TOP 13 MIASTA BODØ

Bezpośrednie loty do Bodø?

Niestety- w czasie pandemii bezpośrednie połączenie z Gdańska do Bodø zostało anulowane. Najłatwiejsza opcja przylotu do Bodø to lot z przesiadką w Oslo. Więcej alternatyw polecam w Przewodniku po mieście Bodø i okolicach.

Bodø to “Arktyczna Stolica Północnego Słońca”, którą sama tak nazwałam w odwecie do stolicy zorzy polarnej, za które uważane jest Tromsø. 

Miasteczko zamieszkuje ok. 50 000 mieszkańców i znajduje się na zachodnim wybrzeżu Północnej Norwegii w województwie Nordland, ok 200 km na północ od koła podbiegunowego. Jest to ostatni przystanek na trasie kolejowej norweskich linii kolejowych, ale zamiast pociągiem do miasta możesz dostać się również za pomocą jednego z 12 lotów z Oslo.

Smart City

Poza tym że miasto jest bardzo rozciągnięte i ciężko powiedzieć gdzie w ogóle jest CENTRUM, rozpościera się od otwartego Morza Norweskiego i mola, do dzielnicy Mørkved, gdzie znajduje się uniwersytet Nord Universitet na którym studiowałam studia magisterskie!

Obecnie miasto Bodø bardzo prężnie się rozwija! Większość ludzi żyje ogromnym projektem mającym na celu przeniesienie starego lotniska oraz implementacją konceptu Smart City, w którym miasto chce zostać the smartest city in the world (gdzie min. wprowadzone zostaną autobusy bez kierowcy i digitalni przewodnicy po mieście, itp.). Po konkurowanie o status “Europejskiej Stolicy Kultury” w przyszłych wyborach. Kultura jest bardzo ceniona i priorytetowania w życiu każdego Norwega, szczególnie w Nordlandzie. Dlatego każda szkoła, instytucja, nawet molo w Bodø zaopatrzone są w rzeźby, statuy, pomniki, czy lokalne rękodzieła. W mieście wyznaczona jest nawet trasa szlakiem lokalnych artystów gdzie turyści i dzieci w wieku szkolnym obowiązkowo uczestniczą w wycieczkach kulturalno-artystycznych!

Co możesz zobaczyć będąc w stolicy północnego słońca?

Oto moja propozycja TOP 13 miejsc wartych zobaczenia w Bodø i okolicach

1. Odwiedź arktyczną bibliotekę “Stormen” ( Sztorm)

To nie tylko zwykła biblioteka, ale to nowoczesne centrum kultury! wejście jest GRATIS i otwarte dla każdego! Poza ogromnym wyborem książek, audiobooków, gazet, filmów i kancelarii dla studentów do prac samodzielnych czy grupowych, w samej bibliotece również znajduje się mała kawiarnia! Jeśli jesteś turystą, możesz skorzystać z jednego z 10 komputerów z dostępem do internetu udostępnionym każdemu. Ta biblioteka to największe miejsce spotkań w całym mieście. Od wieczornych spotkań tematycznych i debat na interesujące polityczne tematy, po lekcje języka dla mniejszości narodowych, festiwale kulturalne, eventy okolicznościowe i koncerty dla 1000 ludzi.

Twój głos się liczy!

To właśnie tu znajduje się “Urban Living Lab”, część mojego projektu zachęcający mieszkańców do partycypacji w rozwoju miasta i wypowiedzenia się na tematy dotyczące przyszłości miasta i brania udziału w wydarzeniach, które dotyczą lokalsów. Tu możesz przyjść i spotkać się z pracownikami miasta, porozmawiać, oddać głos i aktywnie uczestniczyć w działaniach i decyzjach- czysta demokracja w parktyce. Miejsce to również łączy różne kultury, narodowości, dając możliwość różnym mniejszościom do spotkania się przy kubku kawy lub wystawienia swojej galerii lub serwowania swoich potraw. Nasze stowarzyszenie Polsko-Norweskie organizuje tu czasem zakończenia roku szkolnego polskich dzieci, Międzynarodowy Dzień Dziecka, czy w ubiegłym roku hucznie przeprowadzone były 100 letnie obchody Niepodległości 11.listopada! Co ciekawe, również posiadamy tu swoją półkę z książkami polskimi. Będąc w Bodø koniecznie zatrzymaj się na kubek gorącej kawy w najpiękniejszej bibliotece na Północy.

2. Narodowe Muzeum Lotnictwa Norweskiego

Będąc w Bodø koniecznie odwiedź Narodowe Muzeum Lotnictwa Norweskiego i polataj samolotem w profesjonalnym symulatorze lotniczym Newton Academy. W muzeum możesz dowiedzieć się ciekawostek o bohaterach polarnych , samolotach szpiegowskich i samodzielnie spróbować symulatora lotu w Newton Academy. Muzeum to genialna podróż przez historię militarną i lotnictwa cywilnego Norwegii, która zaoferuje Ci przygody iście wysokich lotów! Latem odbywają się również wycieczki z przewodnikiem, bez dodatkowych opłat. ?

3. Cesarski trekking na Keiservarden 366 m n.p.m.!

Koniecznie zobacz północne słońce z Keiservarden. Dostaniesz się tam za sprawą transportu miejskiego lub wypożyczonym samochodem, jazda z centrum zajmuje jedynie 10 minut! Godzinna wycieczka w obie strony na ten najbliżej położony wierzchołek, to idealnie spędzony wieczór zarówno w lecie jak i w zimie. Stąd zobaczysz spektakularny panoramiczny widok na całe miasto i okolice! Zimą ukoronowany zorzą polarną, a latem północnym słońcem!

4. FiordSAFARI i Saltstraumen!

Dla głodnych arktycznych wrażeń polecam przepłynięcie się speedboat’tem do największego pływu morskiego na świecie Saltstraumen. Dokładnie co sześć godzin 400 milionów metrów sześciennych wody z szybkością 20 węzłów , tzn. 37 km/godz, przepływa pod mostem Saltstraumen przez cieśninę o szerokości 150 metrów i długości 3 kilometrów. Woda tworzy niesamowicie silne wiry o średnicy ponad 12 metrów i 5 metrów głębokich! Co ciekawe poziom wody podnosi się najgwałtowniej w czasie pełni i no­wiu księżyca. Wiry można obserwować z samego mostu, lub z brzegu. Będąc tam koniecznie zabierz ze sobą wędkę i spróbuj szczęścia przy najsilniejszym prądzie pływów morskich na świecie, oddalonym ok. 25 minut jazdy autem od miasta!

5. Basen Spectrum i outdoorowe jacuzzi w Wellness & SPA

Nie ma lepszego miejsca na brzydką pogodę w Bodø! To jedyne miejsce gdzie na basenie serwują fastfood i drinki prosto do jaccuzzi z widokiem na zorzę polarną. Ponadto poza skocznią i 8 saunami, możesz skorzystać z różnych masaży i technik relaksacyjnych!

6. Lokalna kultura

Idź kulturowym szlakiem lokalnych i międzynarodowych artystów w samym centrum miasta. Stare budynki zostały ożywione przez zarówno lokalnych jak i międzynarodowych artystów. Poczuj magię Arktyki i kreatywność twórców za kołem podbiegunowym w samym sercu miasta!

7. Arktyczna Katedra

Będąc w mieście nie zapomnij zwiedzić katedrę Domkirke zbudowanej po II wojnie światowej w 1954 roku! To typowy kościół protestancki, w którym często odbywają się koncerty i ważne lokalne eventy. Otwarty do zwiedzania w każdym dniu tygodnia. W weekendy ksiądz oferuje kawę i poczęstunek dla odwiedzających. Katedra posiada 36-metrową samodzielną wieżę zegarową, która zawiera trzy dzwony. Tam również znajduje się pomnik tych, którzy zginęli z Bodø podczas drugiej wojny światowej. Na pomniku jest napisane „Tym z Bodø, którzy oddali swe życie dla Norwegii podczas wojny i okupacji 1940-1945. Nienazwanym, niezapomnianym”.

8. Wyspa Kjerringøy

Popłyń na historyczną wyspę Kjerringøy, oddalon zaledwie pół godziny jazdy autem wzdłuż drogi Fv834 oraz 10 minut promem. Tam czekają na Ciebie wspaniałe adrenalinowe sporty, od kajaków morskich w świetle północnego słońca, po wspinaczkę i trekkingi które nigdy się nie kończą!

9. Poczuj magię fiordów z Finnkonnakken 518 m n.p.m.

Wejdź na spektakularny Finnkonnakken 518 m n.p.m. aby poczuć magię fiordów i docenić piękno norweskiej natury! Finnkonnakken jest doskonałym miejscem na jednodniowe i wieczorne wycieczki, z łatwym dostępem i pięknymi widokami na dwa wspaniałe i trudno dostępne fiordy Mistfjorden i Vestfjorden.

10. Zobacz ścianę Lofotów z Litltind 717 m n.p.m.

Koniecznie wejdź na szczyt Litetinden i podziwiaj panoramę okolic Bodø. Dostaniesz się tam 20 minut autem w stronę wyspy Kjerringøy. Jak będziesz miał dużo szczęścia, ze szczytu zobaczysz kontury Lofotów na horyzoncie, lub lodowiec Sulis oraz Svartisen na połudnowym-wschodzie! Wycieczka jest wymagająca, ale warta każdego metra. Prawda?

