczekać finishu. Do tego wszystkiego jestem uparta. Znając życie wbiegłabym w tym tempie na samą górę mieszcząc się w określonym przez nas czasie. Ale nagle Zdeno powiedział stop. Koniec. Odpocznijmy. Zatrzymajmy się tu na pół godziny i nacieszmy się tym cudownym widokiem przed 6 godzinnym powrotem promem do domu!

Pomyślałam, hæææ? Co? Tu i teraz? jak tak blisko jesteśmy szczytu? Chwilę biłam się z własnymi myślami. Wiedziałam, że jak dojdziemy do celu to nie będzie czasu na przyjemne cieszenie się widokami tylko szybkie zbieganie z samej góry po wymagającym, śliskim terenie. Mimo że nie byłam jeszcze na 100% pewna podjętej decyzji, zgodziłam się. Były to najlepsze pół godziny jakie mogliśmy sobie zafundować! Słońce przyjemnie grzało. Herbatka nadała smaku. Widok rozweselał. Koniec biegu. Pomyślałam, że wcale nie trzeba było zdobyć tego szczytu, żeby nacieszyć się tym wspaniałym krajobrazem.

Lofotpils – nie ufaj Norwegom przy piwie

Nasze pół godziny odpoczynku zamieniło się na dobre 45 minut błogiego relaksu. Po czym żwawym krokiem zaczęliśmy zbiegać z góry zatrzymując się przy jednym urwisku na fotorelację. Po drodze spotkaliśmy parę Niemców którzy ugrzęźli na samym początku stromej góry,przed wejściem na Nubben. Byli sparaliżowani Dowiedzieliśmy się, że tą wycieczkę polecili im Norwegowie sącząc Lofotpils (piwo) w lokalnym pubie wieczór wcześniej. Ponoć miał to być jeden z łatwiejszych hikingów w okolicy! Haha.

It’s time to go…

Przy aucie byliśmy co do minuty o 15.30! Na prom dojechaliśmy z wyprzedzeniem. Odpływając z Lofotów słońce akurat powoli zachodziło nadając cudowne arktyczne kolory. Nadszedł czas pożegnania z Lofotami w tym roku! Patrząc na oddalające się wyspy archipelagu obiecałam sobie, że ten błogi “state of mind”, radość z bycia tu i teraz zabieram ze sobą na kontynent! Prom był praktycznie pusty, bo wszyscy którzy chcieli dostać się do Bodø, płynęli dwie godziny wcześniej bezpośrednim połączeniem.

Kawałek ♥

Ten prom którym my płynęliśmy miał do pokonania dwa razy dłuższą trasę, gdyż płynął jeszcze przez wyspę Værøy i Røst zabierając tamtejszą młodzież licealną (która w tygodniu mieszka w internatach, chodzi do szkoły i na weekendy wraca z powrotem na obiadek do mamusi na wyspy). Mimo, iż na Værøy już w tym roku byliśmy (wpis znajdziesz TU), to miło było znowu zobaczyć tę oazę spokoju w świetle zachodzącego złotego słońca północy! Kawałek mojego serca zawsze będzie należał do tych arktycznych wysepek….

Wyspa VÆRØY – Lofoty jakich nie znacie!

Skarb Północy – wyspa Værøy

Każdy turysta zna Lofoty z rybackiej stolicy archipelagu Svolvær, malowniczej wioski rybackiej Reine i ostatniej miejscowości archipelagu o najkrótszej nazwie świata Å (wpisanej na listę Guinessa). Według norweskiego biura statystycznego średnio tylko jeden procent turystów odwiedzających Lofoty rocznie trafia na skrytą i ciężko dostępną wyspę Værøy.

Wysepka ta leży w samym sercu fiordu Vestfjorden, zamieszkuje ją ok. 750 ludzi, posiada aż jeden sklep, jedną restauracją (z najlepszą sałatką z krewetkami jaką jadłam), najstarszy kościół w województwie (z 1740 roku) i całe 21 km asfaltowej drogi. Poza infrastrukturą wyspa jest nieziemska jeśli chodzi o warunki przyrodnicze, bogata w cudowne plaże, strzeliste góry, długie doliny i wpadające do wody klify. Choć ten weekendowy wypad nie skończył się dla naszej dwójki najlepiej to ponad tysiąc zrobionych zdjęć, godzinnych ujęć ( zarówno z gopro jak i z drona) dobrze pozwolą nam zapamiętać ten ostatni czerwcowy weekend na ukrytej wyspie. Dlaczego?

Destynacja tylko dla wybranych?

Dokładnie sześć lat temu mieszkając jeszcze w Warszawie po raz pierwszy dowiedziałam się o wyspie Værøy. Planowałam wtedy wycieczkę oczywiście na rajskie wyspy Lofoty. Jeszcze nie wiedziałam, że wyspa oddalona jest od samego archipelagu Lofoten ok. 1,5 godziny przeprawy promem, a ok. 5 godzin od kontynentu i najbliższego miasta Bodø (oczywiście tylko w dobrej pogodzie). Widząc tajemnicze zdjęcie w jednym z numerów National Geographic, pod tytułem “Destynacja tylko dla wybranych?” Zakochałam się po uszy! Nie miałam pojęcia że na wyspę tak ciężko jest się dostać, a nawet jak już się tam dostaniesz to możesz tak szybko z niej nie wrócić.

Skarb Północy – wyspa Værøy

Wyspa znajduje się w samym środku fiordu Vestfjorden, który otoczony jest najsilniejszymi prądami morskimi na świecie. To właśnie dlatego miejsce to jest szczególnie nieznane, nieodkryte i mało znane w świecie podróżników. Kiedyś na wyspę można było przylecieć samolotem który kursował 2 razy w tygodniu. Dzisiaj jest to niemożliwe z racji tragedii która miała miejsce w latach 90-tych, kiedy to samolot wpadł w turbulencję z powodu niezmiernie silnych morskich wiatrów (rozpędzonych po stokach górskich) rozbił się odbierając życie wszystkim pasażerom na pokładzie którzy akurat lecieli na święta Wielkanocne do rodziny.

Ponadto, wyspa ta ma szczególny klimat. Jest najdalej na północ położonym miejscem gdzie nie występuje meteorologiczna zima, ponieważ średnia temperatura powietrza w zimie utrzymuje się powyżej zera. Dodatkowo z racji występowania silnych i ciepłych prądów morskich, śnieg nie utrzymuje się tu dłużej niż parę godzin, co nie znaczy że nie może być tu zimno! Będąc tam pod koniec czerwca mieliśmy możliwość doświadczyć wszystkich rodzajów pogody. Od zimnego ale słonecznego północnego słońca, po tropiki na plaży aż po wichurę oraz całkowite zachmurzenie.

Dojazd

Na wyspę najłatwiej można dostać się 20 minut lotu helikopterem z samego Bodø który lata, aż dwa razy dziennie. Ponadto prom z miasta wypływa również dwa razy dziennie w sezonie letnim. Na samej wyspie nie ma żadnej komunikacji miejskiej, więc polecam wypożyczyć sobie auto aby móc zwiedzić wszystkie tajemnicze zakątki które tu opiszę. Dodam, że w Norwegii auto to podstawa każdego bytu. My bez auta polecieliśmy tylko na Svalbard! 😛

Nocleg

Noclegi dostępne są zarówno w hotelu jak i rorbu. Rorbu to stare norweskie rybackie chatki odrestaurowane i położone na palach nad samym morzem (o tym pisałam tu). Idealnie zaopatrzone na potrzeby turystyczne, gotowe przyjąć najbardziej wymagających turystów. Niektóre z nich nawet posiadają nawet własne jaccuzzi oraz saune. Bajka. Jednakże, według obowiązującego prawa do korzystania z natury Allmannsretten w całej Norwegii praktycznie wszędzie można rozbić namiot na dziko. Jednak Norwegowie cenią sobie prywatność więc nie zaleca się robić obozowiska bliżej niż 150 metrów od prywatnej posiadłości, poza tym nie ma większych zakazów. Tak samo jest na wyspie. Na nasz camping wybraliśmy jedną z większych plaż położoną na zachodniej stronie wyspy, o nazwie Nordlandshagen- co dosłownie znaczy ogród Nordlandu 🙂

Dzień który nigdy się nie kończy

Gdy dojechaliśmy na miejsce była godzina 22.00. Plaża była już idealnie oświetlona nisko osadzonym arktycznym słońcem. O dziwo nie biały piasek zrobił na nas największe wrażenie ale soczyście zielone łąki pokrywające stoki górskie kończące się u podnóży cudownej plaży. Ponadto, dmuchawce zdobiły trawę niczym delikatny naturalny dywan. Poczułam wiosnę, bo w Polsce dmuchawce są na przełomie kwietnia/maja a tu pod koniec czerwca! Po przybyciu przebraliśmy się, najedliśmy i czym prędzej zaczęliśmy nasz trekking z widokiem na naszą plażę. Spieszyliśmy się gdyż chcieliśmy być na wierzchołku góry dokładnie o północy, witając królową sezonu letniego samą jej magiczną mość północne słońce w swojej najlepszej okazałości.

