Gazela w Laponii

Weekend na dachu świata, czyli noc nad lodowcem SVARTISEN, ENGABREEN!

Miejsce: Park Narodowy Saltfjellet-Svartisen

Szlak turystyczny pieszy

Stopień trudności: średni

Długość szlaku: 8,2 km

Wysokość: 1 454 m n.p.m.

Czas: 2 dni

Tą wycieczkę zaczęliśmy już w samolocie z Budapesztu,tam temperatura sięgała 35 stopni, a przed nami –do pokonania aż ponad 3 tysiące ciągnących się w niewygodnym siedzeniu samolotowym kilometrów. Po nadmiernie intensywnych wakacjach w naszych rodzimych i rozpieszczających nas krajach, gdzie East-European lifestyle z odrobiną nadopiekuńczej rodzinki, szalonych przyjaciół i ciągłej podróży, zaspokoił nas metropolitarnym życiem i niestety, ale zmęczył do granic! Cztery lata temu opuszczając ukochaną Polskę, wraz z nią również opuściłam naszą wspaniałą i głęboko zakorzenioną kulturę „pełnych brzuszków”- czyli narodowego wskaźnika gościnności i obfitości w jedzeniu. Zdeno do dzisiaj twierdzi, że pierwszy raz w życiu doświadczył FOOD HANGOVER czyli kaca z przejedzenia po tym jak o godzinie 22 mamusia poczęstowała go bigosem, warstwową sałatką z tuńczyka, a za tym serniczkiem z brzoskwiniami, a na śniadanie serwując białe kiełbaski i domowej roboty wołowinkę ze śliwką do świeżo upieczonego chleba! Polska kuchnia zdecydowanie różni się od naszej skandynawskiej diety. Na Słowacji natomiast to ja wymiękłam. Głównie przez serdeczność i zbyt dużą hojność Słowaków w ilości spożywanych trunków wysokoprocentowych, lejących się wszędzie gdzie tylko się pojawiasz i o każdej możliwej godzinie. Najlepiej zapamiętałam kawę w postaci szampana o 9 rano, po tym jak noc wcześniej położyliśmy się spać ok. godz. 3 kończąc wieczór lawinowym piwem z dodatkiem tatrańskiego czaju, bo jak można odmówić nieobliczalnym kolegom z czasów studenckich? Zdeno nie mógł, a ja razem z nim!

Szalone, beztroskie i aż – nadto rozpustne w jedzeniu i piciu wakacje zakończyliśmy śpiąc całą drogę w samolocie. Nasz kierunek to daleka, odległa i sterylna północ. Było dla nas jasne, po takich wakacjach potrzebowaliśmy odpoczynku! Pół godziny przed samym lądowaniem w sercu górzystej krainy wikingów zostaliśmy oszołomieni cudownym widokiem ciągnących się na 1000-metrów zaostrzonych i wyrazistych skał. Mimo iż sierpień już się kończył, góry stale uwieńczone były grubymi czapami śniegu! Bez jakiejkolwiek rozmowy, na naszych twarzach wymalowała się silna fascynacja oraz ogromne pragnienie przeżycia przygody w bezludnym środku szpiczastych gór z widokiem na ocean!

Po paru dniach byliśmy już spakowani, zwarci i gotowi na górską weekendową przygodę w ciszy norweskiej chatki na szczycie jednego z najpiękniejszych (moim zdaniem) pasm górskich Nordlandu z widokiem na lodowiec skąpany w surowym, turkusowym fiordzie. W tak malowniczej części północy, mieliśmy zamiar spędzić romantyczny weekend tylko we dwoje. Spokój. Cisza. Góry. I my.

Otóż, chatka TÅKEHEIMEN na którą szliśmy znajduję się w samym sercu Parku Narodowego Saltfjellet-Svartisen na wysokości 1 073 m n.p.m. – i jest drugą chatką co do wysokości położenia – w północnej Norwegii. Żeby się do niej dostać trzeba najpierw przepłynąć promem na drugą stronę fiordu (o tej wycieczce opisałam w poście Wonderland, czyli Norwegia moimi oczami). My właśnie tak zrobiliśmy! W ten sierpniowy poranek było nas zaledwie osiem osób, które przepławiły się łódką na drugą stronę fiordu w stronę lodowca. W śród nich była urocza grupa moich rodaków, trzech dorosłych mężczyzn i jeden chłopakc w wieku szkolnym, którzy upajając się widokami krystalicznej natury upajali się również dobrze schłodzoną whiskey o smaku miodowym. W przeciągu 10 minut dostałam minimalnie 20 szans na to aby dotrzymać towarzystwa wakacjowiczom i wypić za ich zdrowie.

Oczywiście, tylko my mieliśmy za cel przedostać się przez góry żeby przenocować w chatce. Bardzo cieszyłam się, że będziemy tam najprawdopodobniej sami. Mianowicie, chatki w górach należące do Norweskiego Stowarzyszenia Trekkingu (DNT), są z reguły puste, z racji tego że jest ich dużo- bo ponad 500, a turystów stosunkowo mało. Po przepłynięciu fiordu jak zwykle zaopatrzyliśmy się w rowery, dzięki czemu sprawnie zgubiliśmy naszych upojonych rodaków krzyczących za nami „polskie dziewczyny są najpiękniejsze”.

Po 15 minutach zaczęliśmy wspinaczkę. Do języka lodowca doszliśmy po 45 minutach, a stamtąd udaliśmy się pod górę zostawiając w tyle pozostałości turkusowej tafli lodu. Już po godzinie, zobaczyliśmy cztery osoby będące jakąś godzinę wspinaczki przed nami. Widząc ich przypomniało mi się, że chatka ma 11 miejsc także spokojnie znajdziemy pokój tylko dla siebie. Wspinając się jeszcze wyżej, doszliśmy do miejsca w którym cudownie otworzył się fiord pokazując wspaniałą panoramę otaczających nas gór. Widok przyprawił mnie o dreszcze. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej kombinacji…

Pasmo szczytów niczym nasze Rysy. Lodowiec. Jezioro. Fiord. Archipelag wysp. Ocean. Bezkres natury. Byłam przeszczęśliwa. Serce biło mi jak szalone, nie dlatego że było stromo ale ze szczęścia! Dokładnie tego potrzebowaliśmy patrząc na góry z okna samolotowego parę dni wcześniej. Miałam ochotę wykrzyknąć na całe gardło, dając upust moim emocjom. Na twarzy Zdena widniała wdzięczność, niesamowity spokój, satysfakcja i spełnienie.

Myślę, że dla niego widok mnie szczęśliwej w górach jest bezcenny. To on nauczył mnie, zainspirował i rozkochał w wędrówkach górskich! Wymiana tak głębokich spojrzeń mówi o wiele więcej niż słowa. Niewidzialna nitka porozumień umacnia nasz związek i nadaje smaku wspólnych przeżyć. Ten cudowny moment przerwały nam dwie kobiety schodzące z góry, które poinformowały nas że przed nami są aż 3 grupy ludzi i najprawdopodobniej nie będziemy mieć miejsca aby przenocować na chacie…

Wtedy dopiero zaczęłam się niepokoić. Co zrobimy jak nie będzie dla nas miejsca? Do chatki zostało nam ok. dwóch godzin wspinaczki, a to znaczy że jak tylko tam dojdziemy ostatni prom właśnie odjedzie. Nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Czy zaryzykować i może uda nam się przenocować w tej wymarzonej chatce? Czy zawrócić, a tym samym zdążyć jeszcze na ostatni prom pławiący nas na parking gdzie zostawiliśmy auto.