11. Podwójna plaża Hovden

Takich egzotycznych widokw nie znajdziesz nigdzie indziej jak w okolicach Bodø! Otóż podwójna plaża Hovden albo Hovdesundet, przyciąga każdego jednego turystę chętnego przyjechać na plażę Auvika i przejść przez skalistą plażę o długości ok. 3,2km w jedną stronę. Raj dla głodnych nowych wrażeń i kochających eksplorować nieznane tereny. Łódką z Bodø dostaniesz się tam w przeciągu 15 minut! Po więcej informacji po nowesku wejdź na stronę ut.no

12. Czerwona plaża Mjelle

Mieszkańcy Bodø twierdzą, że przyjechać na Mjelle to jak wylądować na Marsie, również porównując ją do pola maków w krainie OZ! Mjelle to wyjątkowa plaża z czerwonym piaskiem utworzonym przez setki wyrzuconych i pokruszonych przez morze maleńkich muszelek i wapiennych szkieletów zewnętrznych muszlowców. Trzy kilometrowa kolorowa plaża, jest bardzo dobrze schowana i otoczona wysokimi klifami tworzącymi naturalny górski parawan, oddzielając tym samym plażę od świata zewnętrznego. Wręcz idealne miejsce na wspinaczkę górską dla kochających adrenalinowe sporty turystów. Co ciekawe, intensywne kolory północnego słońca oświetlają piasek, nadając mu fioletowo-różowego koloru. Bajka! Żeby się do niej dostać musisz pokonać ok. 2 km pieszo szlakiem wiodącym od samego parkingu. Parking natomiast znajduje się niecałe pół godziny jazdy z Bodø w kierunku Kjerringøy wzdłuż drogi Fv834. Koniecznie musisz tu przyjechać. Więcej informacji o Mjelle znajdziesz we wpisie „Dzień polarny i czar północnego słońca”

 

13. Zorza polarna w okolicach miasta!

W Bodø zdecydowanie najlepszymi miesiącami są wrzesień lub październik. Wtedy pogoda jest w miarę stabilna, noc jest coraz dłuższa, co zwiększa możliwości obserwacji zorzy polarnej. Natomiast w miesiącach zimowych najlepsze są luty i marzec. Kiedy najgorsze sztormowe dni za kołem podbiegunowym powinnyśmy mieć już za sobą. Chcesz zobaczyć zorzę z nami i dostać profesjonalne fotki? Sprawdź naszą ofertę polowania na zorzę tu!

zorza polarna, Bodo

Jak wygląda LATO w płn. Norwegii?

Come fly with me, MUCHOLAND

Miejsce: Sørskottinden, Nordskot
Szlak turystyczny: pieszy
Stopień trudności: średni
Wysokość: 608 m n.p.m.
Długość szlaku: 3,5 km
Czas: 2,5 godziny

MUCHOLAND wywodzi się z cyklu naszych letnich wycieczek pod hasłem every summer has a story! A dokładniej przypomina mi się środek lipca, który jest idealnym przykładem na to, iż w północnej Norwegii nie wszystkie wycieczki są doskonałe. Dlatego pisząc o tym, chcę przestrzec niektórych z Was zamierzających przyjechać tu wlaśnie w okesie letnim. Oczywiście, nie dotyczy to tylko lata, dlaczego? 🙂

Abstrahujac od lata, pamiętam dobrze zaplanowany, zimowy weekend na biegówkach w chatce Beiarn, do której ze wzgledu na złe warunki pogodowe w ogóle nie doszliśmy. Pogoda zmieniła się w oka mgnieniu. A chatka położona zaledwie 8 km od parkingu, była dla nas wręcz niemożliwa do znalezienia. Wichura śnieżna z poziomym arktycznym wiatrem wiejącym z prędkością 15m/s, oślepiła nas, wyziębiła i wycieńczyła do granic. Po 4 godzinach błądzenia, zamarznięci na sopel lodu wróciliśmy do auta z radością powrotu do domu, aby wygrzać się w swoim ciepłym łóżeczku zamiast nocować w środku nasilającej się śnieżnej nawałnicy! Po tej przygodzie Zdeno stworzył listę w której uwzględnił 10 reguł co należy robić w tak trudnych warunkach, by móc przetrwać. Słynną listę nazwał NIEZBĘDNIK RODZINY Dvořáków. Haha. Do dziś jest naszym kompasem.

Latem natomiast, na miłośników wypraw górskich również czyhają wszelkiego rodzaju utrudnienia i niespodzianki, o jednej z nich zamierzam właśnie dzisiaj napisać. Pracując jako koordynator zdrowia publicznego w cudownym Steigen, po pracy chodziliśmy ze Zdenem w pobliskie góry, starannie wybierając te najmniej dostępne.

Pewnego dnia w połowie lipca skończyłam pracę dosyć późno. Przygotowywałam wówczas „Folkehelsedag”- weekendowy festiwal zdrowia dla mieszkańców całego powiatu. Z racji dużej odpowiedzialności i presji którą sama na siebie nałożyłam, miałam ogromną ochotę na terapię górską. Więc po długim dniu w pracy wyruszyliśmy na podbój jednego z najładniejszych zakątków Nordskot, a mianowicie Sørskottinden 608 m n.p.m.

Wycieczka miała zająć nam maksymalnie 3 godziny i wzbogacić o przyjemny ból w mięśniach, oczyszczony umysł wraz z konkretną dawką endorfin oraz sympatyczną rozmowę małżeńską (czytaj wyżalanie się żony). Owszem, doznałam wcześniej opisanych czynników jednak jako „side effect” wariackiego biegu pod górkę w szalonym tempie, gdyż po 45 minutach byliśmy już na samym wierzchołku góry! Zamiast rozluźnionych mięśni- były obolałe kolana. Ponadto, zamiast rozmowy było sapanie pod górkę. A oprócz czystego umysłu- był obrzydliwy wstręt i straszne zdjęcia. Dlaczego?

Otóż, w lipcu za kołem podbiegunowym w strefie arktycznej- klimatu subpolarnego, środek lata charakteryzuje się morderczym napadem owadów, rojem komarów, a w szczególności much końskich, które za wszelką cenę chcą cię ugryźć! Te obrzydliwe stworznia są w stanie idealnie utrudnić każdą, nawet najkrótszą wycieczkę. Lipiec jest szczególnym miesiącem gdzie temperatura powietrza utrzymuje się powyżej 15 stopni. Ponadto, oddziaływanie klimatu oceanicznego wpływającego na większą wilgotność oraz częste opady deszczu w połączeniu ze słońcem, stwarzają idealne warunki lęgowe tych irytujących insektów.

Wspinając się pierwszych 50 metrów, miałam na sobie ruchomy kombinezon utworzony z bezwzględnych much latających głównie dookoła głowy. Zdeno uspokajał mnie, mówiąc: „Gazela po przekroczeniu granicy lasu, znajdziemy się w wietrznej strefie bezpieczeństwa, a to znaczy że muchy znikną w drodze naturalnej selekcji przyrody”. Tak się niestety nie stało. Po wyjściu z lasu, miałam wrażenie, że jest jeszcze gorzej. Widok idącego przede mną Zdena, z jego jeszcze większą od mojej- grupką nowych latających kamaratów, przeraził mnie do granic. Miałam ochotę chociaż na chwilę uwolnić się od naszych towarzyszy wyprawy.

Zaczęłam biec tak szybko jak tylko mogłam, z myślą że dzięki temu je zgubie. Niestety, z każdą chwilą było ich coraz więcej i więcej. Co gorsze, owady utrudniały mi złapanie oddechu, gdyż muchy usiłowały dostać mi się do gardła. Najgorsze jednak nadchodziło! Gdy Zdeno zatrzymał się przy mnie by napić się wody, jego muchy zmieniły obiekt zainteresowań i przyczepiły się do mnie. Stwierdziłam, że albo zaakceptuję obecną niewygodę albo -zupełnie się poddam.

Wyczekiwane zbawienie nadeszło wraz ze szczytem, gdzie delikatny powiew wiatru zafundował nam dawkę ulgi i bezcennego, chwilowego wytchnienia. Dzięki temu mogłam chociaż przez te pare chwil delektować się widokiem bezkresnego Oceanu Arktycznego w oddali z wystającym (moim ukochanym) archipelagiem wysp Lofoty. Zachwycona tym widokiem, wpatrywałam się w niebieską tafę wody, starając się podświadomie wyłączyć dźwięk brzęczących nad moją głową much. Po chwili wiatr niestety ustał, opuszczając nas. Wraz z nim opuściła mnie nadzieja, na radość z wycieczki, jednak w głębi mojej duszy panował spokój, jak w oku cyklonu.

Nie ma wątpliwości, że nadchodzący jeszcze – większy rój much był w stanie wyprowadzić z równowagi nawet stoicko spokojnego Zdena, który nie dość że nie zabije nawet muchy to wyznaje głęboko zakorzenioną EKOFILOZOFIĘ równouprawnienia każdego z istnień na planecie Ziemi. Oczywiście, podczas 3 godzinnej wycieczki nie zabił żadnego owada (w przeciwieństwie do mnie!), co więcej zafundował mi wykład na temat przydatności much dla całego ekosystemu!

Jedyne co z tego zapamiętałam to że współczesny człowiek jest egocentrykiem, bezwzględnie podporządkowującym sobie naturę, zwierzęta i wszystkie bogactwa przyrodnicze. Podczas gdy Wszechświat to całość (włącznie z człowiekiem), a poszczególne jego składniki z osobna – są żywe, gdyż stanowią cząstki uniwersalnego i powszechnego procesu życia! Dlatego, wkraczając na terytowium much albo zmierzę się z nimi i je zaakceptuję, albo powinnam wybrać sobie inny rodzaj rekreacji ruchowej. No comment. Miałam ochotę krzyczeć. Jak można być takim optymistą w tak uciążliwych dla człowieka warunkach? Ja nie mogłam.