Góra „RÓG”- czyli Hornet 346 m n.p.m.

Szlak prowadził stromo w górę po niewyznaczonej trasie od samej plaży (gdzie mieliśmy nocować). W pierwszej fazie prowadzi po luźno osadzonych kamieniach. Miejscami ślisko, miejscami nadepnięty kamień przesuwał się razem z tobą, a miejscami szlak był całkowicie piaskowy powodując że łatwo można było go zgubić. Podekscytowani bardzo szybko doszliśmy na sam szczyt, niecierpliwie czekając na prywatny show tego wieczoru! I jak było?

As free as the ocean…

Było jeszcze piękniej niż się spodziewałam. Miałam wrażenie że widzę ogromną taflę Oceanu Arktycznego w skład którego wchodzi miniaturowe Morze Norweskie, które na dalekim horyzoncie łączy się z troszkę większym Morzem Grenlandzkim! Otchłań, bezkres i monumentalność morza otaczająca nas ze wszystkich stron góry! Bezgraniczny ogrom i widok niebiesko- złotej tafli królestwa Neptuna i niekończącej się wody zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Kocham morze. Uwielbiam je pod każdą postacią. Powiew morskiej bryzy i słone zimne arktyczne powietrze dodatkowo nasiliły to uczucie. Móc oglądać tą złotą taflę z wyżyn potęguje to uczucie. Byłam totalnie oczarowana i bardzo wdzięczna. Słowa nie są w stanie opisać tego piękna. Oczywiście Zdeno uchwycił ten moment z perspektywy lotu drona więc koniecznie zobacz filmik z naszej wizyty na Værøy.

Noc która nigdy nie zapada

Około 1 w nocy rozbiliśmy namiot, i z widokiem złotej poświaty leżeliśmy sobie nie chcąc zasnąć. Jakbyśmy wiedzieli że w tym roku po raz ostatni widzimy się z północnym słońcem. Fenomen arktycznego słońca jest tym ciekawszy iż z każdą godziną jego kolory są intensywniejsze, żywsze i tak jakby złocista niewidzialna chusta opadła na ziemię i starannie wszystko przykryła. O godzinie 3.30 postanowiliśmy zakończyć tę wiecznie trwającą noc. To śmieszne ale to właśnie w lecie najciężej budzię się rano. Dlaczego? Z racji światła 24 godziny na dobę, przez które w ogóle nie czuje zmęczenia i zazwyczaj późno kładę się spać, co potęguje zmęczenie nad ranem.

Håheia 438 m n.p.m. symbol archipelagu

Celem mojej podróży na Wyspę Værøy było przejście jej skalistej części wzdłuż i wszerz. Wisienką na torcie miał być słynny widok który można zobaczyć tylko z wierzchołka góry o nazwie Håheia. (To ten widok pierwszy raz zobaczyłam dawno temu w słynnym artykule National Geographic, który zmotywował mnie do odwiedzenia wyspy). Widok ten uznawany jest za symbol całego archipelagu, a zdjęcia z góry na otaczające plaże i bezkres morza pojawiły się na dziesiątkach pocztówek i zdjęć zafascynowanych turystów.

Na tę górę prowadzą minimum 3 trasy górskie. My szliśmy wierzchołkiem od samego parkingu z miasta do samej bazy NATO aż kończąc urwistym klifem z wymarzonym widokiem na który czekałam tyle lat. Wrażenia? Cała trasa była wyjątkowa. Z racji tego iż idąc po grzebieniu jesteś w stanie ogarnąć wzrokiem całą wyspę i otaczające ją z każdej strony morze. Ponadto, nigdzie na całej wyspie nie ma takich klifów niczym z Kornwalii w Wielkiej Brytanii z soczyście zieloną trawą, zapadającą się pod stopami.

Największe wrażenie robiły ogromne plaże u stóp 400 metrowych pionowych skalistych i dość wąskich gór. Ponadto, na końcu archipelagu znajdowała się maleńka wioska Måstad w której do dzisiaj mieszkają ludzie, na którą można dostać się tylko za pomocą łodzi rybackiej/ motorówki bądź całodniowej wycieczki prowadzącej przez plażę i łańcuch górski od samej plaży Nordlandshagen na której nocowaliśmy. Ciekawostką jest to, iż właśnie z tego miejsca pochodzi rasa psów Lundehund zaklasyfikowanych do północnych szpiców myśliwskich wytrenowanych do łowienia maskonurów, które były głównym źródłem utrzymania się mieszkańców tej osady w dawnych czasach. Widok był niczym z bajki. Niestety maskonurów nie widzieliśmy ale po to chcę jeszcze wrócić na wyspę w innym terminie!

Nordlandsnupen 450 m n.p.m.

W drugi poranek obudził mnie zapach arktycznego powietrza zmieszanego z kawą którą Zdeno świeżo ugotował na turystycznej kuchence nie mogąc spać z powodu zbyt dużego ciepła w namiocie! Ten ostatni poranek spędziliśmy wyjątkowo na plaży nasycając się cudownym widokiem na spokojne morze i przepiękne szczyty niezamieszkałej sąsiedniej wyspy Mosken.

W tym dniu planowaliśmy trekking przed opuszczeniem wyspy. Celem było podbicie najwyższego punktu na wyspie- Nordlandsnspen. Cudowna ścieżka prowadząca na samą górę była nad wyraz stroma. Niestety ostatnie 20 metrów tej najbardziej niedostępnej góry przerosło mnie gdyż trzeba było się wspinać po dość mokrej ścianie trzymając się za pionowo wiszącą linę.

It is not the mountain we conquer but ourselves

Odkąd przeprowadziłam się do Norwegii walczę z lękiem wysokości prawie każdego dnia. Tym razem wygrał ze mną. Tak strome zbocza i niedostępny wierzchołek jeszcze nie miałam okazji podbijać, więc z racji tego iż była to 3 góra w ostatnich 3 dniach postanowiłam odpuścić ostatnie 20 metrów. Góry nauczyły mnie jednego. To nie górę się podbija ale samego siebie. Ja uczę się tego za każdym razem wchodząc na szlak 🙂

Kolorowa Wyspa

Jeśli szukasz miejsca na Lofotach z dala od zgiełku turystów, hałasu, idyllicznej ciszy i egzotycznej przyrody- wyspa Værøy jest idealna. Jeśli nie jesteś fanem trekkingów możesz wziąć udział w festiwalu północnego słońca który odbywa sie tu latem. Jeśli jesteś fanem dziwnych sportów również zachęcam do przyjazdu na wsypę, gdyż słynie ona z najbardziej dziwacznego typu sportu jaki polega na łapaniu orłów gołymi rękoma! Osobiście na pewno tu jeszcze wrócę bo zgadzam się z autorem cytatu, który głosi że prawdziwa podróż odkrywcy polega nie na poszukiwaniu nowych krajobrazów, ale na odnalezieniu nowych oczu” M. Proust

Zapraszam na filmik! ?

TOP 6 najpiękniejszych plaż północnej Norwegii!

Tanie wakacje na Karaibach Północy?

Wcale nie musisz wydawać kroci, żeby przeżyć wymarzone wakacje na „Arktycznych Karaibach Północy”– czyli na najpiękniejszych plażach za kołem podbiegunowym! Jak to zrobić? Zaopatrzyć się w dobry namiot i czym prędzej zabookować lot! Jak w miarę wcześnie zaplanujesz letnie wakacje na odległej idyllicznej północy to bilet może Cię kosztować +/- 800 zł oczywiście wybierając linie lotnicze Norwegian. Najszybciej dostaniesz się tu samolotem z Warszawy lub Poznania z przesiadką w Oslo lub Kopenhadze, całość podróży nie powinna przekroczyć 6 godzin. Na co więc czekać?

Ha! Zapewne Ty też kojarzysz Norwegię północną głównie z zaspami śnieżnymi przez 12 miesięcy w roku, niekończącymi się nocami polarnymi i grubą kurtką puchową nawet w lecie? Owszem panuje tu klimat subarktyczny oceaniczny ale to wcale nie znaczy, że przez cały rok króluje tu bezlitosna zima. Co ciekawe, czasem jest tu cieplej niż w ukochanej Polsce i nad naszym polskim Bałtykiem. Dlaczego? To wszystko za sprawą występowania ciepłego Prądu Zatokowego Golfsztrom, płynącego prosto ze wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych, a dokładniej od samej Florydy. Ciepły prąd morski północnego Atlantyku powoduje, że wybrzeże Norwegii jest cieplejsze o średnio 22 stopnie od powietrza na podobnych szerokościach geograficznych! Dlatego właśnie latem temperatura może dojść tu do 25 stopni i utrzymać się nawet przez cały miesiąc jak miało to miejsce w 2014 roku!