Szybko zdecydowaliśmy, że kontynuujemy naszą podróż. Co może nas powstrzymać od upragnionego i jednego z najpiękniejszych widoków z chatki na drugi co do wielkości lodowiec w Europie? Na pewno nie brak prywatności! Idąc dalej, zauważyliśmy przed nami pierwszą grupę ośmiu ludzi. Już, wtedy wiedzieliśmy o czym mówiły zawracające stamtąd kobiety.

Uprzedziły nas również, że jeśli chcemy przenocować na chatce to musimy wziąć ze sobą wodę, bo tam jej nie ma. Mieliśmy już połowę naszych wodnych zapasów ale liczyliśmy, na pozostałości śniegu i strumień wody w pobliżu. Udało się. Śnieg i strumyk znaleźliśmy po godzinie, jak prawie kończyły nam się zapasy, nabierając tym samym do butelek ok. 4 litrów lodowatej do szpiku kości wody. Po 3,5 godzinach wspinaczki doszliśmy do cudownej chatki. Niestety najgorsze było przed nami.

Chatka była wypełniona 20 osobami! Dwie rodzinki z dziećmi, francuscy turyści i zagubieni Niemcy! Tragedia. Co teraz? Na szczęście była tam również druga, rezerwowa chatka, głównie używana na potrzeby ochrony górskiej. Maleńka. Nieprzystosowana odpowiednio dla potrzeb wymagających turystów. Niestety też już była okupowana przez trzech Norwegów w towarzystwie dwóch husky!

W mojej głowie zaczęły tworzyć się straszne historie nocowania na lodowcu bez śpiwora, gdzie w nocy temperatura spada poniżej zera! Gorzej już być nie mogło, pomyślałam. Otóż, mili Norwedzy z małej chatki stwierdzili że mają jedno łóżko wolne i że możemy je dostać. Chatka była tak maleńka, że zmieściły się w niej 2 łóżka piętrowe, jeden składany stół, kuchenka i ubikacja przy samym wejściu. I w takich oto warunkach piątka ludzi wraz z dwoma psami miała przenocować i zapewnić nam tym samym upragnioną romantyczną noc w górach! Haha. Było bardzo śmiesznie. Podziękowaliśmy, zostawiliśmy rzeczy i wybraliśmy się aby dobić szczyt Helgelandsbukken 1 454m n.p.m. Tym samym idąc jeszcze kolejnych 400 metrów stromym zboczem wzwyż.

Umierałam z głodu, dlatego jak tyko wyszliśmy z chatki zrobiliśmy basecamp żeby zjeść upragniony lunch. Słońce grzało delikatnie, powodując że poczułam pierwsze oznaki zmęczenia. Rozpływająca się w ustach czekolada Studencka, którą dopiero co przywieźliśmy ze Słowacji uwieńczyła ten bajeczny moment słodkim smakiem dzieciństwa. Po godzinie odpoczynku wyruszyliśmy w dalszą drogę, która coraz bardziej była stroma.

Potężne kamienie, po których trzeba było się wspinać utrudniały wspinaczkę, a gruba pokrywa śniegu obniżyła odczuwalną temperaturę o przynajmniej 5 stopni. Po godzinie doszliśmy na sam szczyt Helgelandsbukken.

Byliśmy tam zupełnie sami z widokiem na cudowne wybrzeże udekorowane morzem szpiczastych gór, w odblasku zachodzącego słońca. Widok bezcenny. Siedząc na szczycie miałam wrażenie, że jestem na dachu świata. W tym samym momencie, odpadł olbrzymi blok topiącego się śniegu spadając 400 metrów prosto w dół. Huk był tak przenikliwy, że miałam wrażenie jakby góra na której stoimy zapadała się nam pod nogami. Niesamowite przeżycie.

Nie mogliśmy zbyt długo cieszyć się tym wspaniałym widokiem gdyż słońce nieubłaganie zbliżało się do horyzontu. Udało nam się wrócić do chatki w momencie gdy słońce właśnie zachodziło. Norwedzy siedzieli sobie przy obiedzie wokoło chatki, grillując „pølse i brod” i popijając czerwone wino w rytm zachodzących promieni słonecznych. Ten moment będę długo pamiętać.

Ja natomiast byłam tak zmęczona, że wślizgnęłam się na dwupiętrowe łóżko do śpiwora w tym samym czasie zapadając w głęboki, górski sen. Podczas gdy Zdeno dyskutował temat uchodźców z rozbawionymi norwegami.

W ostatni sierpniowy poranek obudziliśmy się o świcie z ogromnym pragnieniem zjedzenia śniadania na dworze z monumentalnym widokiem na otaczającą nas naturę. Szybko spakowaliśmy się nie budząc pozostałych wędrowników i zrobiliśmy śniadanie na ławce przy samej chatce. Niebo było delikatnie zachmurzone, dzięki czemu kolory niebieskie dominowały na tle głębokiego fiordu. Po kwadransie dołączyli do nas turyści z Francji opowiadając, o porzuconej pracy na cześć podróżowania po północnej Norwegii. Szaleństwo!

Po zjedzonym śniadanku w sympatycznym towarzystwie z monumentalnym widokiem, pożegnaliśmy się i szybkim krokiem ruszyliśmy w kierunku lodowca po to, żeby zdążyć na drugi prom odpływający o godzinie 13. Schodzenie ponad 1000 metrów zajęło nam niecałe 2,5 godziny z dwoma przerwami na odpoczynek i posiłek energetyczny.

Po zejściu z góry wsiedliśmy na rowery żeby przed odpłynięciem promu zdążyć jeszcze na kubek gorącej, pyszniutkiej kawy w restauracji pod lodowcem. Z racji tego, że kawa należy do moich największych uzależnień (zaraz po treningu), delektowałam się każdym jej łykiem. Tym bardziej, że na śniadanie miałam tylko dwudniową herbatę! Mimo, iż noc na lodowcu nie była taka jaką sobie wymarzyliśmy. Ilość turystów nadała temu odległemu od cywilizacji miejscu niesamowitego ożywienia, werwy i przejawu ogromnej pasji turystycznej przygody. Planujemy wrócić na chatkę w przyszłym sezonie zimowym, przekraczając bezkresne pola lodowca na biegówkach! Już nie mogę się doczekać!

Saltfjellet i uciekające koło podbiegunowe

Uciekające koło podbiegunowe

Miejsce: Park Narodowy Saltfjellet-Svartisen

Szlak narciarski: podejściowy, grzbietowy
Stopień trudności: średni A, B.
Długość szlaku: 15 km
Nachylenie terenu: 17-25%
Czas: 6 godzin

Niektórzy twierdzą, że północna Norwegia ma tylko dwie pory roku. A są nimi biała i zielona zima. Biała zima dlatego, że temperatura powietrza spada poniżej zera wskazując kalendarzową zimę z gigantyczną pokrywą śnieżną, która utrzymmuję się miejscami aż 10 miesięcy- dając tym samym rajskie warunki dla miłośników sportów zimowych! Zielona zima natomiast, to określenie astronomicznego lata z temperaturą powyżej 10 stopni, utrzymująca się od maja czasem aż do września. Za kołem podbiegunowym warunki pogodowe kierują życiem mieszkańców, jednak zupełną normalnością jest kończyć sezon zimowy a doładniej nart biegowych w czerwcu! Dlaczego?