Zadowolona, że słonko już delikatnie słabło i że nadejdzie czas mniejszego nateżenia much, zaczęłam robić sobie żarty z całej sytuacji, żwawo krocząc przed siebie i robiąc zdjęcia latającym owadom. Śmiałam się z całej sytucji, gdzyż nic innego już mi nie zostało. Ku mojemu zdziwieniu, muchy przestały mi tak przeszkadzać (albo moj mózg zaczął je ignorować) i zadowolona zaczęłam śmiesznym tonem głosu śpiewać piosenkę Franka Sinatry- Come fly with me, rozśmieszając przy tym Zdena do łez. 🙂

Wchodząc do auta w końcu westchnęłam z zadowolenia i ulgi! Kto by pomyślał że takie małe stworzenia są w stanie zrobić z miłego wieczoru i na pozór przyjemnego spaceru- morderczy maraton. Jednak dostałam dokładnie to- czego chciałam i to po co tam przyszłam! A mianowicie, idealnie uwolniłam umysł od natłoku myśli, obowiązków i powinności. Dzięki temu iż zmuszona byłam koncentrować się na każdym najmniejszym ruchu żeby przetrwać tą wyprawę, zupełnie zapomniałam o pracy i czekających mnie obowiązkach nadchodzących dni.

Tego wieczorku kładąc się spać, niestety nie mogłam pozbyć się dźwięku brzęczenia much w uszach. Dziwne uczucie, ostatecznie jednak doszłam do wniosku że było to mniej irytujące (bo jednostajne), niż sporadyczne i głośne chrapanie męża! Po tej wyprawie Zdeno napisał drugą listę rodziny Dvoraków, którą kierujemy się na wyprawach w warunkach arktycznego lata. 🙂

Jeśli chodzi o tegoroczny lipiec, to na szczęście nic nie jest w stanie przebić rekordowych napadów roju much i owadów z zeszłego lata. Jeśli chcesz przyjechać właśnie w tym czasie na podbicie Półwyspu Skandynawskiego, to zdecydowanie zastanów się przed wybraniem daty. Chyba, że chcesz na własnej skórze doświaczyć brzęczącego MUCHOLANDU, narażony na zjedzenie przez te jakże pożyteczne owady!

Dzień polarny w Północnej Norwegii

Dzień polarny i czar północnego słońca!

To właśnie dzisiaj czyli 8. lipca jest ta magiczna data, kiedy słońce otatni raz w tym roku nie zajdzie za horyzont. Ten wspaniały widok dnia polarnego w towarzystwie północnego słońca w Bodø możesz doświadczyć tylko w terminie od 4 czerwca do 8 lipca. W ostatnią niedzielę oglądając mecz Francja-Islandia, nerwowo sączyłam gorącą herbatę z zaparzonych tureckich ziół wygodnie wtulona w sofę. Kibicując wikingom (bo to właśnie Islandia jest pierwszą drużyną w historii mistrzostw Europy, która nie zmieniła wyjściowej jedenastki w pierwszych pięciu meczach. Jak im nie kibicować?), patrzyłam przez okno na złotą taflę wody odbijającą nisko położone już słońce.

Przez ostatnie trzy tygodnie czekalismy na idealne warunki pogodowe sprzyjające górskiemu trekkingowi w towarzystwie dnia polarnego rozświetlonego wdziękiem północnego słońca. Niestety, nie mogliśmy się już doczekać. Wiedzieliśmy, że idealny dzień nie nadejdzie i że albo dzisiaj wybierzemy się na wyprawę w poszukiwaniu midnight sun, albo dopiero w przyszłym roku będzie okazja by spotkać się z polarnym światłem.

Dla tych którzy zastanawiają się co ukrywa się pod terminem dzień polarny i czym różni się północne słońce od zwykłego, postaram się w skrócie wyjaśnić. Otóż, podczas dnia polarnego słońce w ogóle nie zachodzi za horyzont. Ponadto, światło nasila swoją intensywność wraz z upływającym czasem, tworząc najpiękniejsze, borealne barwy dopiero około godziny 24. U nas zjawisko to trwa zaledwie 5 tygodni, co oznacza, że słońce nie opuszcza nas przez okrągłych pieć tygodni 24 godziny na dobę! Im dalej na północ tym dłużej słońce króluje nad linią widnokręgu.

Dla porównania dodam, że na arktycznym archipelagu wysp Svalbard należącym do Królestwa Norwegii, zarazem najdalej na północ zamieszkanym archipelgiem wysp Arktyki oraz najbardziej wysuniętym na północ europejskim terytorium, słońce w ogóle nie zachodzi przez sześć miesięcy! Umiesz sobie to w ogóle wyobrazić? Jeśli chodzi o mnie to rażące światło w środku nocy powoduje, że melatonina – przechodzi w tryb „slow-motion“ przez co w ogóle nie czuję zmęczenia! Dla Norwegów jest to zupełna normalność. Dlatego nawet o 22.30 są w stanie kosić soczyście zielony trawnik popijając ulubiony napój wikingów- czarną, gorzką kawę, bądź kąpać się w arktycznym lodowatym oceanie krzyczac „å fy-faen“( Co ciekawe, „faen“ oznacza dosłownie diabeł, słowo to wyraża jednak podobne emocje co polska popularna kur*a :p ). Ponadto, to właśnie Bodø słynie z fenomenalnej gry w golfa przy świetle północnego słońca na jednym z najdalej wysuniętych 18-dołkowych pol golfowych!

Dla mnie ten okres nie należy do najłatwiejszych, z racji tego iż ciężko mi zasnąć w takich warunkach a organizm nieubłaganie prosi się o odpoczynek! Nasza sypialnia zaopatrzona jest w rolety, żaluzję i zasłonę jednak intensywne światło północy powoduje, że bez maski na oczach, nie jestem w stanie zasnąć! Zawsze jak rozmawiam z mężem leżąc już w łóżku, to właśnie zmęczony Zdeno zasuwa mi maskę z czoła prosto na oczy, całując czule mówi po cichu dobranoc kochanie. Tym dyplomatycznym sposobem – daje mi do zrozumienia, że już dawno nadszedł czas snu! Podczas gdy ja w ogóle nie odczuwam zmęczenia, ale za to pobudzenie żywą rozmową. Bo przecież w łóżku rozwiązuje się największe problemy świata. Niestety. Znasz to uczucie? 🙂

Wraz z gwizdkiem kończącym pierwszą połowę meczu, zaczęliśmy się pakować na „północne safari“ podczas gdy Islandczycy zostali brutalnie znokautowani przez Francuzów 4-0. W całej historii Euro nikt nie strzelił aż 4 goli w pierwszej połowie! Co za mecz! W podskokach ruszyliśmy w drogę w kierunku plaży, w radiu niecierpliwie słuchając drugiej połowy meczu. Było około godziny 22.20, słońce paliło niemiłosiernie oślepiając nas i tym samym podkreślając brudną szybę auta, podczas gdy Islandczycy uratowali swój honor strzelając pierwszego gola! Islandski okrzyk był niezapomniany!

Naszym celem była cudowna plaża Mjelle oddalona 20km od Bodø, na którą dotarliśmy ok. godziny 23, czyli dokładnie wtedy kiedy Trójkolorowi właśnie wygrali mecz 5:2. Jednak powiedzmy szczerze, patrząc na wynik, druga połowa meczu zdecydowanie należała do Islandii! Z pięknie oświetlonego parkingu, udaliśmy się na pół godzinną wycieczkę w poszukiwaniu idealnego miejsca gdzie mogliśmy nacieszyć się naszą nową zabawką- dronem.

Długość linii brzegowej Norwegii stwarza niepowtarzalną okazję przeżycia cudownych chwil na bezludnych piaszczystych plażach, a możliwość obserwowania światła dnia polarnego odbijającego sie od morza czyni spacer jeszcze bardziej atrakcyjnym! Po dotarciu na doskonale schowaną piaszczystą plażę, okazało się że w oddali są już turyści, gdzie mieli rozbity niewielki namiot, ale w ogóle nam to nie przeszkadzało.

Pogoda była po prostu idealna. Mimo, iż było już przed północą, temperatura powietrza wskazywała ok 15 stopni Celsjusza. Wyjątkowe światło nadało górom magicznego blasku i różowego koloru, efekt niczym -filtr delikatnej sephi. Morze było bezwzględnie spokojne, a odbijające -promienie słoneczne delikatnie ogrzewały nasze twarze, dodając tym samym –zastrzyk pozytywnej energii.

Szum morza i fal rozbijających się o skały był niczym relaksacyjna, medytacyjna muzyka samej mother-nature! Niczym przedstawienie przygotowane przez samą naturę! Ten widok obdarował mnie ogromną dawką spokoju, z którego wcześniej wytrącił mnie szalony przebieg meczu. Stojąc tam uderzyło mnie piękno krajobrazu, gdzie wisieńką na torcie była unosząca się na wietrze mewa. Fenomenalny widok. Świat jest taki wspaniały. Jeszcze tyle mamy do odkrycia. Zobaczenia. Doświadczenia. Jeszcze tak dużo możemy razem przeżyć!

Po chwili reżyser Zdeno był już gotowy na uwiecznienie tej wspaniałej chwili i podniebną zabawę z quadrokopterem! Ja natomiast w tym cudownym miejscu, niczym świątyni słońca, chciałam wykorzystać ten moment na ćwiczenia. Uwielbiam ćwiczyć na dworze, z racji tego że to właśnie słońce darzy mnie przedziwną radością życia, radością której źródłem jest spokój, skupienie, opanowanie ciała i ducha.Właśnie w takim miejscu- mam wrażenie że mogę wszystko! Wszystko jest możliwe. Niemożliwe potrzebuje tylko trochę więcej czasu! Haha.