Dlatego jeśli nie masz jeszcze planów na wakację, oto moja propozycja nie do odrzucenia! Z radością pragnę zaprezentować Ci moją osobistą odsłonę cudownego LATA za kołem podbiegunowym z magiczną szóstką moich ulubionych arktycznych plaż północy, które koniecznie musisz sam zobaczyć!

TOP 6 najlepszych plaż północy:

6. Zachwycająca czerwona plaża? Mjelle!

Zacznijmy od końca czyli od szóstego miejsca mojego rankingu. Mieszkańcy Bodø twierdzą, że przyjechać na Mjelle to jak wylądować na Marsie, również porównując ją do pola maków w krainie OZ! Mjelle to wyjątkowa plaża z czerwonym piaskiem utworzonym przez setki wyrzuconych i pokruszonych przez morze maleńkich muszelek i wapiennych szkieletów zewnętrznych muszlowców. Trzy kilometrowa kolorowa plaża, jest bardzo dobrze schowana i otoczona wysokimi klifami tworzącymi naturalny górski parawan, oddzielając tym samym plażę od świata zewnętrznego. Wręcz idealne miejsce na wspinaczkę górską dla kochających adrenalinowe sporty turystów. Co ciekawe, intensywne kolory północnego słońca oświetlają piasek, nadając mu fioletowo-różowego koloru. Bajka! Żeby się do niej dostać musisz pokonać ok. 2 km pieszo szlakiem wiodącym od samego parkingu. Parking natomiast znajduje się niecałe pół godziny jazdy z Bodø w kierunku Kjerringøy wzdłuż drogi Fv834. Koniecznie musisz tu przyjechać. Więcej informacji o Mjelle znajdziesz we wpisie „Dzień polarny i czar północnego słońca”


5. Największa na świecie sauna na plaży? Langsanden!

Miejsce to łączy dwa różniące się od siebie światy i jest wyjątkowe z kilku powodów. Po pierwsze dostać się na tą plażę możesz w niecałe pół godziny od samego centrum Bodø płynąc motorówką. Po drugie bielutka 2 kilometrowa plaża o szerokości przekraczającej 300 metrów to wspaniała okazja do nocowania w namiocie po zdobyciu szczytu Sandhornet 993 m n.p.m wznoszącego się przy samej plaży. Co ciekawe, w 2014 roku plaża przyciągnęła tysiące turystów z całego świata dzięki międzynarodowej wystawie SALT, w skład której wchodziły potężne rusztowania na suszenie ryb przedstawiające życie Skandynawów (Islandczyków i Norwegów). Ponadto tymczasowo wybudowane bary, restauracje i sala koncertowa z największą na świecie sauną na samej plaży, spowodowała że z bezludnego miejsca plaża ta nabrała życia niczym przebojowa Ibiza.

4. Beach party? Plaża Stia w Reipå!

Plaża Stia w powiecie Meløy przypomina mi typową plażę wyjętą żywcem z folderów reklamujących Karaiby. Biały piasek, turkusowa woda i to czego na Karaibach nie znajdziesz to idylliczny widok na sąsiednie wyspy i spływające do morza tysięczne szczyty górskiej Arktyki. Plaża położona jest przy samej drodze z Bodø do Ørnes będąc tym samym łatwo dostępna dla każdego, co powoduje że często jest zatłoczona. Płytka plaża, biały piasek i bliskość do centrum miasta powoduje, że plaża jest idealna na weekend w gronie rodzinnym lub dla zwolenników samego barbecue na plaży w towarzystwie znajomych. Jak dla mnie sama jazda trasą atlantycką uznaną przez National Geographic za jedną z najpiękniejszych na świecie, nadaje temu miejscu jeszcze większej rangi. Koniecznie musisz tu przyjechać!

3. Historyczne piękno dzikich plaż? Kjerringøy!

Ta plaża zdecydowanie zasługuje na otwarcie pierwszej trójki mojego rankingu najpiękniejszych plaż północy! Perełką wybrzeża Nordlandu jest zdecydowanie cała historyczna wyspa Kjerringøy z niezliczonymi wyjątkowo białymi plażami, zabytkowym kompleksem muzealnym i restauracją serwującą tylko lokalne dania kuchni norweskiej. Mimo, iż wyspa słynie z idyllicznych plaż, dla mnie szczególnie jedna plaża zasługuje na wyróżnienie. Z racji tego, iż nie jest łatwo dostępna dla turystów traktuje ją jako moją prywatną plażę na której zawsze mogę odpocząć zarówno fizycznie jak i psychicznie. Co ciekawe, mimo małej ilości turystów, zaopatrzona jest w ławeczki ze stolikiem i zawsze jakąś lokalną łódkę rybacką delikatnie kołyszącą się na turkusowej wodzie nadającą skandynawski charakter tej wprost tropikalnej scenerii. Widok czerwonej łódki na lazurowej wodzie i złocistym piasku powoduje, że od razu się odprężam. A Tobie jak się podoba?

2. Romantyczny weekend tylko we dwoje? Bøsanden!

Drugie miejsce na mojej ekskluzywnej liście najpiękniejszych plaż północy należy zdecydowanie do dziewiczej plaży Bøsanden na wyspie Engeløya! Bøsanden to podłużna i bardzo szeroka plaża otoczona soczyście zielonymi polami traw arktycznych oraz spiczastymi górami z widokiem na sam łańcuch górski archipelagu wysp Lofoten! Miejsce to przypomina mi bezludną wyspę z lazurową wręcz przezroczysto- krystaliczną wodą i białym piaskiem obsypanym muszlami. Krajobraz szczególnie wzbogaca wyjątkowo duża ilość orłów latających majestatycznie nad samą plażą! Idealne miejsce na romantyczną noc w namiocie, gdzie szum fal i śpiew mew rozbudzi zmysły każdego najbardziej zestresowanego człowieka! Jeśli już zaciekawiłam Cię tym miejscem, po więcej informacji zapraszam na WPIS Wyspa Aniołów oraz filmik!

1.Arktyczne Karaiby Północy? Brennviksanden!

Na pierwszym miejscu mojej listy plaż za kołem podbiegunowym plasuje się unikatowy Steigen, który według mnie jest miejscem najbardziej spektakularnego spotkania lądu z morzem. Widowiskowa plaża Brennviksanden to jedna z wielu idyllicznych plaż południowego Steigenu uważanego za nieodkrytą perłę całego Nordlandu, znajdująca się w samym sercu rezerwatu przyrody. Brennviksanden to 7 kilometrowa piaszczysta plaża, z najpiękniejszym otoczeniem szczytów górskich i widokiem na złociste wydmy jakie kiedykolwiek widziałam! Biały piasek, chabrowo- krystaliczna woda, okalające wysokie szczyty pokryte śniegiem w kombinacji z zieloną trawą, tworzą jedyną w swoim rodzaju egzotyczną kombinacje! Raj na ziemi dla spragnionych wymarzonych wakacji zarówno aktywnych jak i pasywnych. Plaża robi wrażenie zarówno latem jak i zimą, gdzie arktyczne morskie wyprawy kajakowe zapewnią niezapomniane wakacje. Sama nazywam plażę Arktycznymi Karaibami Północy. Po więcej zdjęć zajrzyj na poprzedni WPIS!

Jak dla mnie północna Norwegia to Kraina miliona złocistych, dzikich i nieodkrytych plaż, nie da się nie zakochać! A Tobie która z moich propozycji najbardziej się podoba? Może masz swoją ulubioną, której ja w ogóle nie uwzględniłam? Koniecznie się ze mną podziel!!

Top 10 miejsc, które koniecznie musisz zobaczyć w północnej Norwegii!

Top 10 miejsc, które koniecznie musisz zobaczyć w północnej Norwegii!

Dokładnie dzisiaj mija PIERWSZA rocznica powstania „Gazeli w Laponii”! Niesamowite jak DUŻO zdążyło się zmienić od tego dnia kiedy to „Gazela” z pomysłu stała się faktem, a blog ujrzał światło dzienne! Od tego dnia gigantyczna fala pozytywnych i konstruktywnych komentarzy zalała mnie jak woda w śmigusa dyngusa. Ogrom pozytywnej energii naładował mnie do tworzenia więcej, lepiej i na wyższych obrotach (mimo 2 studiów i 2 prac)! Wiadomości od nieznajomych ludzi dzielących te same pasje i zainteresowania oraz blogerów ze świata podróży dały mi wiatru w żagle i jeszcze większej ochoty do działania. Ba, poznanie naszych ulubionych blogerów, podróżników i wspaniałych ludzi Włóczypięty pewnie nigdy nie doszłoby do skutku gdyby nie blog!

To właśnie Wasze zainteresowanie życiem na dalekiej północy i Wasza aktywność na blogu spowodowała, że nasza pasja w tym czasie przerodziła się w styl życia, a podróżowanie i odkrywanie nowych zakątków odległej północy stało się naszą codziennością. Artykuły z mojego bloga zostały opublikowane na portalach górskich i podróżniczych a filmiki Zdena z naszych wypraw osiągnęły ponad 350 000 wyświetleń! Dziękujemy!!!