W tym roku zamknęłam swój sezon biegówek 1. maja na bezkresnym i ekstremalnym paśmie górskim Saltfjellet oddalonym od najbliższej cywilizacji o 50 km. Otoż, wybraliśmy to miejsce na zakończenie sezonu z wielu bardzo istotnych powodów. Po pierwsze swoją objętością i bezkresnymi kilometrowymi dolinami, sprawia że od samego parkingu możesz śmiało iść 250km bez przerwy, idąc po wyznacznym szlaku lub wyznaczając swoją trasę- tak jak my to zrobiliśmy. Saltfjellet dzięki swoim warunkom klimatycznym oraz stosunkowo wysokiemu położeniu terenu wskazujące powyżej 600m n.p.m., sprawia że śnieg w czerwcu nie jest jeszcze do końca zlodowaciały ale delikatnie roztpiony zapewniając idealne warunki na niezapomniane WYPRAWY BIEGOWE!

Ponadto, rozciąga się tam drugi co do wielkości lodowiec w Europie-SVARTISEN, nadając arktyczny klimat temu oddalonemu od cywiizacji miejscu. Raj dla miłośników sportów zimowych, zarówno biegówek, jak i ski-turów czy zwykłych wędrówek w poszukiwaniu polarnego lisa dla mniej zaawansowanych ekoturystów. 😉 To właśnie tu przebiega granica wyznaczająca koło podbiegunowe oraz granica pomiędzy terytorium Lapończyków z północy i południa. Ciekawostką jest fakt, że granica wyznaczająca koło podbiegunowe jest w stałym ruchu i nieznacznie ale zmienia swoją szerokość geograficzną dryfując około 15 metrów rocznie. Linia koła podbiegunowego oznacza, że słońce właśnie w tym miejscu w lecie znajduję się przez 24 godziny powyżej horyzontu, tworząc dzień polarny.

W zimie natomiast wyznacza noc polarną charakteryzującą się brakiem słońca, lub występowaniem słońca poniżej horyzontu, umożliwiając tym samym podziwianie zjawiska zorzy polarnej o każdej porze dnia i nocy! U nas w okresie letnim słońce w ogóle nie zachodzi od połowy maja do połowy lipca. Natomiast w okresie zimowym słońce nie wschodzi przez 8 tygodni od grudnia do lutego. Ciekawostką jest to, że podczas nocy polarnej nie zapadają egipskie ciemności i noc nie jest tak ciemna jak zwykła noc, gdyż księżyc przejmuje rolę źródła światła, a gruba pokrywa śnieżna zapewnia lepszą widoczność.

Z Bodø na Saltfjellet jest zaledwie 120 km samochowej jazdy na wschód, co z reguły zajmuje ok 2 godziny. Z racji tego, że mam swojego wspaniałego szofera który kocha warunki zimowe, zawsze wykorzystuję ten długi czas w samochodzie na rozciąganie (tak jest to możliwe!) lub rozmowę z mamą na skype. 😉 Naszą wyprawę zaczęliśmy od parkingu Semska. Miejsce z którego prowadzi największa ilość szlakow turystycznych i tras biegowych. Z parkingu wyruszyliśmy około południa, a temperatura pierwszego maja na wysokości 650m n.p.m. wskazywała zaledwie 2 stopnie ciepła! Do tego silny wiatr o prędkości 12 m/s zmniejszał odczuwalną temperaturę powietrza o przynajmniej kolejnych 5 stopni. Warunki pogodowe w maju jak w środku samego sezonu zimowego w Polsce!

Z racji tego, że sami zaplanowaliśmy sobie trasę naszej wycieczki byliśmy przygotowani na przejście ok. 7-10km w jedną stronę idąc cały czas pod górkę. Śnieg miejscami już się topił powodując, że zapadałam się 10 cm, podczas gdy w innych miejscach był totalnie zlodowaciały i zmarznięty utrudniając wycieczkę. Po około 3 godzinach trasy pod górkę, znaleźliśmy idealne miejsce na nasz basecamp. Wiało niemiłosiernie, ale Zdeno szybko wybudował ścianę ala iglo abyśmy mogli sobie usiąść w bezwietrzu, ugotować świeżutką kawusię za pomocą turystycznej butli z gazem i napełnić brzuszki do syta wcześniej przygotowanymi przez męża kanapkami.

Żeby pokonać tą trasę, nie musisz być doświadczonym narciarzem biegowym! Łagodnie wznoszący się teren pod górkę nie jest bardzo wymagający i nawet najmniej zaawansowani narciarze bez problemu sobie poradzą. Natomiast musisz przygotować się na wytrzymałość w ekstramalnie zimowych warunkach, miejscami zamarzającą krew w żyłach wyprawę. Podczas naszej przerwy na wyznaczonm przez nas celu trasy w basecamp’ie było mi tak zimno, że niestety ale zmuszona byłam założyć drugą kurtkę. Tak w maju, miałam na sobie 5 warstw zimowych ubrań. Totalna cebulka. Ponadto przez sześć godzin naszej wycieczki spotkaliśmy aż dwoje ludzi. Absolutne pustkowie. Uwielbiam takie miejsca na relaks. Jest to czas zarówno dla ciała jak i duszy.

Mimo przeszywającego zimna i całkowitego bezludzia, miejsce to jest tak urokliwe że pozwala zapomnieć o wszystkich niedogodnościach i bólu odmarzających z zimna kończyn. Po tylu godzinach wysiłku organzm zaczyna produkować ogromną ilość endorfin, wprowadzając w nastrój euforii, zafascynowania i upojenia pięknem białej dzikości terenu. Zapominasz o zimnie. Zapominasz o troskach. Patrzysz zupełnie inaczej na otaczający cię świat. Tam czas zatrzymuje się i powoduje, że przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Ta potężna biała przestrzeń sprawia, że wszystkie problemy życia codziennego wydają się być mikroskopijne, ba one nawet znikają! Jest to balsam dla duszy i terapia dla umysłu pomagająca pozbierać myśli i uporządkować sprawy codzienne. Dla mnie to jedna z najlepszych myślodsiewni jakie miałam możliwość poznać. Gorąco polecam tą wycieczkę, z pewnością nie wrócisz już taki sam! Jeśli jesteś spragniony poszerzyć swoją wiedzę na temat wycieczki i dowiedzieć się więcej szczegółów odnośnie terenu, sprzętu i przygotowania, śmiało pisz. Pomogę jak mogę 😉

Zapraszam na filmik z wyprawy prosto na mojego youtube! ?