Po godzinie relaksacyjnych ćwiczeń i beztroskiej zabawy z dronem, słońce delikatnie zaczynało żegnać sie z nami- nie zachodząc ale otaczając sie chmurami. Światło tak nisko położonego już słońca powoli traciło swoją moc a wraz z nią energię, a delikatny wiatr zaczął być powoli odczuwalny. Był to idealny moment na przytulenie się do siebie w świetle północnego słońca. Siedząc tak wtuleni, weszliśmy w stan błogiego relaksu. Mieliśmy ochotę tam zostać i oddać się w objęcia Morfeusza. W zasięgu wzroku nie widać było żadnych ludzi, a otaczające nas pomarańczowo oświetlone morze, ciągnące się po horyzont, gdzieniegdzie przerwane było wystającymi wierzchołkami wysp. Niesamowity polarny pejzaż i cisza nie do opisania. W tym miejscu, które nazwałam świątynią słońca, rzeczywiście czuć bliskość samego Stwórcy!

Po niespełna dwóch kwadransach, zakończyliśmy ten przyrodniczy spektakl rozgrywany przez królową światła, powolutku wracając do auta spacerem po złocistym piasku. Co chwilę zatrzymując się spoglądaliśmy w stronę barwniego nieba i tańczącego w płomiennych kolorach morza. Po drodze przypomniał mi się cytat Helen Keller, w którym autorka każe mieć odwróconą głowę w stronę słońca, żeby cień nie przykrył ci twarzy (Keep your face to the sunshine and you cannot see a shadow). Tym akcentem pożegnałam się z północym słońcem, wiedząc że już za parę dni zacznie delikatnie zachodzić za horyzot tym samym ustępując miejsca białym nocą. Cud natury!

Zapraszam na dzieło mojego męża. Krótki filmik pt. „Midnight sun yoga” 🙂

ZORZA POLARNA – 5 RAD !

5 RAD – Jak zobaczyć zorzę w Północnej Norwegii

Planujesz przyjechać do Norwegii w celu zobaczenia ZORZY? 
Nie wiesz gdzie się wybrać? Tromsø, Senja, Lofoty, Bodø, Alta czy może Svalbard? Ten wpis jest szczególnie dla ciebie!

Północna Norwegia jest ponoć jednym z najlepszych miejsc na świecie do obserwowania zorzy polarnej! To właśnie tu możesz doświadczyć Aurorę Borealis od końca sierpnia do końca marca, w zależności od szerokości geograficznej. 

ZORZA POLARNA W nORWEGII

Czym w ogóle jest zorza polarna?

Zjawisko “zorzowego świecenia na  niebie” uzależnione jest od wiatru słonecznego, czyli od częstotliwości emitowania naładowanych cząsteczek energii przez Słońce.  W pobliżu Ziemi, głównie w obszarze polarnym, cząsteczki te przyciągane są przez magnetosferę. Takie przyciąganie najsilniejsze jest wzdłuż linii pola magnetycznego, gdyż to właśnie tam następuje największe wzbudzanie atomów, skutkiem czego jest silne świecenie zorzowe.

ZORZA GAZELA W LAPONII NORWEGIA

Norweska tradycja

Stara norweska tradycja głosi, że dzieci które bawiły się na dworze i nagle dostrzegły zorzę, musiały natychmiast uciec do domu i schować się pod łóżko. Był to bowiem zły znak, któremu towarzyszył przesąd. Ludzie Północy bali się zorzy, gdyż była ona zawsze tajemnicza, mogła naglę pojawić się i zniknąć i nikt nie umiał wytłumaczyć skąd i dlaczego się pojawia

ZORZA GAZELA W LAPONII NORWEGIA

Zorza Północna

Ciekawe jest to, że do dzisiaj tysiące turystów z całego świata nie wie do końca skąd, kiedy i gdzie pojawi się zorza, ale zamiast chować się pod łóżko podróżują przez pół świata tylko po to aby zobaczyć ją na własne oczy. Więc jak to właściwie z nią jest?

 

Moje doświadczenia utwierdzają mnie w fakcie, że na zorzę niestety nie ma ani przepisu ani reguł. Dlatego, przed kupnem biletów koniecznie zapoznaj się z moimi pięcioma radami!

ZORZA GAZELA W LAPONII NORWEGIA

1 RADA - Kiedy przyjechać?

Tak naprawdę zorza polarna występuje przez cały rok niezależnie od pór roku. Zorza może być widoczna wyłącznie przy dobrej widoczności (gdy jest czyste niebo) i w miejscu w którym się znajdujesz jest minimum kilka godzin z ciemną nocą. W Bodø, gdzie mieszkam, można zobaczyć zorzę polarną od końca sierpnia do początku kwietnia. Listopad, grudzień, styczeń i luty to miesiące o największej ciemności, które mogą zwiększyć twoje szanse na zobaczenie tego zjawiska. Ale nie polecam listopada i grudnia, gdyż są to miesiące typowo sztormowe, z dużą ilością opadów i częstym zachmurzeniem. Polecam natomiast luty i marzec, kiedy jest większy mróz, a pogoda jest bardziej stabilna. Szansę na zobaczenie zorzy możesz zwiększyć polując na zorzę z nami. 

Przydatnym narzędziem do sprawdzania aktywności zorzy polarnej jest aplikacja „Nordlysvarsel Premium” (https://play.google.com/store/apps/details?id=com.beebeetle.auroranotifier&hl=no ) na android lub aplikacja NorwayLights na iOS. Polecam również stronę https://www.norway-lights.com/bodo.  Poza tymi aplikacjami istnieje wiele innych, które są łatwo dostępne na internecie i bez problemu je znajdziesz!

ZORZA GAZELA W LAPONII NORWEGIA

2 RADA - Gdzie przyjechać?

Największe szanse na zobaczenie zorzy polarnej,  znajdziesz  na szerokości geograficznej powyżej koła podbiegunowego. Na pewno słyszałeś, że Tromsø, jest stolicą zorzy polarnej. Wszystkie miejscowości na północ od Mo i Rana, czyli Bodø, Steigen, Lofoten, Vesterålen, Senja, cały Troms i Finnmark to dobre miejsca do obserwowania zorzy jesienią i zimą. Ale pamiętaj, trzymaj się z dala od miast! Im ciemniej, tym lepiej. Jeśli aktywność zorzy jest naprawdę silna, nie ma problemu żebyś zobaczył ją przez okno w centrum miasta. Ale zawsze najlepiej oddalić się od świateł miejskich, aby zobaczyć nawet dość małą zorzę polarną. Moim ulubionym miejscem w okolicach Bodø jest plaża Auvika na którą dostaniesz się 10 min od miasta. Widok z Turisthytta, lub plaża Breivika na Vestbyen niedaleko lotniska w Bodø. Moim zdaniem, zdecydowanie najlepszym miejscem do oglądania zorzy są chatki Norweskiego Stowarzyszenia Turystycznego (DNT) w górach z dala od cywilizacji, takie jak Tverrbrennstua czy Tåkeheimen!

ZORZA GAZELA W LAPONII NORWEGIA

3 RADA - Pogoda!

Najlepszymi warunkami do oglądania zorzy polarnej są noce z czystym niebem. Ale często zdarza się, że mimo iż jest chwilowe zachmurzenie, zorza może być widoczna przez dziurę między chmurami. To są właśnie moje ulubione warunki do obserwacji zorzy, które sama nazywam “okienkami zorzowymi”. To właśnie wtedy niebo jest trochę zachmurzone, a spoza chmur na chwilę wyjdzie cudowne światło zmieniającej kształty zorzy polarnej! To naprawde spektakularne widoki Matki Natury, za które w ogóle nie musisz płacić (poza biletem na Północ)! Pamiętaj, pogoda tutaj szybko się zmienia, więc jeśli w danej sytuacji jest pochmurno i śnieżnie, sprawdź za godzinę, pogoda szybko może się zmienić, a widoczność zorzy polepszyć! 

Przydatnym narzędziem podczas sztormu może być stronka https://www.tv2.no/storm/nordlys/, w której możesz sprawdzić zarówno aktywność zorzy, jak i zasięg chmur oraz stopień zachmurzenia nieba. Przed każdym polowaniem na zorzę, koniecznie sprawdź radar opadów i zachmurzenia na www. yr.no. To właśnie dzięki tym aplikacjom, możesz znaleźć idealny moment pomiędzy opadami śniegu lub deszczu jeśli pogoda jest niestabilna. Nigdy nie trać nadziei!

ZORZA GAZELA W LAPONII NORWEGIA

4 RADA- Cierpliwość i czas!

Na dobre rzeczy warto czekać! Zorza polarna jest naprawdę trudna do przewidzenia. Nie czekaj, aż będzie całkowicie ciemno, zorzę możesz zobaczyć nawet po zachodzie słońca i jak jest zmrok lub zmierzch. Jeśli warunki są dobre i nie widać północnego światła, spróbuj ponownie za 30 minut lub godzinę. A jeśli nie masz dziś szczęścia, spróbuj jutro. Jeśli naprawdę chcesz mieć pewność, że zobaczysz zorzę polarną, musisz zaplanować swój pobyt na Północy na co najmniej 10 dni i musisz być mobilny. Pojedź bardziej w głąb kraju, tam gdzie pogoda jest bardziej stabilna, jeśli na wybrzeżu jest dużo złej pogody.

zorza polarna, gazela w laponii

5 RADA- Ubranie!

Ponieważ zorza polarna widoczna jest tylko jesienią i zimą na terenach powyżej koła podbiegunowego, koniecznie potrzebujesz ciepłych ubrań! Niezbędna jest ciepła, puchowa kurtka, grube rękawiczki, wełniany sweter i termobielizna! Ciepłe buty z grubą podeszwą oraz grube wełniane skarpety mogą uratować ci tyłek podczas oglądania nieba i zamarzania. Jeśli jesteś gotowy spędzić całą noc pod gołym niebem, polecam zaopatrzyć się w skórę z renifera, która jest najlepszą karimatką jaka istnieje i dobry śpiwór! Ponadto, zabierz ze sobą termos z gorącym napojem, polecam gorące kakao, które pozwoli utrzymać cię w cieple i zapewni słodkie, niezapomniane chwile!