Rownież dzięki temu miałam możliwość wziąć udział w Adrenalinowym weekendzie w Meløy, uczestnictwo w Polarnej Ekspedycji z psim zaprzęgiem był o mały włos od realizacji, a sam występ w TVN BIS to tylko jeden z dowodów na to, że robienie rzeczy z pasją dla innych ma sens! Jestem taka szczęśliwa, że data – 14 czerwca – nabrała jeszcze większego znaczenia 🙂

Chęć podzielenia się ze światem naszym aktywnym życiem za kołem podbiegunowym z dnia na dzień była silniejsza i w końcu dokładnie rok temu doszła do skutku! Wierzę w prawo obfitości: Im więcej daję, tym więcej otrzymuję. Ja w ciągu tego ostatniego roku dostałam od Was trzy razy więcej niż się spodziewałam. Dlatego każdemu z osobna bardzo DZIĘKUJĘ. W ramach podziękowań i w formie prezentu pragnę Wam przedstawić ranking mojej ulubionej 10-tki miejsc które koniecznie trzeba zobaczyć przyjeżdżając do Serca Norwegii- dzikiej północy Nordland!

RANKING: TOP 10 MIEJSC W PŁN. NORWEGII – NORDLAND:

10. BAJKOWY Narodowy Park Rago z wodospadem Litlverivatnet

Zacznijmy od dziesiątego miejsca, a dokładniej od Parku Narodowego Rago. Dzieje tego miejsca sięgają średniowiecza, a jedyny w swoim rodzaju mosiężny wodospad o wysokości ponad 250 metrów zachęci każdego najmniej zainteresowanego trekkingami turystę! Wspinaczka to nie zawsze bajka, ale zawsze zabiera nas do baśniowych miejsc. Jeśli marzysz o takim właśnie bajkowym miejscu, bez śladu cywilizacji w promieniu kilkuset kilometrów, koniecznie przyjedź do RAGO. Razem ze szwedzkimi parkami narodowymi tworzy największay teren chroniony w Europie z obszarem przekraczającym 9 000 km2!

9. Romantyczny weekend z kroplą adrenaliny?- Glomfjord!

Marzysz o bezludnej wyspie? Idealnie trafiłeś! Kolejne miejsce to prywatny kompleks wypoczynkowy Svartisen brygge położony na samej wodzie, tuż u podnóża spiczastych gór do którego dostać można się tylko za pomocą motorówki. W skład TOTALNIE oddalonego od jakiejkolwiek cywilizacji obiektu wchodzą cztery urocze, minimalistyczne drewniane domki z przeszklonymi ścianami i prysznicem na zewnątrz. A do dyspozycji gości jest gorące jacuzzi, grill-barbecue z tarasem i typowa norweska szopa przerobiona na playroom z kominkiem, przeznaczona na długie wieczory przy świetle zorzy polarnej. Myślę, że każdy kto pragnie naładować baterie prosto z natury i kocha pasaywny wypoczynek zarówno dla ciała jak i duszy, powinien wybrać się właśnie tam!

8. Polarna Ekspedycja i psie zaprzęgi? – Sulis!

Psie zaprzęgi przyciągają tysiące azjatyckich turystów do Skandynawii. Jednak wcale nie musisz jechać na polarna ekspedycję do Szwecji (dowiedz się więcej) po to żeby przejechać się saniami ekspedycyjnymi w bajkowej scenerii ośnieżonych dolin polodowcowych w towarzystwie szaleńczo energetycznych psich zaprzęgów. Zapraszam do północnej perły Laponii i miejsca Sulis w którym przez 10 miesięcy w roku króluje śnieg, na przejażdżkę życia w towarzystwie psich zaprzęgów!

7. Wrota do Akrtyki ?– Tromsøaa

Dla mniej aktywnych ale za to spragnionych arktycznych przeżyć turystów zapraszam do stolicy Arktyki miasta Tromsø. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. Od najdalej na kontynencie położonym browarze z pijalnią własnego piwa po lokalne restauracje serwujące typowo norweskie jedzenie, aż po festiwale zorzy polarnej i imprezy witające północe słońce! Miejsce które mnie oczarowało zarówno w lecie jak i w zimie! Czego chcieć więcej? Koniecznie sam się przekonaj!

6. Biegówki w lecie?- Saltfjellet

Niektórzy mówią że Norwegia ma tylko dwie pory roku. Białą i zieloną zimę. Na Saltfjellet panują obie pory roku! Jeśli marzysz o chłodniejszym weekendzie na nartach biegowych w samym środku czerwca, to miejsce jest zdecydowanie dla Ciebie! Saltfjellet to raj dla miłośników sportów zimowych. To właśnie tu przebiega granica wyznaczająca koło podbiegunowe oraz granica pomiędzy terytorium lapończyków z północy i z południa. Ciekawy gdzie przebiega granica koła podbiegunowego? Zapraszam!

5. Norweska Wenecja- Henningsvær

Pierwszą piątkę otwierają Lofoty! To Eldorado dla miłośników wspinaczek górskich, hikingu o każdej porze roku i zimowego freeride’u po stromych stokach górskich kończących się w samym morzu. Moje ulubione miejsce na Lofotach to zdecydowanie dwa urocze miasteczka, które sama nazwałam „Norweską Wenecją”. Svolvær to stolica i główne centrum całego archipelagu wysp Lofoten a Henningsvær to miejsce oferujące najlepsze warunki na wspinaczkę górską „niewolnikom lin”! Miejsce to oferuje najwięcej możliwości wspinaczkowych na całych Lofotach a serwowany przysmak norwegów- RYBNA CZEKOLADA domowej roboty o smaku dorsza przyciąga turystów z całego świata!

4. Trekking po Lodowcu i rowery?- Kystriksveien

Niezwykle atrakcyjną propozycją na letnie wycieczki jest trasa atlantycka Kystriksveien uważana za najpiękniejszą trasę samochodową świata (wg. National Geographic). Trasa turystyczna prowadzi od miasta w którym mieszkam Bodø, ciągnąc się 650 km w kierunku południa. Charakteryzuje się wyjątkowo szpiczastymi górami, malowniczymi dolinami z turkusową wodą lodowcową we fiordach oraz cudownymi, piaszczystymi plażami wzdłuż drogi. Widoki jak z bajki, powodują że co chwilę masz ochotę się zatrzymać żeby uwiecznić piękno krajobrazu! Koniecznie polecam rejs promem na drugą stronę fiordu i wycieczkę rowerową wraz z trekkingiem po lodowcu Svartisen!

3. Wiosenne top-tury? – Heggmotinden

Na ostatnim miejscu mojego podium znalazł się Heggmotinden, z najpiękniejszym widokiem na fiordy jaki miałam możliwość zobaczyć! Góra oddalona jest od Bodø 25 min jazdy na wschód, ma jedyne 798 metrów npm a szlak prowadzący na jej szczyt mierzy niecałe 4 km. Chcesz zobaczyć fiordy z innej perspektywy? To idealny punkt widokowy zarówno latem jak i zimą. Jak dla mnie to najlepsze miejsce na ski- tury wiosną, gdyż już z samego parkingu możesz iść na nartach na samą górę. Bomba!

2. Najpiękniejsza plaża północy?- Engeløya

Na drugim miejscu rankingu znalazła się oczywiście WYSPA ANIOŁÓW w Steigen z najpiękniejszą plażą na świecie! Jeśli szukasz miejsca na romantyczny wieczór w świetle północnego słońca, zbierając bursztyny i muszle na złocistym piasku w blasku słońca, z wieczornymi pogawędkami przy muzyce świerszczy oraz nocy pod gołym niebem- to miejsce zdecydowanie należy do must experience arktycznego lata! Ten wspaniały widok dnia polarnego w towarzystwie północnego słońca w tym miejscu możesz doświadczyć tylko w terminie od 4 czerwca do 8 lipca! Głowa do góry jeszcze masz czas!

1. Noc na dachu świata?- Svartisen

Pomimo sporej konkurencji, hitem północnej Norwegii w moim rankingu zarówno latem jak i zimą jest chatka TÅKEHEIMEN. Chatka położona jest w samym sercu Parku Narodowego Saltfjellet-Svartisen na wysokości 1073 m n.p.m. powodując, że jest drugą tak wysoko położoną chatką w północnej Norwegii. Dlaczego zasługuje na 1-wsze miejsce? Otóż, chatka ta leży na szczycie jednego z najpiękniejszych (moim zdaniem) pasm górskich Nordlandu. Z najpiękniejszym widokiem na drugi co do wielkości lodowiec w Norwegii, który spływa prosto do arktycznego fiordu. W tak malowniczej części północy nie da się nie odpocząć. Ba, można idealnie spędzić romantyczny weekend tylko we dwoje.

A Tobie które z tych miejsc najbardziej się podoba? Koniecznie zostaw komentarz. A ja zostawiam krótki filmik na którym znajdziesz wszystkie wymienione tutaj miejsca!