Północna Norwegia moimi oczami

Trasa atlantycka Kystriksveien

engabreen

Trasa atlantycka Kystriksveien
Uważana za najpiękniejszą trasę samochodową świata (wg. National Geographic)
Ciągnie się od miejscowości: Steinkjer do Bodø
Długość trasy: 650km
Archipelag wysp Vega z 6 tysiącami wysp wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO

Na trasie znajduję się drugi co do wielkości lodowiec w Europie: Svartisen
Informacje

NORWEGIA

O czym myślisz kiedy słyszysz słowo: Norwegia? Większość ludzi kojarzy Norwegię z zimnem, depresją, szarówką, trollami i ogromną nudą. Już nie wspomnę o północy. Da się tam żyć? Mieszka tam ktoś w ogóle? Najczęstsze pytanie jakie dostaję dotyczy depresji. Na pewno cierpisz na przygnębienie, melancholię i apatię w tym nudnym kraju! Przecież co można robić mieszkając za kołem podbiegunowym, gdzie w zimie słońce w ogóle nie wschodzi, a latem jest jeszcze śnieg? Ciemno, buro, szaro i ponuro! Też tak myślisz? Posłuchaj podcastu o „Życiu w Norwegii”.

Norwegia nie jest dla wszystkich!

Wymagające warunki pogodowe, długie dystanse, ograniczony wybór towarów i usług, zaporowe ceny, samotność. Ale osobiście, dla mnie Norwegia to kawałek nieba na ziemi. Wonderland. Bo nie uzależniam swojego szczęścia od pogody. A jak dobrze wiemy, W Norwegii panuje klimat arktyczny, pogoda jest naprawdę straszna. Im wyżej na Północy mieszkasz, tym możesz doświadczyć pogody nie do wyobrażenia dla Polaka. Gdyby Norwegowie mieli definicję złej pogody to pewnie w życiu nie byliby mistrzami świata w sportach zimowych, nie mieliby outdoorowych przedszkoli, nie wymyśliliby konceptu „FRILUFTSLIV” i nie byłoby tak dużo ścieżek, gapahuk (schronisk), tras na biegówki w całym kraju. Po kilkunastu latach w tym kraju, pogoda nie jest dla mnie żadną wymówką. Nauczyłam się od Norwegów, że nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Nawet przy najgorszym sztormie uwielbiam molo ze wzburzonym morzem. Szum wiatru siedząc pod ciepłym kocykiem na chatce w duchu nordyckiego HYGGE. Albo gorący prysznic po przejściu 15 km trasy na biegówkach w szalejącej wichurze. Wtedy czuję, że żyję.

LATO W NORWEGII

Pewnie nerwowo zastanawiasz się ok, ale co można tutaj robić? Otoż, lato arktyczne jest jak pudełko z ulubionymi czekoladkami. Wspaniałe, ale szybko się kończy! Roślinność budzi się do życia w szalonym tempie. Jaskrawe, krzyczące kolory trawy na dachu i budzącej się do życia przyrody są żywsze i piękniejsze z dnia na dzień. Nigdzie nie widziałam tak żywego koloru przyrody, jak właśnie tu. Natura sama pokazuje, że w tych cieżkich, arktycznych warunkach albo żyć na 100% albo w ogóle. Za kołem podbiegunowym lato trwa stosunkowo krótko, bo maksymalnie 2 miesiące, ze średnią temperaturą 15 stopni, natomiast bardzo intensywnie! 

LODOWIEC SVARTISEN

Do naszej ulubionej alternatywy na spokojny weekend należy turystyczna droga Kystriksveien, która dostała miano jednej ze 101 Worlds Most Scenic Routes według National Geographic. To właśnie tutaj turyści z całego świata (głównie z Azji) przyjeżdżają doświadczyć na własnej skórze piękno scenicznych fiordów skąpanych w polodowcowej, turkusowej wodzie, zobaczć wieloryby czy iść na wspinaczkę na drugi co do wielkości lodowiec w Europie, Svartisen. Jak dostać się na lodowiec Svartisen? Poczytaj!

Kystriksveien to turystyczna trasa, która prowadzi od miasta w którym mieszkam Bodø, ciągnąc się 650km w kierunku południa. Trasa ta charakteryzuje się wyjątkowo szpiczastymi górami, malowniczymi dolinami z turkusową wodą lodowcową we fiordach oraz cudownymi, piaszczystymi plażami wzdłuż drogi. Widoki jak z bajki, powodują że co chwilę masz ochotę się zatrzymać żeby uwiecznić piękno krajobrazu!

Jadąc na Kystriksveien, nasze drogi zawsze trafiają na lodowiec Svartisen- Engabreen. Byliśmy tu już MILION razy, mimo to każde lato wracamy tu z ogromnym entuzjazmem. Lodowiec jest tak monumentalny, że po wyjeździe z 8 kilometrowego tunelu od razu zostajesz sparaliżowany jego wielkością. Szczyty gór pokryte są cudem strefy wiecznie białego śniegu, który spokojnie spoczywa na ok 1000 metrów nad ziemią. Żeby dostać się na lodowiec trzeba przepłynąć promem na drugą stronę fiordu, dostępnym tylko w sezonie letnim. Z promu możesz zrobić sobie spacer malowniczą polodowcową dolinką do cudownej restauracji z widokiem na jezioro polodowcowe i język lodowca, który zapiera dech w persiach.

Możesz również wypożyczyć sobie rower bezpośrednio po przepłynieciu przez fiord. My zazwyczaj tak dostajemy się do samego lodowca. Po ok 4 km trasa rowerowa kończy się i zaczynamy wspinaczkę. Wejście na lodowiec uzależnione jest od warunków pogodowych i sprzętu. Byliśmy już na lodowcu parę razy, ale równie niesamowite i panoramiczne widoki znajdziesz już na ścieżce prowadzącej na sam lodowiec. Głównie wspinamy się ok. 300 metrów i dokładnie wybieramy najlepszą miejscówkę na odpoczynek. Balsam dla duszy i ciała.

ŻYCIE W NORWEGII VS. REFLEKSJE

W tak malowniczym miejscu najpierw jemy lunch, a dopiero później robimy zdjęcia. Takie chwile pozwalają docenić każdą minutę. Kanapki smakują najlepiej na świecie. Doceniasz bliskość drugiej osoby. Jesteś wdzięczny, pokorny i szczęśliwy. Własnie takie miejsca dają mi namiastkę wielkości naszego Stwórcy. Pomagają mi stawać się lepszą osobą. Widok topiącego się lodwca z przed ponad 6 tysięcy lat przed nasza erą, pozostawiającego po sobie tereny niezarośnięte, ubogie w życie pozwala mi dostrzec kruchość człowieka i jego przemijalność. Nasze życie jest miliardem setnej sekundy w porównaniu z ziemią, naturą, przyrodą. Ciężko o takie przemyślenia, w środku tętniącego życiem miasta. Sama bardzo dobrze to znam, bo mieszkając w stolicy nie reflektowałam nad tego typu pytaniami. A Ty, zastanawiasz się czasem nad przemijalnością? Co powoduje, że jesteś wdzieczny i możesz docenić każdą chwilę? Co Ciebie budzi do życia pełną parą? Może tak jak ja, masz swój własny Wonderland? 

Steigen- nieodkryta perła Północnej Norwegii

I need vitamin SEA, czyli leżakowanie w Arktyce!