ZORZA GAZELA W LAPONII NORWEGIA

Świetnie! Teraz jesteś już gotowy na jeden z największych, bezpłatnych koncertów Matki Natury. To właśnie zorzunia, koloruje ciemne noce polarne ludziom żyjącym za kołem podbiegunowym przez tysiąclecia. Dzięki niej, żadna noc polarna nie jest straszna! 

Chcesz wiedzieć, jak robić dobre zdjęcia zorzy polarnej? Jeśli tak, to już zapraszam cię na kolejny artykuł, poświęcony tej tematyce! Koniecznie dołącz do newslettera, żebyś nie przegapił tego wpisu!

A Ty, masz swoje wymarzone miejsce do obserwacji zorzy polarnej? 

ZOBACZ FILMIK ZORZY!

Jesteś w Bodø i chcesz zobaczyć zorzę polarną? Z nami to możliwe.

Chcesz mieć swoją własną zorzę?

zorza polarna, bodo, gazela w laponii

Zapraszamy do sklepu aby umówić się na indywidualne polowanie na zorzę lub po profesjonale zdjęcia, które możesz wydrukowac w formie obrazu i powiesić w domu. 

Wszystko co musisz wiedzieć o zorzy polarnej zebrane w podcaście „Życie w Norwegii” dostępnym na Spotify, Soundcloud, iTunes i Google podcast.

Powodzenia!

Światowy Dzień Środowiska- 3 RADY!

Światowy Dzień Środowiska!

Wspaniały dzień do świętowania naszej egzystencji na planecie ziemi i możliwości jakie dostajemy od matki natury każdego dnia! To również idealna szansa na zrobienie najmniejszego kroku w stronę lepszych wyborów dla dobra naszej jedynej jaką mamy ziemi i ochrony każdego gatunku życia! Mimo, iż uważam że taki dzień powinien trwać przez cały rok, edukując społeczeństwo i podejmując odpowiednie kroki do zmniejszenia ludzkiej działalności na planecie to i tak warto chociaż dzisiaj pogłębić swoją wiedzę na ten temat!!

FAKTY!

Tak więc przypominam ostatni raport ONZ, w którym ponad 450 ekspertów i naukowców głosi:

– Jesteśmy w trakcie niszczenia samych fundamentów naszych gospodarek, naszych środków przeżycia, bezpieczeństwa żywnościowego, zdrowia i jakości życia na całym świecie

– 75 proc. naturalnego środowiska ziemskiego zostało „poważnie uszkodzone” poprzez ludzką działalność

– W rezultacie ok. miliona gatunków fauny jest zagrożonych całkowitym wyginięciem w ciągu najbliższych dziesięcioleci.

– Jeśli przyjąć, że długość historii Ziemi to doba, dwie dziesiąte sekundy istnienia ludzkości narobiły szkód wielkości kosmicznych katastrof.

Co możemy zrobić aby zatrzymać ludzką degradację środowiska i niszczenie naszej ziemi?

1. Zmniejszyć KONSUMPCJĘ! Masowa produkcja i emisja dwutlenku węgla najbardziej zanieczyszcza środowisko! Odpadki, chemikalia, sztuczne tworzywa, punkty zrzutu ścieków, kominy zakładów przemysłowych niszczą faunę i florę zatruwając powietrze atmosferyczne, rzeki, jeziora i oceany, a ludzie chorują na nieodwracalne choroby! Co ciekawe w Polsce opady przemysłowe stanowią ponad 90% całkowitej ilości wszystkich powstających odpadów!
MOJA RADA: Zmniejsz kupno ubrań,  butów, kosmetyków, książek, elektroniki i jedzenia oraz bądź świadomym konsumentem!

2. Zmniejszyć produkcję PLASTIKOWYCH rzeczy jednorazowego użytku! Zdajesz sobie sprawę z tego, że raz wyprodukowany plastik nigdy nie zostanie w 100% zrecyklowany?! Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co dzieje się z plastikową butelką od coli po tym jak ją wyrzucisz? Na całym świecie w ciągu roku ponad 8 milionów ton plastiku ląduje w morzach i oceanach stanowiąc pożywienie dla ryb, ptaków, a w konsekwencji też dla ludzi! Plastik ma negatywne konsekwencje dla populacji ryb, kolonii ssaków morskich i ptaków. Wieloryby giną z głodu “śmiercią plastikową”. A mikroplastik, który obecny jest już w naszym łańcuchu pokarmowym jest kancerogenny i powoduje szereg zaburzeń hormonalnych!

MOJE RADY: Już dzisiaj ogranicz użycie plastiku do minimum! Zawsze noś ze sobą torbę z materiału na zakupy. Nie używaj jednorazowych plastikowych talerzy, kubków i słomek!!! Nie kupuj zabawek zapakowanych w tonę plastiku i zamiast plastikowej butelki noś bidon na wodę lub w domu zainstaluj filtr na wodę!

3. Zmniejszyć produkcję chowu bydła i spożycia czerwonego mięsa! Ponad 96% ssaków zamieszkujących ziemię to ludzie oraz NASZE zwierzęta hodowlane! Szacuje się, że do wytwarzania produktów pochodzenia zwierzęcego zużywana jest 1/3 światowych zasobów wody pitnej , a 91% zniszczeń lasów deszczowych Amazonii od 1970 roku jest związanych z hodowlą bydła. Ludzkość  obecnie produkuje wystarczającą ilość żywności, aby wyżywić 10 miliardów ludzi, ale ponad 50% światowych zbiorów jest przeznaczane na wykarmienie zwierząt hodowanych na mięso.

MOJE RADY: Ogranicz spożycie mięsa, jego przetworów i produktów mlecznych. Bo wszystkie potrzebne składniki odżywcze są pochodzenia ROŚLINNEGO! Jedz lokalne i sezonowe produkty oraz ogranicz transportowane drogą lotniczą (awokado, egzotyczne owoce i warzywa). Kupuj produkty wyprodukowane w ekologiczny sposób!

AMBASADOR ŚRODOWISKA!

Zatem mimo, że już teraz wiele strategii politycznych służy zapewnieniu bardziej zrównoważonej konsumpcji i produkcji, każdy z nas ma do odegrania ważną rolę w walce o ochronę środowiska. Ty możesz być ambasadorem środowiska w miejscu Twojego zamieszkania! Przyjmujesz wyzwanie?

Po więcej informacji zapraszam na Zew Natury część pierwszą i drugą!! Oraz do obejrzenia jednego z lepszych filmów podejmujących tematykę plastiku „A Plastic Ocean”!

Inny Świat – Indonezja – część I – Bali

Bali, Indonezja, część I 

Chciałabym przyznać, że Bali zrobiło na mnie wspaniałe pierwsze wrażenie, aczkolwiek określenie idylliczna destynacja na rajskie wakacje nie do końca mi pasuje. Dlaczego? Po tym jak pierwszego dnia poparzyłam się silnym, równikowym słońcem, doznałam szoku widząc brudne i zaśmiecone plaże z wałęsającymi się głodnymi psami, do tego namolni sprzedawcy natarczywie nagabywali nas do zakupów, nie zaliczyłabym Bali do utopijnych wakacji… Ale na szczęście były to tylko pierwsze wrażenia. Jak było później?

Książkowa fascynacja…

Odkąd pierwszy raz przeczytałam bestsellerową książkę Elizabeth Gilbert „Eat, pray and Love” zakochałam się w Bali bez pamięci! Marzyłam, że pewnego dnia mój sen o Indonezji się spełni i zobaczę ten egzotyczny, odległy i inny kraj na własne oczy. Po zaledwie 7 latach, 17 godzinach spędzonych w samolocie, przemierzeniu 7 stref czasowych i przekroczeniu magicznej bariery równika- tak też się stało i nareszcie wylądowaliśmy na wymarzonym archipelagu Małych Wysp Sundajskich.

Moje wyobrażenie o raju

Przenieśmy się 14 000 km na wschód od Warszawy do Oceanii i archipelagu 20 tysięcy wysp. Kraju bujnej przyrody, płetwiastych żółwi i biednych ale szczęśliwych ludzi. Starożytnych świątyń i prawiekowej siedziby wyznawców największych religii świata. Miejsca które specyficznie łączy odległe i zróżnicowane kultury i kuriozalne tradycje. Witam w odległej i egzotycznej Indonezji!

Denpasar

Po  długim locie  z przesiadką w Qatarze i z najcudwniejszym widokiem z okna samolotowego jaki miałam możliwość zobaczyć, wylądowaliśmy w głośnym, wilgotnym i szaleńczo zabieganym Denpasarze – stolicy Bali. Temperatura na termometrach ok. godziny 18 przekraczała 30 stopni ale odczuwalna sięgała zdecydowanie powyżej 36, dlaczego? Będąc w grudniu na Bali panuje pora deszczowa, która charakteryzuje się upalnymi dniami i prawie bezwietrzną aurą.  Wilgotność powietrza zbliża się do 100 procent, która dodatkowo potęguje odczucie ciepła – co jest niemal nie do wytrzymania!

Kiedy jechać na Bali?