Weekend na dachu świata, czyli noc nad lodowcem SVARTISEN, ENGABREEN!

Miejsce: Park Narodowy Saltfjellet-Svartisen

Szlak turystyczny pieszy

Stopień trudności: średni

Długość szlaku: 8,2 km

Wysokość: 1 454 m n.p.m.

Czas: 2 dni

Tą wycieczkę zaczęliśmy już w samolocie z Budapesztu,tam temperatura sięgała 35 stopni, a przed nami –do pokonania aż ponad 3 tysiące ciągnących się w niewygodnym siedzeniu samolotowym kilometrów. Po nadmiernie intensywnych wakacjach w naszych rodzimych i rozpieszczających nas krajach, gdzie East-European lifestyle z odrobiną nadopiekuńczej rodzinki, szalonych przyjaciół i ciągłej podróży, zaspokoił nas metropolitarnym życiem i niestety, ale zmęczył do granic! Cztery lata temu opuszczając ukochaną Polskę, wraz z nią również opuściłam naszą wspaniałą i głęboko zakorzenioną kulturę „pełnych brzuszków”- czyli narodowego wskaźnika gościnności i obfitości w jedzeniu. Zdeno do dzisiaj twierdzi, że pierwszy raz w życiu doświadczył FOOD HANGOVER czyli kaca z przejedzenia po tym jak o godzinie 22 mamusia poczęstowała go bigosem, warstwową sałatką z tuńczyka, a za tym serniczkiem z brzoskwiniami, a na śniadanie serwując białe kiełbaski i domowej roboty wołowinkę ze śliwką do świeżo upieczonego chleba! Polska kuchnia zdecydowanie różni się od naszej skandynawskiej diety. Na Słowacji natomiast to ja wymiękłam. Głównie przez serdeczność i zbyt dużą hojność Słowaków w ilości spożywanych trunków wysokoprocentowych, lejących się wszędzie gdzie tylko się pojawiasz i o każdej możliwej godzinie. Najlepiej zapamiętałam kawę w postaci szampana o 9 rano, po tym jak noc wcześniej położyliśmy się spać ok. godz. 3 kończąc wieczór lawinowym piwem z dodatkiem tatrańskiego czaju, bo jak można odmówić nieobliczalnym kolegom z czasów studenckich? Zdeno nie mógł, a ja razem z nim!

Szalone, beztroskie i aż – nadto rozpustne w jedzeniu i piciu wakacje zakończyliśmy śpiąc całą drogę w samolocie. Nasz kierunek to daleka, odległa i sterylna północ. Było dla nas jasne, po takich wakacjach potrzebowaliśmy odpoczynku! Pół godziny przed samym lądowaniem w sercu górzystej krainy wikingów zostaliśmy oszołomieni cudownym widokiem ciągnących się na 1000-metrów zaostrzonych i wyrazistych skał. Mimo iż sierpień już się kończył, góry stale uwieńczone były grubymi czapami śniegu! Bez jakiejkolwiek rozmowy, na naszych twarzach wymalowała się silna fascynacja oraz ogromne pragnienie przeżycia przygody w bezludnym środku szpiczastych gór z widokiem na ocean!

Po paru dniach byliśmy już spakowani, zwarci i gotowi na górską weekendową przygodę w ciszy norweskiej chatki na szczycie jednego z najpiękniejszych (moim zdaniem) pasm górskich Nordlandu z widokiem na lodowiec skąpany w surowym, turkusowym fiordzie. W tak malowniczej części północy, mieliśmy zamiar spędzić romantyczny weekend tylko we dwoje. Spokój. Cisza. Góry. I my.

Otóż, chatka TÅKEHEIMEN na którą szliśmy znajduję się w samym sercu Parku Narodowego Saltfjellet-Svartisen na wysokości 1 073 m n.p.m. – i jest drugą chatką co do wysokości położenia – w północnej Norwegii. Żeby się do niej dostać trzeba najpierw przepłynąć promem na drugą stronę fiordu (o tej wycieczce opisałam w poście Wonderland, czyli Norwegia moimi oczami). My właśnie tak zrobiliśmy! W ten sierpniowy poranek było nas zaledwie osiem osób, które przepławiły się łódką na drugą stronę fiordu w stronę lodowca. W śród nich była urocza grupa moich rodaków, trzech dorosłych mężczyzn i jeden chłopakc w wieku szkolnym, którzy upajając się widokami krystalicznej natury upajali się również dobrze schłodzoną whiskey o smaku miodowym. W przeciągu 10 minut dostałam minimalnie 20 szans na to aby dotrzymać towarzystwa wakacjowiczom i wypić za ich zdrowie.

Oczywiście, tylko my mieliśmy za cel przedostać się przez góry żeby przenocować w chatce. Bardzo cieszyłam się, że będziemy tam najprawdopodobniej sami. Mianowicie, chatki w górach należące do Norweskiego Stowarzyszenia Trekkingu (DNT), są z reguły puste, z racji tego że jest ich dużo- bo ponad 500, a turystów stosunkowo mało. Po przepłynięciu fiordu jak zwykle zaopatrzyliśmy się w rowery, dzięki czemu sprawnie zgubiliśmy naszych upojonych rodaków krzyczących za nami „polskie dziewczyny są najpiękniejsze”.

Po 15 minutach zaczęliśmy wspinaczkę. Do języka lodowca doszliśmy po 45 minutach, a stamtąd udaliśmy się pod górę zostawiając w tyle pozostałości turkusowej tafli lodu. Już po godzinie, zobaczyliśmy cztery osoby będące jakąś godzinę wspinaczki przed nami. Widząc ich przypomniało mi się, że chatka ma 11 miejsc także spokojnie znajdziemy pokój tylko dla siebie. Wspinając się jeszcze wyżej, doszliśmy do miejsca w którym cudownie otworzył się fiord pokazując wspaniałą panoramę otaczających nas gór. Widok przyprawił mnie o dreszcze. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej kombinacji…

Pasmo szczytów niczym nasze Rysy. Lodowiec. Jezioro. Fiord. Archipelag wysp. Ocean. Bezkres natury. Byłam przeszczęśliwa. Serce biło mi jak szalone, nie dlatego że było stromo ale ze szczęścia! Dokładnie tego potrzebowaliśmy patrząc na góry z okna samolotowego parę dni wcześniej. Miałam ochotę wykrzyknąć na całe gardło, dając upust moim emocjom. Na twarzy Zdena widniała wdzięczność, niesamowity spokój, satysfakcja i spełnienie.

Myślę, że dla niego widok mnie szczęśliwej w górach jest bezcenny. To on nauczył mnie, zainspirował i rozkochał w wędrówkach górskich! Wymiana tak głębokich spojrzeń mówi o wiele więcej niż słowa. Niewidzialna nitka porozumień umacnia nasz związek i nadaje smaku wspólnych przeżyć. Ten cudowny moment przerwały nam dwie kobiety schodzące z góry, które poinformowały nas że przed nami są aż 3 grupy ludzi i najprawdopodobniej nie będziemy mieć miejsca aby przenocować na chacie…

Wtedy dopiero zaczęłam się niepokoić. Co zrobimy jak nie będzie dla nas miejsca? Do chatki zostało nam ok. dwóch godzin wspinaczki, a to znaczy że jak tylko tam dojdziemy ostatni prom właśnie odjedzie. Nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Czy zaryzykować i może uda nam się przenocować w tej wymarzonej chatce? Czy zawrócić, a tym samym zdążyć jeszcze na ostatni prom pławiący nas na parking gdzie zostawiliśmy auto.

Szybko zdecydowaliśmy, że kontynuujemy naszą podróż. Co może nas powstrzymać od upragnionego i jednego z najpiękniejszych widoków z chatki na drugi co do wielkości lodowiec w Europie? Na pewno nie brak prywatności! Idąc dalej, zauważyliśmy przed nami pierwszą grupę ośmiu ludzi. Już, wtedy wiedzieliśmy o czym mówiły zawracające stamtąd kobiety.

Uprzedziły nas również, że jeśli chcemy przenocować na chatce to musimy wziąć ze sobą wodę, bo tam jej nie ma. Mieliśmy już połowę naszych wodnych zapasów ale liczyliśmy, na pozostałości śniegu i strumień wody w pobliżu. Udało się. Śnieg i strumyk znaleźliśmy po godzinie, jak prawie kończyły nam się zapasy, nabierając tym samym do butelek ok. 4 litrów lodowatej do szpiku kości wody. Po 3,5 godzinach wspinaczki doszliśmy do cudownej chatki. Niestety najgorsze było przed nami.

Chatka była wypełniona 20 osobami! Dwie rodzinki z dziećmi, francuscy turyści i zagubieni Niemcy! Tragedia. Co teraz? Na szczęście była tam również druga, rezerwowa chatka, głównie używana na potrzeby ochrony górskiej. Maleńka. Nieprzystosowana odpowiednio dla potrzeb wymagających turystów. Niestety też już była okupowana przez trzech Norwegów w towarzystwie dwóch husky!