Miejsce: Brennvika, Steigen
Całkowita długość plaży: 6,7km
Szerokość plaży: 5,5 km
Plaża piaszczysta z wydmami

Odkąd pamiętam, jak byłam małą dziewczynką wyjeżdżaliśmy z całą rodzinką na ciężko upragnione wakacje nad nasze polskie, cudowne morze. Kołobrzeg, był tym miejscem gdzie jak co roku, tradycyjnie spedzaliśmy 2 lub nawet 3 tygodnie beztroskich wakacji. Do dzisiaj doskonale pamiętam smak lodów bambino na plaży, lub gorących jagodzianek na śniadanie. Oczami wyobraźni przypominam sobie szalone wieczory z chmarą koleżanek, obdartymi kolanami i upłakaną twarzą bo musiałam iść spać jako pierwsza, z racji tego że byłam najmodsza!

Dlatego, że wychowałam się w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie morze i góry to science-fiction, sen i bajka z filmu, bardzo doceniam właśnie to połączenie! Dzisiaj krajobraz morza w połączeniu z górami pozwala mi poczuć się znowu jak mała dziewzynka lub nawet bohaterka magicznej opowieści a dokładniej jak Alicja w krainie czarów. W północnej Norwegii cudownych plaż jest bardzo dużo, jednak na szczególną uwagę zasługuje Brennvika w Steigen.

Jest to 2 kilometrowa piaszczysta plaża, z najpiękniejszym otoczeniem jakie kiedykolwiek widziałam! Tak, moim zdaniem piękniejsza od samych Lofotów! Otóż zawdzięcza to swojemu otoczeniu a wraz z nim okalającymi ją szczytami. Od strony południowej wznosi się Stortinden o wysokości 837 m n.p.m., natomiast od północy okala ją Brenntinden mierzący 754 m n.p.m.

Jak pracowałam w Steigen jako koordynator zdrowia pubicznego, bardzo często przyjeżdżałam tu na mój własny trening outdoorowy, jogging, medytację, fotorelację lub inspirację do mojego konta na instagramie. To właśnie na plaży zawsze zamieniam się w małe dziecko, szalejąc oczami wyobraźni i fantazji. Może dlatego, że kojarzy mi się to z dzieciństwem?

Norwedzy bardzo doceniją ładną pogodę (+15 stopni) i z racji tego, że latem słońce w ogóle nie zachodzi, przebywają na plaży całymi dniami, kąpiąc się i grillując od południa do samego wieczoru. Nikt nie bierze pod uwagę, że woda ma zaledwie parę stopni, a dwuletnie maluchy nie wychodzą z wody.

Po paru przeżytych szokach termicznych, już też nauczyłam się dostarczać sobie morsowych kąpieli w lecie. Iha ha. Wchodząc do tak lodowatej wody czas nagle się ZATRZYMUJE i dzięki temu każda sekunda wydłuża się jak godzina. Genialny sposób, dla ludzi którym wiecznie brakuje czasu! Polecam, koniecznie musisz spróbować! ?

Skialpy w Północnej Norwegii

Znowu poniedziałek, szary bury i ponury…? Nieee Heggmotinden i ski-tury!

Miejsce: Heggmotinden, Nordland
Szlak turystyczny: pieszy, topptur
Stopień trudności: średni
Długość szlaku: 3,4 km
Czas: 3,5 godzin

Poniedziałek 22. marca, budzik nieubłaganie dzwoni o 7 rano, czas wstać do pracy. Na dworze jest ok 5 stopni ciepła, słońce swieci, Zdeno marzy o „outdoor office”. Oboje bez komentarza szykujemy śniadanko, pijemy kawę i każdy udaje się do swoich obowiazków nowego tygodnia.

Z racji tego że jest to Wielki Tydzień, a dokładniej poniedziałek przed Wielkanocą, norwedzy mają tak zwany cichy tydzien „stille uke”, co w praktyce oznacza że większość ma już upragnione wolne! W norweskim pojeciu Påske czyli Wielkanoc, to tydzień spędzony na chacie w górach, biegówki to najważniejsza czynność nabożeńska której są bardzo wierni i prakykują ją od rana do wieczora, grillowanie parówek na jednorazowym grilu przy piwku, to druga z głęboko zakorzenionych tradycji, i tak przez cały tydzień! Genialne, że w ogóle uprawiają jakiś sport w tym czasie!

My natomiast, mieliśmy zacząć naszą Wielkanoc od środy, jednak plany są po to żeby je zmieniać. O godzinie 9, dostaję smsa od Zdena, z napisem „Gazelka, za 30 min w domu, kierunek Heggmotinden?”

Długo nie musiałam się zastanawiać bo akurat odwołali mi 2 treningi z racji fantastycznej pogody. Szybko i spontanicznie spotkalismy się w domku. W pół godziny zapakowaliśmy wszystko co potrzebne i wyruszyliśmy na kolejną naszą zimową przygodę, tym razem czekały na nas ski-tury! JUPII

Heggmotinden oddalony jest od Bodø ok 25min jazdy na wschód w stronę Fauskę. Plusem jest to, że już z samego parkingu możesz iść na nartach na samą górę, bez tego żeby nieść narty na plecach! Bomba! Śnieg tego dnia był idealny.

Po 10 minutach wspinaczki z plecakiem na plecach ściągam kurtkę, a z nią wszystkie problemy które tu przyniosłam. Zakładam okulary i szeroki uśmiech od ucha do ucha! Massa potu i zastrzyk endorfin dopiero przede mną.

Góra ma 798 metrów n.p.m., a szlak prowadzący na jej szczyt ma zaledwie ok 3,5km. Początek jest bardzo przyjazny dla miłośników sporótw zimowych, łagodnie stąpając do góry pozwala mięśnią czworogłowym rozgrzać się w odpowiednim tępie. Później wita nas las, a za lasem najcięższa część. Stroma i długa. Śnieg jest trochę zlodowaciały. Ale widoki arktycznej wiosny powodują, że chcesz iść dalej.

Trasa nie jest tak popularna, jak inne w tej okolicy. Podczas całej wyprawy spotkaliśmy na stoku ok 8 osób. Jednego śmiałka nawet na biegówkach na samym szczycie, co dodało mi odwagi bo było trochę stromo przy zjeżdżaniu. Dobijając szczyt nie spodziewałam się aż tak monumentanego widoku. Ok 100m przed wierzchołkiem, otworzył się widok na stronę zachodnią pokazując bieluteńkie góry zalane granatowo- czarnym fiordem. W oddali ocean, a z nim moje przeukochane Lofoty. Jak budziłam się rano nie pomyślałabym, że taki widok będzie mnie dzisiaj czekał. Czuję się jak w BAJCE!

Ogromna radość i poczucie wolności przyspiesza bicie serca! Szczęśliwa podbijam górę, a tam już tylko zdjęcia i melodia szalejącego wiatru. Z racji tego, że mocno wiało na górze, zjechaliśmy niżej i zrobiliśmy swój basecamp w zawietrzu. Gorąca kawa z widokiem na dolinkę i spokój, cisza, to balsam dla duszy. Właśnie takie momenty powodują że mam ochotę meczyć się przez 3 godziny, żeby usiąść i odpocząć. To właśnie tam, mogę zapomnieć o całym świecie..Takie poniedziałki lubię, a Ty? ?