Jeśli jesteś zwolennikiem nie tylko silnego równikowego słońca niczym żar tropików, ale również nieustającego upału  i niekończącej się parności, powodującej że pot nie przestaje z Ciebie spływać, możesz śmiało wybrać się na Bali w okresie deszczowym (od listopada do marca)! Dla nas było zdecydowanie za gorąco. Ba, różnica temperatur jaką zażyliśmy zmieniając strefę klimatu subarktycznego oceanicznego na równikowy wybitnie wilgotny sprawił, że przeżyliśmy szok termiczny i przeszliśmy na modus „oszczędności baterii”!

Skwareczka

Już pierwszy dzień uświadomił mnie o powadze indonezyjskiej-egzotycznej pogody, zupełnie nieznanej mi mieszkając na dalekiej północy. Otoż, równikowe słońce (rażące nawet pod warstwą grubych chmur) bezlitośnie spaliło mi twarz zostawiając obolałe ślady w postaci czerwonego jak burak nosa i poparzonego w bąblach czoła. Na szczęście, po poparzeniu pozostał mi tylko mały pieg na czole, który teraz traktuję jak naturalny tatuaż i pamiątkę po niezpomnianym pobycie na Bali. Wtedy natomiast, wyzwaniem było spędzić cały dzień z poparzoną twarzą na słońcu, już nie wspomnę o zaśnięciu!

Idylliczne Bali?

Zdecydowanie TAK, ale nie wszystkie miejsca. Na pewno nie popełniaj naszego błędu i nie zatrzymuj się w KUCIE. To miejsce było pierwszą destynacją na naszej rajskiej liście indonezyjskiego archipelagu. Niestety, piszę to z ciężkim sercem, ale moje pierwsze wrażenie – było fatalne. Brudna plaża, bałagan, watahy głodnych i chudych psów proszących o kawałek chleba, upał i grączka. Nie spodziewałam się takiego widoku przemierzając pół świata. Ba, idąc plażą patrolowaną przez dzikie psy, marzyłam o odpoczynku od słońca pod parasolką i znalezienu chociaż skrawka czystego, złocistego piasku o którym była mowa w travelbooku. Po godzinie wędrówki w południowym słońcu tak też się stało i znaleźliśmy dopuszczalną lokalizację na upragniony odpoczynek, ale (jeszcze) nie będąc świadomi – grubo za to przepłaciliśmy. Był to zaledwie początek naszych przygód, ale niestety zrobił złe pierwsze wrażenie…

$$$$$$

Po tym jak usiłowaliśmy odmówić właścicielowi parasolek dodatkowo oferowanych nam usług (sprzedawał napoje, ręczniki, lekcje surfingu, kosze owoców itp.) w końcu udało mi się położyć na leżaku. Niestety upragniony odpoczynek przerwało nam stado nachalnych sprzedawców, którzy sprzedaliby nawet własną skórę. Jak jeden sprzedawca odchodził, to drugi przychodził kładąc na tobie suknie, sukienki, wisiorki, amulety, małpy, bryloczki czy drewniane penisy, bez końca wyciągając nowe towary z nadzieją, że może coś Ci się przyda! Czułam się jak oddychający, żywy portfel albo co najmniej wygrzewający się na leżaku przenośny bankomat!

Upragnione orzeźwienie

Ponadto, chcąc uciec od bandy naciągaczy, postanowiłam schłodzić się w oceanicznej wodzie. Moje pragnienie szybko zostało uciszone, gdyż zostałam zgwizdana przez ratownika, który twierdził że nie mam prawa wstąpić do wody bez deski surfingowej lub instruktora! Tego było już za dużo. Surfingu mieliśmy spróbować za 2 dni na Gili Air, więc zdenerwowana zignorowałam polecenie i na własną odpowiedzialność weszłam do wody. Niestety nie na długo! Otóż woda była tak zabrudzona, że pływały w niej rzeczy wszelkiego gatunku (z racji pory deszczowej morze wyrzuca śmieci z całej Indonezji prosto na złociste plaże zmieniając cudowne wybrzeże w wysypisko).

Powaga sytuacji!

I właśnie w momencie gdy chciałam zanurzyć się w orzeźwiających falach oceanu, dostałam dwumetrowym bambusem prosto w piszczel! Ból, porażka i przerażenie czym prędzej wydostały mnie z wody. Cieszyłam się, że tylko tak to się skończyło. Od razu zrozumiałam o co chodziło ratownikowi i z pokrą grzecznie wyszłam z wód Oceanu Indyjskiego. Tragedia. Dlaczego o takich rzeczach nie piszą w żadnych przewodnikach? Moje rozczarowanie sięgało zenitu.

Dobre serca na południowej półkuli?

Z racji tego, iż dalszą destynacją na naszej liście „must see Bali” był Monkey Forest w Ubudzie, poprosiliśmy o pomoc recepcjonistkę z naszego egzotycznego hotelu. Okazało się, że pani była przesympatyczna i zupełnie inna niż naciągacze z plaży. Nie chciała na nas zarobić- ale nam pomóc. Więc zorganizowała dla nas prywatnego kierowcę i naszego osobistego guida –Ricky’iego, który był do naszej dyspozycji przez cały dzień. I to wszystko za połowę kosztu fakultatywnych wycieczek organizowanych przez hotel. Wspaniale! Już wtedy przekonaliśmy się, że w Indonezji wszystko uzależnione jest od dobrych serc napotkanych ludzi!

Eksplorację czas zacząć!

Ricky przyłączył się do nas z samgo rana na śniadaniu i dokładnie wypytał co chcemy zobaczyć, jakie są nasze plany i oczekiwania do zwiedzania. Byłam w siódmym niebie! Zaraz po pysznym śniadanku i gorącej prezentacji miejsc które pragniemy zobaczyć,  wyruszyliśmy na ekspolarcję wnętrza Bali (po drodze zatrzymując się w aptece po krem na poparzenia!haha). Pierwszym miejscem do którego nas zabrał przesympatyczny kierowca była PLANTACJA KAWY. Dla mnie czysty raj na ziemi. To właśnie tam miałam możliwość zaznania skrawka nieba na ziemi i spróbowania 9 gatunków lokalnej kawy Balijskiej -w tym różnych odmian kawy z wyspy Jawa, Sumatra, Lombok i Borneo. Może być lepiej?

Futerkowy ssak- Luwak!

Kombinacje smaków przeszły moje najśmielsze wyobrażenia, gdyż intensywny smak ziemistej i świeżo palonej czarnej kawy, w połączeniu z różnymi lokalnymi przyprawami takimi jak chilli, imbir, kakao, włącznie z ginko i rzeńszeniem- był wprost nie do opisania! Raj na ziemi dla smakoszy kawy. To właśnie dzięki urodzajnym glebom wulkanicznym, produkacja kawy w całej Indonezji jest tak obfita! Aczkolwiek, jedna kawa zasługuje na szczególne wyróżnienie. Mianowicie kawa Luwak znana na całym świecie jako najbardziej ekskluzywna i najdroższa. Swój unikatowy smak zawdzięcza specyficznemu sposobowi produkcji, który jest bardzo czasochłonny, skomplikowany i zdecydowanie jedyny w swoim rodzjau. Otoż, kawę Luwak produkuje się za pomocą dzikich zwierząt (łaskun) które ochoczo wybierają najlepsze owoce kawowca zjadając je ze smakiem, a poźniej wydalając! Takie ziarenka kawy poddaje się specjalnemu długiemu paleniu i starannemu miażdżeniu, co umożliwia jej spożycie.

Jak smakuje kawa LUWAK?

Dla mnie zbyt delikatna i trochę bezpłciowa! Dlaczego? Otóż, w procesie produkcji wydalone ziarenka kawy przechodzą przez enzymy trawienne zwierzaka, tracąc „gorzki” smak i nadając jej nowy, łagodniejszy i stosunkowo słodszy (do niczego niepodobny) smak i finezyjny aromat. Po tym jak zamówiłam sobie tę kawę (oczywiście za dodatkową opłatą), musiałam zobaczyć te zwierzątka. Przeraziłam się, gdyż nigdy nie widziałam tak smutnych u zwierzęcia oczu. Zdecydowanie nie polecam pić tej kawy, z racji jej strasznej i niehumanitarnej moim zdaniem produkcji! Te zwierzęta zdecydowanie powinny żyć w środku indonezyjskiej dżungli, a nie w hodowlanych klatkach!

W sercu Bali – UBUD

Po odwiedzeniu plantacji kawy, Ricky zabrał nas do Monkey Forest, gdzie głównym punktem atrakcji był- bujny las tropikalny z wolno żyjącymi makakami jawajskimi. Małpy biegały nie tylko po lesie tropikalnym ale również,  po hinduistycznej „Świątyni Śmierci” Dalem Agung Padangtegal. Abstrahując, wchodząc do  świątyni i królestwa małp, miałam wrażenie, że to my jesteśmy dla nich atrakcją a nie odwrotnie! Otóż, małpy goniły uciekających turystów, strasząc ich i kradnąc im wszystko co popadnie. Ponadto, były karmione bananami, orzeszkami i chipsami, przytulane przez dzieci i oślepiane fleshem z selfie. Straszny widok. Cudowne miejsce jeśli chodzi o przyrodę i otaczające 30 metrowe drzewa porośnięte bujnymi zaroślami, ale jak dla mnie zdecydowanie za mało eco-friendly.