W mojej głowie zaczęły tworzyć się straszne historie nocowania na lodowcu bez śpiwora, gdzie w nocy temperatura spada poniżej zera! Gorzej już być nie mogło, pomyślałam. Otóż, mili Norwedzy z małej chatki stwierdzili że mają jedno łóżko wolne i że możemy je dostać. Chatka była tak maleńka, że zmieściły się w niej 2 łóżka piętrowe, jeden składany stół, kuchenka i ubikacja przy samym wejściu. I w takich oto warunkach piątka ludzi wraz z dwoma psami miała przenocować i zapewnić nam tym samym upragnioną romantyczną noc w górach! Haha. Było bardzo śmiesznie. Podziękowaliśmy, zostawiliśmy rzeczy i wybraliśmy się aby dobić szczyt Helgelandsbukken 1 454m n.p.m. Tym samym idąc jeszcze kolejnych 400 metrów stromym zboczem wzwyż.

Umierałam z głodu, dlatego jak tyko wyszliśmy z chatki zrobiliśmy basecamp żeby zjeść upragniony lunch. Słońce grzało delikatnie, powodując że poczułam pierwsze oznaki zmęczenia. Rozpływająca się w ustach czekolada Studencka, którą dopiero co przywieźliśmy ze Słowacji uwieńczyła ten bajeczny moment słodkim smakiem dzieciństwa. Po godzinie odpoczynku wyruszyliśmy w dalszą drogę, która coraz bardziej była stroma.

Potężne kamienie, po których trzeba było się wspinać utrudniały wspinaczkę, a gruba pokrywa śniegu obniżyła odczuwalną temperaturę o przynajmniej 5 stopni. Po godzinie doszliśmy na sam szczyt Helgelandsbukken.

Byliśmy tam zupełnie sami z widokiem na cudowne wybrzeże udekorowane morzem szpiczastych gór, w odblasku zachodzącego słońca. Widok bezcenny. Siedząc na szczycie miałam wrażenie, że jestem na dachu świata. W tym samym momencie, odpadł olbrzymi blok topiącego się śniegu spadając 400 metrów prosto w dół. Huk był tak przenikliwy, że miałam wrażenie jakby góra na której stoimy zapadała się nam pod nogami. Niesamowite przeżycie.

Nie mogliśmy zbyt długo cieszyć się tym wspaniałym widokiem gdyż słońce nieubłaganie zbliżało się do horyzontu. Udało nam się wrócić do chatki w momencie gdy słońce właśnie zachodziło. Norwedzy siedzieli sobie przy obiedzie wokoło chatki, grillując „pølse i brod” i popijając czerwone wino w rytm zachodzących promieni słonecznych. Ten moment będę długo pamiętać.

Ja natomiast byłam tak zmęczona, że wślizgnęłam się na dwupiętrowe łóżko do śpiwora w tym samym czasie zapadając w głęboki, górski sen. Podczas gdy Zdeno dyskutował temat uchodźców z rozbawionymi norwegami.

W ostatni sierpniowy poranek obudziliśmy się o świcie z ogromnym pragnieniem zjedzenia śniadania na dworze z monumentalnym widokiem na otaczającą nas naturę. Szybko spakowaliśmy się nie budząc pozostałych wędrowników i zrobiliśmy śniadanie na ławce przy samej chatce. Niebo było delikatnie zachmurzone, dzięki czemu kolory niebieskie dominowały na tle głębokiego fiordu. Po kwadransie dołączyli do nas turyści z Francji opowiadając, o porzuconej pracy na cześć podróżowania po północnej Norwegii. Szaleństwo!

Po zjedzonym śniadanku w sympatycznym towarzystwie z monumentalnym widokiem, pożegnaliśmy się i szybkim krokiem ruszyliśmy w kierunku lodowca po to, żeby zdążyć na drugi prom odpływający o godzinie 13. Schodzenie ponad 1000 metrów zajęło nam niecałe 2,5 godziny z dwoma przerwami na odpoczynek i posiłek energetyczny.

Po zejściu z góry wsiedliśmy na rowery żeby przed odpłynięciem promu zdążyć jeszcze na kubek gorącej, pyszniutkiej kawy w restauracji pod lodowcem. Z racji tego, że kawa należy do moich największych uzależnień (zaraz po treningu), delektowałam się każdym jej łykiem. Tym bardziej, że na śniadanie miałam tylko dwudniową herbatę! Mimo, iż noc na lodowcu nie była taka jaką sobie wymarzyliśmy. Ilość turystów nadała temu odległemu od cywilizacji miejscu niesamowitego ożywienia, werwy i przejawu ogromnej pasji turystycznej przygody. Planujemy wrócić na chatkę w przyszłym sezonie zimowym, przekraczając bezkresne pola lodowca na biegówkach! Już nie mogę się doczekać!

Saltfjellet i uciekające koło podbiegunowe

Uciekające koło podbiegunowe

Miejsce: Park Narodowy Saltfjellet-Svartisen

Szlak narciarski: podejściowy, grzbietowy
Stopień trudności: średni A, B.
Długość szlaku: 15 km
Nachylenie terenu: 17-25%
Czas: 6 godzin

Niektórzy twierdzą, że północna Norwegia ma tylko dwie pory roku. A są nimi biała i zielona zima. Biała zima dlatego, że temperatura powietrza spada poniżej zera wskazując kalendarzową zimę z gigantyczną pokrywą śnieżną, która utrzymmuję się miejscami aż 10 miesięcy- dając tym samym rajskie warunki dla miłośników sportów zimowych! Zielona zima natomiast, to określenie astronomicznego lata z temperaturą powyżej 10 stopni, utrzymująca się od maja czasem aż do września. Za kołem podbiegunowym warunki pogodowe kierują życiem mieszkańców, jednak zupełną normalnością jest kończyć sezon zimowy a doładniej nart biegowych w czerwcu! Dlaczego?

W tym roku zamknęłam swój sezon biegówek 1. maja na bezkresnym i ekstremalnym paśmie górskim Saltfjellet oddalonym od najbliższej cywilizacji o 50 km. Otoż, wybraliśmy to miejsce na zakończenie sezonu z wielu bardzo istotnych powodów. Po pierwsze swoją objętością i bezkresnymi kilometrowymi dolinami, sprawia że od samego parkingu możesz śmiało iść 250km bez przerwy, idąc po wyznacznym szlaku lub wyznaczając swoją trasę- tak jak my to zrobiliśmy. Saltfjellet dzięki swoim warunkom klimatycznym oraz stosunkowo wysokiemu położeniu terenu wskazujące powyżej 600m n.p.m., sprawia że śnieg w czerwcu nie jest jeszcze do końca zlodowaciały ale delikatnie roztpiony zapewniając idealne warunki na niezapomniane WYPRAWY BIEGOWE!

Ponadto, rozciąga się tam drugi co do wielkości lodowiec w Europie-SVARTISEN, nadając arktyczny klimat temu oddalonemu od cywiizacji miejscu. Raj dla miłośników sportów zimowych, zarówno biegówek, jak i ski-turów czy zwykłych wędrówek w poszukiwaniu polarnego lisa dla mniej zaawansowanych ekoturystów. 😉 To właśnie tu przebiega granica wyznaczająca koło podbiegunowe oraz granica pomiędzy terytorium Lapończyków z północy i południa. Ciekawostką jest fakt, że granica wyznaczająca koło podbiegunowe jest w stałym ruchu i nieznacznie ale zmienia swoją szerokość geograficzną dryfując około 15 metrów rocznie. Linia koła podbiegunowego oznacza, że słońce właśnie w tym miejscu w lecie znajduję się przez 24 godziny powyżej horyzontu, tworząc dzień polarny.

W zimie natomiast wyznacza noc polarną charakteryzującą się brakiem słońca, lub występowaniem słońca poniżej horyzontu, umożliwiając tym samym podziwianie zjawiska zorzy polarnej o każdej porze dnia i nocy! U nas w okresie letnim słońce w ogóle nie zachodzi od połowy maja do połowy lipca. Natomiast w okresie zimowym słońce nie wschodzi przez 8 tygodni od grudnia do lutego. Ciekawostką jest to, że podczas nocy polarnej nie zapadają egipskie ciemności i noc nie jest tak ciemna jak zwykła noc, gdyż księżyc przejmuje rolę źródła światła, a gruba pokrywa śnieżna zapewnia lepszą widoczność.

Z Bodø na Saltfjellet jest zaledwie 120 km samochowej jazdy na wschód, co z reguły zajmuje ok 2 godziny. Z racji tego, że mam swojego wspaniałego szofera który kocha warunki zimowe, zawsze wykorzystuję ten długi czas w samochodzie na rozciąganie (tak jest to możliwe!) lub rozmowę z mamą na skype. 😉 Naszą wyprawę zaczęliśmy od parkingu Semska. Miejsce z którego prowadzi największa ilość szlakow turystycznych i tras biegowych. Z parkingu wyruszyliśmy około południa, a temperatura pierwszego maja na wysokości 650m n.p.m. wskazywała zaledwie 2 stopnie ciepła! Do tego silny wiatr o prędkości 12 m/s zmniejszał odczuwalną temperaturę powietrza o przynajmniej kolejnych 5 stopni. Warunki pogodowe w maju jak w środku samego sezonu zimowego w Polsce!