Norweska Wenecja, czyli SVOLVÆR & HENNINGSVÆR

Norweska Wenecja, czyli SVOLVÆR & HENNINGSVÆR

Praktyczne informacje:
Miejsce: Lofoten, Nordland
Archipelag na Morzu Norweskim u północno-zachodnich wybrzeży
Długość archipelagu wysp: 112 km
Łączna powierzchnia wysp: 1 227 km²

Lofoty to Eldorado dla miłośników wspinaczek górskich, hikingu o każdej porze roku i zimowego freeride’u po stromych stokach górskich kończących się w samym morzu. Moje ulubione miejsce na Lofotach to zdecydowanie dwa urocze miasteczka, ktore sama nazwałam „Norweską Wenecją”. Svolvær to stolica i głowne centrum całego archipelagu wysp Lofoten. Miasto zamieszkuje zaledwie 4,5 tysiąca mieszkańców, niegdyś żyjących z połowów i rybołówstwa, dzisiaj natomiast turyści ze wszystkich stron świata napływają żeby doświadczyć wakacji z dreszczykiem emocji i spróbować ekstremalnych sportów zarówno wodnych jak i górskich! Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Zwłaszcza miłośnicy kultury i sztuki, bo nie bez przyczyny znajduję się tutaj placówka wydziału Uniwersytetu Nordland z katedrą sztuki, ale również tu odbywa się największy norweski Międzynarodowy Festiwal Sztuki, który przyciąga indywidualności z najdziwniejszych zakątków świata! Miejsce to ekspresywnie spaja naturę z cywilizacją, przyciągając artystów nie po to aby wziąć udział w samej imprezie kulturowej, ale głównie aby zaczerpnąć inspiracji, rozbudzić drzemiącą wenę i doznać głębokiego ożywienia twórczego, aby później założyć tu własną galerię.

Zawsze jak tu przyjeżdżamy moją uwagę przykuwają zarysowane wierzchołki górskie, kształtem przypominające odcięte szczyty naszych polskich Tatr, których wiek ocenia się na ok. 3 miliardy lat, tworząc je jedne z najstarszych gór na świecie! Ten malowniczy krajobraz wyśmienicie dekorują małe, kolorowe domki rybackie, które wspaniale komponują się z arktycznym klimatem północnej Skandynawii. Jak planujesz przyjechac na LOFOTY koniecznie musisz zatrzymać sie właśnie w centrum nordyckiego archipelagu wysp- Svolvær. Dlaczego?

ż, miasteczko usytuowane jest nad samym Morzem Norweskim z którego, wyrastają strome masywy górskie liczące ponad tysiąc metrów, pomiędzy którymi wcinają się wyraziste, lapidarne i malownicze fiordy. Ponadto, charakterystyczna nordycka zabudowa kolorowych domków rybackich RORBU, położonych na palach przy samej linii brzegowej, urozmaica i przyozdabia surowy i sterylny krajobraz archipelagu, tworząc unikalną i jedyną w swoim rodzaju wizytówkę całych Lofotów. Rorbu położone są tuż przy morskim brzegu, ze względu na ich funkcję i praktyczne wykorzystanie. Od początku XX wieku domki wykorzystywane były jako kwatery lokalnych rybaków utrzymujących się głównie z połowów arktycznego dorsza. Obecnie, wykorzystywane są one jedynie w celach turystycznych, jako domki letniskowe dla turystów umożliwiając przyjezdnym przeżycie typowo norweskich wakacji, dając tym samym namiastkę życia tutejszych mieszkańców. Będąc na Lofotach, zawsze wybieramy ten rodzaj noclegów!

Ponadto, miasteczko jest stosunkowo małe ale za to niesamowicie urokliwe i romantyczne. Nietypowy wachlarz przytulnych kawiarenek i norweskich restauracji, kusi abyś odpoczął po górskiej wędrówce i zjadł świeżo złowionego halibuta popijając orzeźwiającym piwem Lofotpils pochodzącym prosto z lokalnego browaru Lofotów. Jednym słowem jest to kombinacja krajobrazem przypominająca Alpy zalane morzem w połaczeniu z architekturą Wenecji jednak postawioną w stylu skandynawskim. Nie ma piękniejszego miejsca na Ziemi! <3

Ponadto, Svolvær cenowo również przypomina Wenecję, ale nie dlatego tak bardzo mi się tutaj podoba. ? W Norwegii rzadko zdarza się, że zarówno miasta jak i jego mieszkańcy są tak otwarci na turystów- jak właśnie tu na LOFOTACH. Dzięki swojej dobrze rozbudowanej, nowoczesnej i bogato wyposażonej infrastrukturze zarówno sportowo-rekreacyjnej, socjalnej jak i usługowej z przewagą licznych punktów gastronomicznych oraz tętniących życiem pubów i barów, zapewnia niespotykaną na północy różnorodność rozrywki, wydarzeń i inicjatyw.

Z dobrze rowiniętego zaplecza gastronomicznego korzystają głównie przyjezdni norwedzy oraz turyści, z racji tego iż Norwedzy nie mają w zwyczaju wychodzić na kolację do restauracji w ciagu tyodnia. Jednakże, każdego dnia spotykają się przy kawie, do której nie może zabraknąć tzw. „brunostvafler„- czyli norweskiego gofra z popularnym słodkim, karmelowym serem. Po czterech latach jestem w stanie go zjeść, obowiązkowo polecam tą kombinacje jako MUST EXPERIENCE północnej Norwegii.

Dalszą ciekawostką Svolvær’u jest Svolværgeita, (w dosownym tłumaczeniu oznacza Kozę Svolværu), której charakterystyczny kształt przypomina właśnie kozie rogi. Góra jest po prostu monumentalna i to właśnie ona przyciąga tysiące turystów, zapewniając dreszczyk emocji i adrenaliny nie do opisania. Dlaczego? Otóż, wielu ludzi przyjeżdża tu tylko po to żeby przeskoczyć z jednego rogu słynnej kozicy, na drugi! Szaleństwo. Svolværgeita znajduję się na wysokości 150 metrów nad poziomem morza i otaczają ją skały, które nie zatrzymują dziesiątki szaleńcow mających na celu przeskoczyć cudowny wierzchołek góry. Oczywiście nie wszystkie próby kończą się pomyślnie i niejeden niestety nie wrócił już do domu. Jednak dużo śmiałków podejmuje wyzwanie z uwieńczonym sukcesem. Najmłodszy skoczek któremu udało sie przeskoczyć i przeżyć, miał zaledwie 8 lat! Mnie najbardziej zaskoczył dokument o nieustraszonych norwegach, którzy mężnie przejechali na drugą stronę ROWEREM. Popularnością cieszy się również slackline, paragliding lub skok ze spadochronem. My natomiast weszlismy na równoległy szczyt żeby móc podziwiać to piękno natury z daleka. Oczywiście mr Zdeno planuje dobicie tego wierzchołka- ale póki co nie ze mną. ?