Wybuchowy widok

Po półdniowym spacerze w tropikalnym małpim lesie pojechaliśmy dalej. Tym razem  Ricky zabrał nas na obiad do restauracji ze wspaniałym punktem widokowym, gdzie rozpościerał się pejzaż na jeden z sześciu czynnych wulkanów wyspy Bali. Był to wulkan BATUR (1 717 m n.p.m.), który wraz z dwoma wyższymi od siebie wulkanami , tworzą łańcuch wulkaniczny oraz wyznaczają duchowe, kulturowe i geograficzne oblicze wyspy. Ze szczytu wulkanu Batur spływają majestatycznie wstęgi czarnej lawy, ciągnąc się aż do samej doliny. Wspaniały widok! Tam również przeżyliśmy nasz pierwszy monsunowy deszcz i diametralne ochłodzenie temperatury. Deszcz był dla nas zbawieniem, a szczególnie dla mojej obolałej i poparzonej od słońca twarzy.

W tej wyjatkowej restauracji najedliśmy się do syta- próbując różnorakich potraw balijskich (owoce, ryż, jajko, smażone banany, smażony ryż, smażone jajko, i kurczak teriyaki) popijając do tego piekielnie silną kawę z Jawy. Jaki był ten obiad? SMAŻONY! Co tylko mogli, wrzucili na głęboki olej, więc jedzenie było niesamowicie syte, ciężkie i tłuste! Zdecydowanie brakowało lokalnych warzyw, a zwykły sok ze świeżych owoców dosłodzony był grubą warstwą cukru…

Wizytówka Bali – Tegalalang

W drodze powrotnej mieliśmy jeszcze jeden przystanek. Otoż, na własne życzenie, pojechaliśmy zobaczyć jedne z największych i najbardziej urzekających tarasów ryżowych Bali – Tegalalang, położone w centralnej części wyspy. Malowniczy widok jaskrawo zielonych sztucznie nawadnianych pól (przypominających naturalne baseny tajlandzkie), przykrywały wzgórza i niczym dywany tworzyły wielostopniowe tarasy ryżowe.

Iluzja

Widok stromych zboczy z tradycyjną, balijską odmianą ryżu o długiej łodydze, udekorowany był palmami, bananowcami i wijącą się, krętą, porośniętą doliną rzeczną. Miałam wrażenie, że buzia z wrażenia mi się nie zamknie! Niestety, ten z pozoru malowniczy widok -bardzo szybko stracił na znaczeniu. Dlaczego? Ricky opowiedział nam o ciężkich warunkach pracy na tych cudownych polach ryżowch.

⇓ ⇓ ⇓

Otoż, Bali jest trzecim największym eksporterem ryżu na świecie, a uprawa niestety nie jest w ogóle zmechanizowana. Dlatego plony zbierane są przez całe rodziny- ba generacje (począwszy od 4 letnich dzieci, po starsze osoby kończywszy) i tak przez okrągły rok! Jest to jedna z najcięższych prac jaką można mieć w Indonezji. Wyobraź sobie upał, 30 stopni ciepła. Palące słońce. I 14 godzin  ciężkiej pracy na mulistym, niczym bagnistym polu! Momentalnie zrozumiałam desperację nachalnych sprzedawców, którzy chwytają się turystów jak tonący brzytwy, w nadziei że się uratuje.

⇐ ⇓ ⇒

Po całym dniu wrażeń, Ricky zawiózł nas spowrotem do Kuty opowiadając o życiu i mieszkańcach Bali. Sam pochodził z Sumatry i opowiedział nam o największych jaszczurkach Komodo z sąsiedniej wyspy oraz bajkowych wodospadach Sumatry- zachęcając tym samym do przyjazdu na dłużej. Wieczorem poszliśmy do miasta na live music i tym razem bardzo dobre jedzonko! Nie zdawając sobie sprawy z tego, iż rajska i idylliczna przygoda dopiero przed nami! Gdyż na drugi dzień wyjeżdżaliśmy już z Bali na cudowny archipelag 3 wysp Gili Gili.

Oczekiwania vs. rzeczywistość?

Czy rajska wyspa spełniła moje bujne oczekiwania po przeczytaniu książki Elizabeth Gilbert? Niestety nie wiem czy było to spowodowane jetlagiem, upałem i strasznym zmęczeniem ale przypomina mi się pewien cytat, który brzmi tak “Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie“.

To travel, or not to travel?

Kraj ten, nie określiłabym jako jeden z najpiękniejszych jakie miałam możliwość zobaczyć, ale zdecydowanie „INNY” niż te które widziałam. Mimo, iż wyspa zrobiła na nas fatalne pierwsze wrażenie, to ciąg pozytywnych sytuacji, wspaniałych ludzi i egzotycznych potraw i owoców, przeważają szalę z pozytywnymi wspomnieniami! Muszę przyznać, że Bali to prawdziwy raj dla spragnionych słońca, miłośników surfingu i sportów wodnych oraz zapalonych odkrywców wulkanów. Już nie wspominając, iż jest to mekka dla chętnych przeżycia egzotycznego trekkingu na wyższych od Tatr szczytach górskich!

Rajski Ogród

Pierwszy etap naszej podróży miał jasno sprecyzowany cel: eksploracja, poznanie, zasmakowanie i poczucie na własnej skórze piękna i prawdziwej twarzy Bali- na dobre i na złe! O dziwo, relaksacyjny balijski masaż zaserwowany zaraz po długim locie, odpoczywając przy samym basenie z lampką białego wina, przykrył widok strasznej plaży i dał schronienie pod baldachimem obolałej od słońca twarzy. Ponadto, dziesiątki balijskich kwiatów, storczyków, hibiskusów i figowców benjamina, sprawiały wrażenie rajskiego ogrodu.

Pokora

Ponadto, opowieści Rickiego o najdziwniejszych tradycjach i zwyczjach balijskich wprost nie do zrozumienia dla europejskich turystów, dały namiastkę różnorodności i kuriozalnego obrazu Balijczyków i chociaż trochę pozwoliły nam zrozumieć nachalnych sprzedawców. Ba, widok biednych ale szczęśliwych ludzi dał mi mocno do myślenia i był źródłem głębokich refleksji. Ponadto był również bodźcem do docenienia najmniejszych rzeczy i poczucia ogromnej wdzięczności za wszystko co mam- jak również- zmiany spojrzenia na siebie samą i otaczający nas indonezyjski inny dla nas świat.

To również  dzięki Rickiemu w ogóle udało nam się wydostać z sąsiedniej wyspy pod koniec naszych wakacji i z ledwością zdążyć na świątecznego karpia do czekającej na nas mamusi przy wigilijnym stole. Dlaczego? Wyspa Gili Air ZDECYDOWANIEzasługuje na kolejny wpis, ponieważ to właśnie w tym miejscu zakochałam się bez pamięci! Dlatego, już teraz zapraszam Cię na kontynuację naszej egzotycznej przygody po tej orientalnej strefie zoogeograficznej. Tym razem zabiorę Cię na malowniczy archipelag 3 wysepek Gili Gili!

Słowacja-the fairy tale country

Súľovské skaly, Słowacja

Cudowny górski klimat obojętnie w której części kraju się znajdujesz, wspaniałe jedzenie z najlepszym piwem na świecie w towarzystwie szalonych i gotowych na wszystko słowaków powoduje, że Słowacja to zdecydowanie najlepsza destynacja na moje wakacje! Myślę, że to dzięki tej wyjątkowej kombinacji zawdzięczam mój najleszy wypoczynek właśnie w tym kraju. Nie ma lepszgo miejsca na wakacje niż cudowna, dzika i beztroska Słowacja!

W czerwcu najlepiej udać się do miasteczka skalnego i wybrać się na wycieczkę do Súľovské skaly  czyli Gór Sulowskich położonych na północnym-zachodzie Słowacji oddalonych zaledwie 25km od Żyliny. Z racji tego, że zawsze spędzamy pare dni w Żylinie postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę z całą rodzinką Zdena właśnie w te góry.

Góry Sulowskie charakteryzuje nietypowa budowa zlepieńcowa, która na skutek erozji działalności wiatru i deszczu tworzy grzyby i wieże skalne, formując sofistykowane iglice w skałach wraz z oknami i bramami skalnymi, które oddzielają od siebie głębokie wąwozy, rozpadliny i doliny. Bajka!

Idąc w góry z całą rodzinką nieuniknione są przygody i śmieszne wydarzenia z których jeszcze długo się śmiejemy. Otóż, tego dnia miłam pożyczone buty od Lindy, które już po pierwszych 15 minutach wycieczki strasznie mnie obtarły. Oczywiście szalony i nadopiekuńczy mój Zdeno aka Janosik postanowił się poświęcić i dał mi swoje buty, również obcierając sobie nogi. Oboje szliśmy kuśtykając i spowalniając całą rodzinkę, przy tym śmiejąc się tak że dodatkowo utrudnialiśmy i tym samym wydłużyliśmy sobie wyprawę.

Trasa była bardzo przyjemna. Stromo ale szybko doszliśmy na szczyt, gdzie widoki na panoramę miasta skalnego i dolinki Sulowskiej były wspaniałą nagrodą za obtarte pięty i obolałe od śmiechu brzuchy!

Zawsze jak zejdziemy z gór udajemy się do karczmy zaspokajając napierw pragnienie zimniutkim, świeżutkim piwkiem a później nasycając się słowackimi przysmakami. Tym razem były to bryndzowe haluszki z boczkiem. Niebo w gębie. Uwielbiam kuchnię słowacką. Gorąco polecam!

Na szlaku pustelnika, Riła w Bułgarii

Riła w Bułgarii

Pasmo górskie Riła, to masyw górski o charakterze alpejskim, jest najwyżej wzniesionym masywem górskim na Półwyspie Bałkańskim, swoim terenem trzy razy większy od naszych polskich Tatr. To właśnie te góry są perełką zmodernizowanej już Europy, oferując ostatnie zachowane fragmenty lasów o charakterze pierwotnym. Bogatość życia zwierzęcego, brak oznakowanych tras turystycznych oraz znikoma ilość ludzi to tylko pierwsze doświadczenia które nadały naszej wycieczce niesamowity charakter.