Z racji tego, że sami zaplanowaliśmy sobie trasę naszej wycieczki byliśmy przygotowani na przejście ok. 7-10km w jedną stronę idąc cały czas pod górkę. Śnieg miejscami już się topił powodując, że zapadałam się 10 cm, podczas gdy w innych miejscach był totalnie zlodowaciały i zmarznięty utrudniając wycieczkę. Po około 3 godzinach trasy pod górkę, znaleźliśmy idealne miejsce na nasz basecamp. Wiało niemiłosiernie, ale Zdeno szybko wybudował ścianę ala iglo abyśmy mogli sobie usiąść w bezwietrzu, ugotować świeżutką kawusię za pomocą turystycznej butli z gazem i napełnić brzuszki do syta wcześniej przygotowanymi przez męża kanapkami.

Żeby pokonać tą trasę, nie musisz być doświadczonym narciarzem biegowym! Łagodnie wznoszący się teren pod górkę nie jest bardzo wymagający i nawet najmniej zaawansowani narciarze bez problemu sobie poradzą. Natomiast musisz przygotować się na wytrzymałość w ekstramalnie zimowych warunkach, miejscami zamarzającą krew w żyłach wyprawę. Podczas naszej przerwy na wyznaczonm przez nas celu trasy w basecamp’ie było mi tak zimno, że niestety ale zmuszona byłam założyć drugą kurtkę. Tak w maju, miałam na sobie 5 warstw zimowych ubrań. Totalna cebulka. Ponadto przez sześć godzin naszej wycieczki spotkaliśmy aż dwoje ludzi. Absolutne pustkowie. Uwielbiam takie miejsca na relaks. Jest to czas zarówno dla ciała jak i duszy.

Mimo przeszywającego zimna i całkowitego bezludzia, miejsce to jest tak urokliwe że pozwala zapomnieć o wszystkich niedogodnościach i bólu odmarzających z zimna kończyn. Po tylu godzinach wysiłku organzm zaczyna produkować ogromną ilość endorfin, wprowadzając w nastrój euforii, zafascynowania i upojenia pięknem białej dzikości terenu. Zapominasz o zimnie. Zapominasz o troskach. Patrzysz zupełnie inaczej na otaczający cię świat. Tam czas zatrzymuje się i powoduje, że przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Ta potężna biała przestrzeń sprawia, że wszystkie problemy życia codziennego wydają się być mikroskopijne, ba one nawet znikają! Jest to balsam dla duszy i terapia dla umysłu pomagająca pozbierać myśli i uporządkować sprawy codzienne. Dla mnie to jedna z najlepszych myślodsiewni jakie miałam możliwość poznać. Gorąco polecam tą wycieczkę, z pewnością nie wrócisz już taki sam! Jeśli jesteś spragniony poszerzyć swoją wiedzę na temat wycieczki i dowiedzieć się więcej szczegółów odnośnie terenu, sprzętu i przygotowania, śmiało pisz. Pomogę jak mogę 😉

Zapraszam na filmik z wyprawy prosto na mojego youtube! ?

Północna Norwegia moimi oczami

Trasa atlantycka Kystriksveien

engabreen

Trasa atlantycka Kystriksveien
Uważana za najpiękniejszą trasę samochodową świata (wg. National Geographic)
Ciągnie się od miejscowości: Steinkjer do Bodø
Długość trasy: 650km
Archipelag wysp Vega z 6 tysiącami wysp wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO

Na trasie znajduję się drugi co do wielkości lodowiec w Europie: Svartisen
Informacje

NORWEGIA

O czym myślisz kiedy słyszysz słowo: Norwegia? Większość ludzi kojarzy Norwegię z zimnem, depresją, szarówką, trollami i ogromną nudą. Już nie wspomnę o północy. Da się tam żyć? Mieszka tam ktoś w ogóle? Najczęstsze pytanie jakie dostaję dotyczy depresji. Na pewno cierpisz na przygnębienie, melancholię i apatię w tym nudnym kraju! Przecież co można robić mieszkając za kołem podbiegunowym, gdzie w zimie słońce w ogóle nie wschodzi, a latem jest jeszcze śnieg? Ciemno, buro, szaro i ponuro! Też tak myślisz? Posłuchaj podcastu o „Życiu w Norwegii”.

Norwegia nie jest dla wszystkich!

Wymagające warunki pogodowe, długie dystanse, ograniczony wybór towarów i usług, zaporowe ceny, samotność. Ale osobiście, dla mnie Norwegia to kawałek nieba na ziemi. Wonderland. Bo nie uzależniam swojego szczęścia od pogody. A jak dobrze wiemy, W Norwegii panuje klimat arktyczny, pogoda jest naprawdę straszna. Im wyżej na Północy mieszkasz, tym możesz doświadczyć pogody nie do wyobrażenia dla Polaka. Gdyby Norwegowie mieli definicję złej pogody to pewnie w życiu nie byliby mistrzami świata w sportach zimowych, nie mieliby outdoorowych przedszkoli, nie wymyśliliby konceptu „FRILUFTSLIV” i nie byłoby tak dużo ścieżek, gapahuk (schronisk), tras na biegówki w całym kraju. Po kilkunastu latach w tym kraju, pogoda nie jest dla mnie żadną wymówką. Nauczyłam się od Norwegów, że nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Nawet przy najgorszym sztormie uwielbiam molo ze wzburzonym morzem. Szum wiatru siedząc pod ciepłym kocykiem na chatce w duchu nordyckiego HYGGE. Albo gorący prysznic po przejściu 15 km trasy na biegówkach w szalejącej wichurze. Wtedy czuję, że żyję.

LATO W NORWEGII

Pewnie nerwowo zastanawiasz się ok, ale co można tutaj robić? Otoż, lato arktyczne jest jak pudełko z ulubionymi czekoladkami. Wspaniałe, ale szybko się kończy! Roślinność budzi się do życia w szalonym tempie. Jaskrawe, krzyczące kolory trawy na dachu i budzącej się do życia przyrody są żywsze i piękniejsze z dnia na dzień. Nigdzie nie widziałam tak żywego koloru przyrody, jak właśnie tu. Natura sama pokazuje, że w tych cieżkich, arktycznych warunkach albo żyć na 100% albo w ogóle. Za kołem podbiegunowym lato trwa stosunkowo krótko, bo maksymalnie 2 miesiące, ze średnią temperaturą 15 stopni, natomiast bardzo intensywnie! 

LODOWIEC SVARTISEN

Do naszej ulubionej alternatywy na spokojny weekend należy turystyczna droga Kystriksveien, która dostała miano jednej ze 101 Worlds Most Scenic Routes według National Geographic. To właśnie tutaj turyści z całego świata (głównie z Azji) przyjeżdżają doświadczyć na własnej skórze piękno scenicznych fiordów skąpanych w polodowcowej, turkusowej wodzie, zobaczć wieloryby czy iść na wspinaczkę na drugi co do wielkości lodowiec w Europie, Svartisen. Jak dostać się na lodowiec Svartisen? Poczytaj!

Kystriksveien to turystyczna trasa, która prowadzi od miasta w którym mieszkam Bodø, ciągnąc się 650km w kierunku południa. Trasa ta charakteryzuje się wyjątkowo szpiczastymi górami, malowniczymi dolinami z turkusową wodą lodowcową we fiordach oraz cudownymi, piaszczystymi plażami wzdłuż drogi. Widoki jak z bajki, powodują że co chwilę masz ochotę się zatrzymać żeby uwiecznić piękno krajobrazu!

Jadąc na Kystriksveien, nasze drogi zawsze trafiają na lodowiec Svartisen- Engabreen. Byliśmy tu już MILION razy, mimo to każde lato wracamy tu z ogromnym entuzjazmem. Lodowiec jest tak monumentalny, że po wyjeździe z 8 kilometrowego tunelu od razu zostajesz sparaliżowany jego wielkością. Szczyty gór pokryte są cudem strefy wiecznie białego śniegu, który spokojnie spoczywa na ok 1000 metrów nad ziemią. Żeby dostać się na lodowiec trzeba przepłynąć promem na drugą stronę fiordu, dostępnym tylko w sezonie letnim. Z promu możesz zrobić sobie spacer malowniczą polodowcową dolinką do cudownej restauracji z widokiem na jezioro polodowcowe i język lodowca, który zapiera dech w persiach.

Możesz również wypożyczyć sobie rower bezpośrednio po przepłynieciu przez fiord. My zazwyczaj tak dostajemy się do samego lodowca. Po ok 4 km trasa rowerowa kończy się i zaczynamy wspinaczkę. Wejście na lodowiec uzależnione jest od warunków pogodowych i sprzętu. Byliśmy już na lodowcu parę razy, ale równie niesamowite i panoramiczne widoki znajdziesz już na ścieżce prowadzącej na sam lodowiec. Głównie wspinamy się ok. 300 metrów i dokładnie wybieramy najlepszą miejscówkę na odpoczynek. Balsam dla duszy i ciała.