Drugie miasto Lofotów, które zasługuje na szczególną uwagę to oddalone o 24 kilometry od Svolværu- Henningsvær! Henningsvær szczególnie znany jest ze swoich atutów przyrodniczych i walorów krajobrazowych, umożliwiającących zamianę zatłoczonych szlaków górskich na samotność w ścianie, oferując najlepsze warunki na wspinaczkę górską „niewolnikom lin”! Otoż, to właśnie tutaj znajduję się najwięcej możliwości wspinaczkowych na całych Lofotach, oferując kursy, szkolenia i wyprawy grupowe zarówno dla ekspertów jak i laików na każdym poziomie! Ponadto, zaplecze turystyczne i hotelowo-usługowe jest równie dobrze rozwinięte, kusząc wspinaczką wysokogórską turystów z całego świata. Miejsce to zamieszkuje ok. 450 osób ale podobnie jak Svolvær tętni życiem zarówno samych mieszkańców jak i zapalonych miłośników górskich. Ja uwielbiam Henningsvær poprzez jedną wyjątkową restaurację, której północna ściana zrobiona jest z samej szyby, dzieki czemu możesz delektować się gorącą kawą w ciepełku z widokiem na majestatyczne góry skąpane w morzu. Po prostu MASTERPIECE!

Ciekawostką jest, że norwedzy nie przesłaniają natury zabudowaniami, ale dopasowują zabudowę do samej natury! W mojej ulubionej knajpce panuje klimat jak w naszych polskich czy słowackich Tatrach, typowo nienorweski chillout! To właśnie tu jest serwowany przysmak norwegów- RYBNA CZEKOLADA domowej roboty o smaku dorsza! Ponoć słona ryba idealnie komponuje się z gorzką czekoladą. Nie miałam odwagi spróbować tak silnej kombinacji, ale na pewno jest ona warta ryzyka. Silne doznania gwarantowane!

Ponadto, w pubie panuje nonszalancki luz, w oddali gra muzyka Boba Marleya, do którego serwowane jest swieżutkie piwo, a za barem obsługuje hiszpański barman z czarującym angielskim. Dosłownie odwrotność przeciętnego, norweskiego miasteczka. Dla mnie te dwie miejscowości to zdecydowanie jedne z najbardziej niezwykłych, czarujących i fascynujących destynacji archipelagu Lofoten, które koniecznie trzeba zobaczyć. Nigdzie nie doświadczysz takiego specyficznego klimatu jak właśnie tu. Jednoznacznie, zgodzę się z magazynem podróżniczym National Geographic Traveler, który umieścił Lofoty w trójce najbardziej atrakcyjnych turystycznie archipelagów na Ziemi! Kocham tu przyjeżdżać! Koniecznie musisz zobaczyć to miejsce na własne oczy! ?

LOFOTY JESIENIĄ cz. I

TOP 4 LOFOTÓW- JESIEŃ cz. 1

Malutki, drewniany domek na długich palach wbity prosto w dno samego morza. Świecący księżyc odbity w tafli ciemnej mieniącej się wody. Śpiewające mewy i zapach ryb unoszony przez morską bryzę. Do tego ciepły koc z owcy i smak czerwonej herbaty…

Kawałek nieba na ziemi!

Dokładnie tak zaczęliśmy ostatni weekend po 4 godzinnej podróży promem przez niekończący się fiord. Naszym celem był fizyczny odpoczynek, od biurowego siedzenia. I psychiczny od ilości wchłoniętych informacji, obowiązków i stresów w pracy. Marząc o jednym- RELAKSIE. Rozluźnienie ciała i oczyszczenie umysłu przed kolejnym ciężkim tygodniem w pracy. Upojenie zmysłów energią czerpaną prosto z natury. Radocha z małych rzeczy. Innymi słowy, potrzebowaliśmy terapii Lofoten!

No plan more fun!

Uwielbiam Archipelag wysp Lofoten jesienią. Po pierwsze dlatego, że kolory muśnięte są złotą barwą, a czerwone jarzębiny kontrastują z żółtymi liśćmi na tle majestatycznych gór. Po drugie, dlatego że ruch turystyczny jest znikomy, a nasze ukochane RORBU dostępne jest tylko dla nas i jest udostępnione tylko na nasze potrzeby. Otóż, koleżanka Zdena z pracy posiada swoje własne czerwone rorbu w sercu samych Lofotów. W sezonie letnim nie sposób się tam dostać, gdyż turyści z całego świata z rocznym wyprzedzeniem pragną spędzić wakacje właśnie tam. My natomiast mamy to szczęście, że nasz pobyt w tym cudownym miejscu dostosowujemy do warunków pogodowych.

Podróży na Lofoty nigdy nie planujemy wcześniej niż 3 dni przed wyjazdem. Tym razem też tak było. Britt cieszyła się, że ktoś zadba o jej ślicznie urządzoną chatkę, a my cieszyliśmy się że termometr miał pokazywać +12 stopni. Wszystko wskazywało, że lepiej być nie mogło. ?

AZYL

Pierwszy dzień na wyspach zaczął się dość spokojnie. Wtulona w owcze krzesło, z kubkiem gorącej kawy wpatrzona byłam na spokojny fiord i unoszącą się nad nim mgłę. W ogóle nie miałam ochoty ruszać się z tego urokliwego miejsca. Opuszczać ten cudowny azyl? Tu i teraz? Wyjść na dwór jak tutaj jest tak pięknie? Męczyć się w pocie czoła na niekończącym się trekkingu? Przecież, po co mi to jest w ogóle?

Zew przygody

Nagle moje myśli przerwał donośny ziew Zdena, który dopiero co się obudził. Wszedł do pokoju z zafascynowaną miną. Błyskiem w oku, który prawie mnie poraził. Radością małego dziecka, i ogromnym uśmiechem. Na twarzy wymalowaną miał chęć przeżycia przygody życia. Właśnie dzisiaj. Tu i teraz. W ręku trzymał ogromną mapę wysp. A w głowie miał tysiąc planów. Wszystko było jasne, mamy maksymalnie godzinę żeby wydostać się z mojej OAZY spokoju. Pokoju. Perfekcjonizmu. Strefy komfortu. Miał tyle planów, że głowa mała. Ale przecież weekend ma tylko dwa dni!

Oczywiście nie było czasu do stracenia. Krótki stretching. Szybkie śniadanie. Spakowany dron, osmo, gopro, nikon. Hej przygodo! Ruszyliśmy w krętą drogę na eksplorację cudownych i nieznanych dotąd dla mnie zakątków malowniczych rajskich arktycznych wysp Lofoten.

UNSTAD

Pogoda od samego rana nie wróżyła najlepiej. Było bezwietrznie z małą niewidoczną mżawką i przebijającym się przez grube chmury słońcem. Ciemne chmury zasłaniały dużą część nieba, ale obserwując radar wiedzieliśmy, że po południu wszystko ma się wyczyścić. Ponadto był przypływ i tym samym idealne warunki warte odwiedzenia szczególnie jednego miejsca w którym jeszcze nigdy nie byłam- cudowną i jedyną w swoim rodzaju plażę UNSTAD. Miejsce to znane jest na całym świecie dzięki swoim wyjątkowym walorom przyrodniczym. Piaszczysta, długa 2 kilometrowa plaża położona na 68 szerokości geograficznej nad samym Oceanem Atlantyckim. W świecie surferów uznawana jest za najdalej na północ położoną plażę i raj do surfowania

Surf under the Northern Light – FILM

To właśnie tam odbywają się międzynarodowe rankingi, konkursy i festiwale surfingowe przy świetle zorzy polarnej. Plaża otoczona jest stromym łańcuchem gór od strony lądu, sięgającym ok 700 m n. p. m. Takie położenie wraz ze skalistym dnem oceanu nadaje temu miejscu światowej klasy wysokich fal. Raj dla miłośników surfingu, kitesurfing czy wszelkiego rodzaju sportów wodnych, nurkowania z rurką, albo morskiego canoe!