Idąc na wycieczkę nie spodziewałam się tak bogatych walorów przyrodniczych i dzikości nieznanego terenu jak właśnie tu. Szlak którym szliśmy był praktycznie w ogóle nieoznaczony. Busz. Bujnie porośnięta ścieżka zatarasowana drzewami oraz dziki które chciały nas zaatakować to tylko namiastka tego co tam przeżyłam. Idąc dalej szliśmy w kierunku świętego miejsca gdzie pustelnik Iwan Rilsky w średniowieczu postanowił mieszkać sześć lat w jaskini, modląc się, poszcząc i żyjąc w totalnym odludziu. Idąc tą trasą zadawałam sobie pytania jak można wybrać takie życie, ale mając szaleńczo kochającego przyrodnika u swego boku odpowiedziałam sobie równie szybko na to retoryczne pytanie.

Dalej trasa prowadziła przez ogromną polanę porośniętą kwiatami pachnącą jak łąka z czasów dzieciństwa. Było ok 12 stopni, mgła nisko utrzymująca się nad doliną i stado dzikich koni zajadających sobie trawę w spokoju, w ogóle nie zwracających na nas swojej uwagi. Bajka. Nigdy nie widziałam dzikich koni w przyrodzie. Śmieszne było to, że strasznie spanikowałam i Zdeno do dzisiaj się ze mnie śmieje. Haha.

Niestety nie znaleźliśmy świętej jaskini, mieszkania pustelnika ale znaleźliśmy dom mnichów, schowany w buszach daleko od ścieżki. Do dzisiaj mieszkają tam mnisi starający się o klasztor.

Klasztor Rilsky zwiedziliśmy bardzo dokładnie udając się również do muzeum oraz  wierzę dziedzińca, gdzie mogliśmy zobaczyć kompleks całego klasztoru wraz z otaczającą go panoramą bujnej roślinności. Po takiej wedrówce zjedlismy świeżo złowionego pstrąga w przytulnej restauracji prowadzonej przez tutejszego mieszkańca, która mieści się ok. 2 km od samego klasztoru. Właśnie tu mieliśmy tą przyjemność przenocować i bliżej poznać te dzikie tereny.

Miejsce to jest nietypowe dzięki swojej odległości od działalności ludzkiej z najbardziej dziką, różnorodną i pierwotną przyrodą jaką miałam możliwość doświadczyć. Przyroda ta bowiem bardzo różni się od tej do której jestem przyzwyczajona mieszkając za kołem podbiegunowym. W Arktyce wszystko jest bardziej sterylne, proste, szlaki dobrze opisane (chyba że mój Zdeno wybiera sam trasę :P)roślinność jest bardziej uboga i mniej różnorodna. Dlatego wyjeżdżając z gór riłskich zaplanowaliśmy już powrót do tego cudownego miejsca. Oczywiście z większą ilością czasu na eksplorację nieodkrytych przez człowieka dotąd zakamarków tajemniczych i mistycznych gór Riła.

Czego nauczyłam się mieszkając w NORWEGII?

Czego nauczyłam się mieszkając w NORWEGII?

Dzień zaczynam od gorącej kawy z ekspresu z dodatkiem cynamonu i kurkumy. Z pyszną energią w ręku siadam w fotelu z widokiem na morze z wystającym w oddali archipelagiem wysp. Moja rzeczywistość to kraj dni polarnych. Białych nocy. Zorzy. Lodowców. Śniegu i biegówek w maju. Dlaczego właśnie mieszkam na tak odległej Północy i czego nauczyłam się żyjąc w Norwegii? Otóż, mieszkając w Polsce zawsze mi czegoś brakowało. Żyjąc i pracując w stolicy, robiłam to co kocham jednak ciągle czułam niemożliwą do wyjaśnienia pustkę. Bezustannie czegoś mi brakowało.

Mamy tylko jedno życie, ale jeśli dobrze je przeżyjemy jedno wystarczy!

Dopiero, gdy zrozumiałam, że mężczyzna mojego życia znajduje się parę tysięcy kilometrów ode mnie, w zupełnie innym, nieznanym mi świecie, postanowiłam zaryzykować. Podjęłam decyzję. Rzuciłam ukochaną pracę, wspaniałą Warszawę, cudownych znajomych, przyjaciół, rodzinę i mój bezpieczny ale szalony świat. Wyjechałam w poszukiwaniu tej brakującej cząsteczki, która cały czas dawała o sobie znać. Zaryzykowałam wszystko. Wyjechałam do lodowego kraju Wikingów po to, żeby zacząć życie zupełnie od NOWA. Wyruszyłam na samotną wyprawę do kraju, gdzie witaminę D dostaje się za darmo, mieszkańcy chodzą w adidasach cały rok, a narodowym daniem jest miejscowa odmiana pizzy- Grandiosa. Zamieniłam intensywne życie w tętniącej Warszawie na, małe miasteczko w Norwegii. Poszłam na studia. Język norweski był dla mnie ciężką szkołą życia. Ukończyłam magistra po norwesku. Dostałam wymarzoną pracę trzy tysiące kilometrów od domu i… zamieszkałam za kołem podbiegunowym. Ale u boku ukochanej osoby niemożliwe nie istnieje! Otworzył się przede mną zupełnie nowy, nieznany mi dotąd świat… Jaki i czego mnie nauczył?

CZAS WOLNY

Świat wolnego czasu. Świat natury i gór. Zimowych wypraw i trekkingów w świetle słońca północnego. Friluftsliv. Mikro- i makroprzygód, eksploracji najbliższych terenów i wycieczkach po lodowcach. Świat ogromnych możliwości. Życia pełną parą. Kraj ten oczarował mnie minimalizmem. Respektem do “inności” i spędzania wolnego czasu w naturzeCzego nauczyłam się żyjąc w Norwegii? Tu nikt, nigdzie się nie spieszy. Każdy ma czas. Nie miałam pojęcia, że da się tak żyć! W Polsce żyłam w ciągłym pośpiechu. Pracowałam od rana do wieczora. Brak czasu był moim najlepszym przyjacielem. Nigdy niewystarczająco dobra. Niezadowolona z siebie. Czas wolny, to wyrzuty sumienia. Wir obowiązków i pośpiech społeczeństwa nasilił pragnienie żeby ciągle mieć więcej, lepiej, szybciej i najlepiej już na wczoraj. Jak nie robiłam nadgodzin, to czułam że pracuję na pół etatu. Znajome, prawda? Przecież w Polsce to zupełna normalka pracować od niedzieli do niedzieli!

Czego nauczyłam się żyjąc w Norwegii?

Dopiero z biegiem czasu, kiedy zaryzykowałam i przeprowadziłam się do Norwegii, otworzyłam się na nowe możliwości i poznałam norweską kulturę. A z nią zrozumiałam, że życie wcale nie musi być wiecznym stresem, brakiem czasu i milionem zajęć. Dopiero w tym nowym kraju nauczyłam się, że da się żyć inaczej. Wolniej. Zrozumiałam jak ważne jest mieć CZAS dla samego siebie. Ale czy po podjeciu jednej decyzji można odnaleźć miłość, pasję, albo nawet siebie? Przecież pasji szuka się przez całe życie poprzez metodę prób i błędów. Dobrych i złych decyzji. Wygrałam los na loterii? Możliwe. Ale jedno jest pewne: Odważyłam się. Zaryzykowałam. Spróbowałam. I wiesz co, wcale nie było łatwo…

MOJA RADA

Wcale nie mówię, że każdy odnalazłby się w nowym kraju. W Norwegii. Wielu z Was pisze do mnie z zapytaniem, jak się tu odnaleźć. Na to pytanie niestety nie mam złotej odpowiedzi. Ale jedno jest pewne, jeśli szukasz polskiej rzeczywistości, tradycji, przyzwyczajeń, humoru, smaków i zapachów w Norwegii, to nigdy ich tu nie znajdziesz! Najważniejsze to zastanowić się i zadać sobie pytanie czy lubię to co robię i czy jestem na właściwym miejscu. To się czuje! Jeśli nie, nie bój się zaryzykować, choćby miało cię to na początku kosztować wyjściem poza granice swojej strefy komfortu. Nie odkładaj decyzji na jutro. Nie uciekaj od samego siebie. Nie przywiązuj się do obecnej sytuacji tłumacząc sobie, że tak właśnie ma być. Nie czekaj. Idealny moment nigdy nie nastąpi. Idealny moment jest tu i teraz. Kiedy człowiek otworzy się na nowe możliwości, świat zabierze go na przygodę o której nawet nie miał pojęcia. Pełną pasji, nowości i dreszczyku emocji. Po co to wszystko? Bo życie z pasją uskrzydla, daje zastrzyk ogromnej energii, powoduje że wszystko staje się możliwe i że z radością wyskakujesz rano z łóżka aby zabrać się do ukochanych zajęć. Odważ się i wypłyń na głębię! Ja właśnie tak zrobiłam i ta jedna decyzja zmieniła całe moje życie!

Życie w Norwegii

Jeśli jesteś ciekaw, jak udało mi się znaleźć moje własne miejsce w Norwegii, zapraszam do serii trzech wpisów pt. TOP 3 RZECZY, KTÓRE POMOGŁY MI ZADOMOWIĆ SIĘ W NORWEGII!

Lub na mój podcast o Życiu w Norwegii dostępny na SpotifyItunesSoundCloud.

Albo na ciekawostki z życia codziennego w Norwegii na Instagram. 

A Ciebie czego nauczyło życie w Norwegii? Koniecznie podziel się ze mną w komentarzu!