ŻYCIE W NORWEGII VS. REFLEKSJE

W tak malowniczym miejscu najpierw jemy lunch, a dopiero później robimy zdjęcia. Takie chwile pozwalają docenić każdą minutę. Kanapki smakują najlepiej na świecie. Doceniasz bliskość drugiej osoby. Jesteś wdzięczny, pokorny i szczęśliwy. Własnie takie miejsca dają mi namiastkę wielkości naszego Stwórcy. Pomagają mi stawać się lepszą osobą. Widok topiącego się lodwca z przed ponad 6 tysięcy lat przed nasza erą, pozostawiającego po sobie tereny niezarośnięte, ubogie w życie pozwala mi dostrzec kruchość człowieka i jego przemijalność. Nasze życie jest miliardem setnej sekundy w porównaniu z ziemią, naturą, przyrodą. Ciężko o takie przemyślenia, w środku tętniącego życiem miasta. Sama bardzo dobrze to znam, bo mieszkając w stolicy nie reflektowałam nad tego typu pytaniami. A Ty, zastanawiasz się czasem nad przemijalnością? Co powoduje, że jesteś wdzieczny i możesz docenić każdą chwilę? Co Ciebie budzi do życia pełną parą? Może tak jak ja, masz swój własny Wonderland? 

Steigen- nieodkryta perła Północnej Norwegii

I need vitamin SEA, czyli leżakowanie w Arktyce!

Miejsce: Brennvika, Steigen
Całkowita długość plaży: 6,7km
Szerokość plaży: 5,5 km
Plaża piaszczysta z wydmami

Odkąd pamiętam, jak byłam małą dziewczynką wyjeżdżaliśmy z całą rodzinką na ciężko upragnione wakacje nad nasze polskie, cudowne morze. Kołobrzeg, był tym miejscem gdzie jak co roku, tradycyjnie spedzaliśmy 2 lub nawet 3 tygodnie beztroskich wakacji. Do dzisiaj doskonale pamiętam smak lodów bambino na plaży, lub gorących jagodzianek na śniadanie. Oczami wyobraźni przypominam sobie szalone wieczory z chmarą koleżanek, obdartymi kolanami i upłakaną twarzą bo musiałam iść spać jako pierwsza, z racji tego że byłam najmodsza!

Dlatego, że wychowałam się w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie morze i góry to science-fiction, sen i bajka z filmu, bardzo doceniam właśnie to połączenie! Dzisiaj krajobraz morza w połączeniu z górami pozwala mi poczuć się znowu jak mała dziewzynka lub nawet bohaterka magicznej opowieści a dokładniej jak Alicja w krainie czarów. W północnej Norwegii cudownych plaż jest bardzo dużo, jednak na szczególną uwagę zasługuje Brennvika w Steigen.

Jest to 2 kilometrowa piaszczysta plaża, z najpiękniejszym otoczeniem jakie kiedykolwiek widziałam! Tak, moim zdaniem piękniejsza od samych Lofotów! Otóż zawdzięcza to swojemu otoczeniu a wraz z nim okalającymi ją szczytami. Od strony południowej wznosi się Stortinden o wysokości 837 m n.p.m., natomiast od północy okala ją Brenntinden mierzący 754 m n.p.m.

Jak pracowałam w Steigen jako koordynator zdrowia pubicznego, bardzo często przyjeżdżałam tu na mój własny trening outdoorowy, jogging, medytację, fotorelację lub inspirację do mojego konta na instagramie. To właśnie na plaży zawsze zamieniam się w małe dziecko, szalejąc oczami wyobraźni i fantazji. Może dlatego, że kojarzy mi się to z dzieciństwem?

Norwedzy bardzo doceniją ładną pogodę (+15 stopni) i z racji tego, że latem słońce w ogóle nie zachodzi, przebywają na plaży całymi dniami, kąpiąc się i grillując od południa do samego wieczoru. Nikt nie bierze pod uwagę, że woda ma zaledwie parę stopni, a dwuletnie maluchy nie wychodzą z wody.

Po paru przeżytych szokach termicznych, już też nauczyłam się dostarczać sobie morsowych kąpieli w lecie. Iha ha. Wchodząc do tak lodowatej wody czas nagle się ZATRZYMUJE i dzięki temu każda sekunda wydłuża się jak godzina. Genialny sposób, dla ludzi którym wiecznie brakuje czasu! Polecam, koniecznie musisz spróbować! ?

Skialpy w Północnej Norwegii

Znowu poniedziałek, szary bury i ponury…? Nieee Heggmotinden i ski-tury!

Miejsce: Heggmotinden, Nordland
Szlak turystyczny: pieszy, topptur
Stopień trudności: średni
Długość szlaku: 3,4 km
Czas: 3,5 godzin

Poniedziałek 22. marca, budzik nieubłaganie dzwoni o 7 rano, czas wstać do pracy. Na dworze jest ok 5 stopni ciepła, słońce swieci, Zdeno marzy o „outdoor office”. Oboje bez komentarza szykujemy śniadanko, pijemy kawę i każdy udaje się do swoich obowiazków nowego tygodnia.

Z racji tego że jest to Wielki Tydzień, a dokładniej poniedziałek przed Wielkanocą, norwedzy mają tak zwany cichy tydzien „stille uke”, co w praktyce oznacza że większość ma już upragnione wolne! W norweskim pojeciu Påske czyli Wielkanoc, to tydzień spędzony na chacie w górach, biegówki to najważniejsza czynność nabożeńska której są bardzo wierni i prakykują ją od rana do wieczora, grillowanie parówek na jednorazowym grilu przy piwku, to druga z głęboko zakorzenionych tradycji, i tak przez cały tydzień! Genialne, że w ogóle uprawiają jakiś sport w tym czasie!

My natomiast, mieliśmy zacząć naszą Wielkanoc od środy, jednak plany są po to żeby je zmieniać. O godzinie 9, dostaję smsa od Zdena, z napisem „Gazelka, za 30 min w domu, kierunek Heggmotinden?”

Długo nie musiałam się zastanawiać bo akurat odwołali mi 2 treningi z racji fantastycznej pogody. Szybko i spontanicznie spotkalismy się w domku. W pół godziny zapakowaliśmy wszystko co potrzebne i wyruszyliśmy na kolejną naszą zimową przygodę, tym razem czekały na nas ski-tury! JUPII

Heggmotinden oddalony jest od Bodø ok 25min jazdy na wschód w stronę Fauskę. Plusem jest to, że już z samego parkingu możesz iść na nartach na samą górę, bez tego żeby nieść narty na plecach! Bomba! Śnieg tego dnia był idealny.

Po 10 minutach wspinaczki z plecakiem na plecach ściągam kurtkę, a z nią wszystkie problemy które tu przyniosłam. Zakładam okulary i szeroki uśmiech od ucha do ucha! Massa potu i zastrzyk endorfin dopiero przede mną.

Góra ma 798 metrów n.p.m., a szlak prowadzący na jej szczyt ma zaledwie ok 3,5km. Początek jest bardzo przyjazny dla miłośników sporótw zimowych, łagodnie stąpając do góry pozwala mięśnią czworogłowym rozgrzać się w odpowiednim tępie. Później wita nas las, a za lasem najcięższa część. Stroma i długa. Śnieg jest trochę zlodowaciały. Ale widoki arktycznej wiosny powodują, że chcesz iść dalej.

Trasa nie jest tak popularna, jak inne w tej okolicy. Podczas całej wyprawy spotkaliśmy na stoku ok 8 osób. Jednego śmiałka nawet na biegówkach na samym szczycie, co dodało mi odwagi bo było trochę stromo przy zjeżdżaniu. Dobijając szczyt nie spodziewałam się aż tak monumentanego widoku. Ok 100m przed wierzchołkiem, otworzył się widok na stronę zachodnią pokazując bieluteńkie góry zalane granatowo- czarnym fiordem. W oddali ocean, a z nim moje przeukochane Lofoty. Jak budziłam się rano nie pomyślałabym, że taki widok będzie mnie dzisiaj czekał. Czuję się jak w BAJCE!

Ogromna radość i poczucie wolności przyspiesza bicie serca! Szczęśliwa podbijam górę, a tam już tylko zdjęcia i melodia szalejącego wiatru. Z racji tego, że mocno wiało na górze, zjechaliśmy niżej i zrobiliśmy swój basecamp w zawietrzu. Gorąca kawa z widokiem na dolinkę i spokój, cisza, to balsam dla duszy. Właśnie takie momenty powodują że mam ochotę meczyć się przez 3 godziny, żeby usiąść i odpocząć. To właśnie tam, mogę zapomnieć o całym świecie..Takie poniedziałki lubię, a Ty? ?