Chillout

Była idealna pogoda na zaobserwowanie pokaźnych fal wraz z odważnymi surferami walczącymi w pienistym groźnym morzu. W życiu nie widziałam tylu ludzi naraz w wodzie za kołem podbiegunowym! Widok był naprawdę egzotyczny. Zapach ogniska i grillowanych kiełbasek unosił się z daleka, a rozstawione namioty i campery wokół długiej plaży z widokiem na “ludzi morza” zainspirował mnie. Sama zapragnęłam stać się częścią tego całego przedsięwzięcia. Totalny chillout. Beztroska. Jedyne zmartwienie to złapać FALĘ i utrzymać się na niej jak najdłużej! Nikt nie zważał na to, że trochę pada, jest wilgotno a nisko osadzone ciemne chmury dodają dramaturgii całej scenerii.

Wikingowie

Z takim widokiem poszliśmy na 2 godzinną wyprawę prosto na sam koniec łańcucha górskiego kończącego tą wspaniałą plażę. Tam otworzył się nam fenomenalny widok na bezkres oceanu,i jeszcze większe fale w oddali, a po chwili wyszło słońce przebijające się przez dominujące chmury. Widok niczym z serialu Wikingowie. Dynamiczni surferzy nadali życia temu miejscu, a światło dodało mistycznych kolorów. Z takim pejzażem zjedliśmy lunch i czym prędzej wróciliśmy do auta. Pogoda powoli zaczęła się klarować, a to znaczy że czas na inne miejsce i kolejną wycieczkę!

Reinhaugen- 450 m n.p.m., Vestvågøya

Mieliśmy tylko weekend na eksplorację wyspy Flakstadøya i Vestvågøya (realnie niecałe 2 dni) a planów było sporo, bo aż 5 wycieczek w programie! Dużo, ale dla chcącego nic trudnego! Druga górka na którą mieliśmy się wdrapać była niewysoka, jedyne 450 m n.p.m., więc prawie na nią wbiegliśmy po drodze spotykając jedną parkę Norwegów. Pogoda polepszyła się diametralnie. Słońce oświetlało cudowne jeziora i fiord odkrywając turkusowe kolory wody, a my z dronem na plecach wybiegliśmy na sam szczyt, pragnąc zamiast drona mieć skrzydła i sami chcieliśmy polecieć nad tymi cudownymi miejscami.

Gniewni ludzie północy!

Widok na fiord wpływający do Oceanu był nieziemski. Łuk wysokich i wyrastających z wody oświetlonych słońcem i udekorowanych chmurami gór był wspaniały. Jesienne złote kolory idealnie komponowały się z morzem, więc nie mogłam doczekać się aby wszystko dokładnie udokumentować naszym quadrocopterem! Niestety, dron w ogóle nie chciał z nami współpracować. Piszcząc i świecąc z każdej możliwej strony nie mógł połączyć się ze sterownikiem. Na nic, aktualizacja programu. Włączanie i wyłączanie telefonu. Reset aplikacji. Nie chciał wylecieć i koniec. Ze złości miałam ochotę go tam zostawić. Wiem, nic by to nie dało. Usiedliśmy zrezygnowani i napajaliśmy się cudownym widokiem odliczając minuty do kolejnego deszczu. Lokalne deszcze przychodziły i odchodziły bardzo szybko (typowe dla klimatu wyspowego i tego okresu), a ten którego się spodziewaliśmy w ogóle do nas nie doszedł.

Do 3 razy sztuka!

Trzeci szczyt zaczęliśmy tuż przed zachodem słońca, tylko po to żeby ewentualnie móc pożegnać się ze światłem będąc już na samej górze. W nogach mieliśmy już ponad 1000 metrów więc powoli zaczynaliśmy czuć zmęczenie, a ostatnia nasza destynacja była wyjątkowo stroma i bolesna.

Własnym szlakiem- Trolltindan, 305 m n.p.m.

Tak „efektywne metry wysokościowe” (stromy i wysoki stok górski :P) pokonaliśmy w zabójczym tempie, znajdując się na wierzchołku po 35 minutach od samego parkingu. Głównie dlatego, że w ogóle nie trzymaliśmy się ścieżki tylko wyznaczyliśmy swoją trasę. Nie było łatwo, bo zbocze pokryte było grubo zarośniętymi mchami w które łatwo się wpadało i ciężej wychodziło. Ale wyznajemy zasadę im bardziej niedostępna góra, tym ciekawiej! Po wejściu na wierzchołek, złapaliśmy oddech, udokumentowaliśmy trzeci szczyt i czym prędzej zaczęliśmy zbiegać wraz z zachodzącym już słońcem.

Ryba + Wino= ♥

Nie mogliśmy zbyt długo cieszyć się widokami gdyż, byliśmy umówieni ze znajomymi, których obiecaliśmy odwiedzić. Po przesympatycznym spotkaniu, zmęczeni ale zaspokojeni całym dniem wrażeń pojechaliśmy do naszego cieplutkiego rorbu po drodze kupując obiad (Zdena ulubiony przysmak) lokalne BACALAO. Przepyszny gulasz z dorsza i czarnymi oliwkami, idealnie pasował do włoskiego czerwonego wina, które przywieźliśmy z wakacji prosto ze słonecznej Italii.

Wieczór zapowiadał się wspaniale. Niebo z tysiącem kolorów, oświetlone gwiazdami nadało naszej kolacji lepszego smaku. Mimo iż byliśmy bardzo zmęczeni, byliśmy przygotowani na bieganie z aparatem po molo dokumentując potencjalną ukazującą się nam zorzę polarną. Dla nas wieczór dopiero się zaczynał. Ale o tym w kolejnym wpisie, na który już zapraszam!

Tromsø- Stolica Arktyki

Stolica Arktyki- Tromsø!

W drodze na odległą północ!

Naszą przygodę ze Svalbardem zaczęliśmy od spektakularnego rejsu arktycznym statkiem Hurtigruten. Jeśli jesteś zwolennikiem pasywnych wakacji i marzysz o relakasie niekoniecznie wspinając się po wysokich górach w pocie czoła, w tym samym czasie chciałbyś zobaczyć cudowne wybrzeże Norwegii i słynne fiordy- ten arktyczny rejs powinien być wpisany na Twoją bucket list!

Hurtigruten

Rejs ekskluzywnym statkiem Hurtigruten to najbardziej zjawiskowa i zarazem najpopularniejsza podróż morska wzdłuż linii brzegowej Nrwegii. Ów statek płynie od miasta Bergen na południowym- zachodzie aż do Kirkenes na granicach z Rosją, pokonując ponad 2500 mil morskich. Po drodze zatrzymuje się w 34 portach, umożliwiając wyjście na ląd i zwiedzanie codziennie innych miast i miasteczek samodzielnie lub z przewodnikiem i w mgnieniu oka roztrwonienie ciężko zarobionych pieniążków.

Co można robić 24 godziny na pokładzie?

Od dawna planowaliśmy podróż arktycznym statkiem ale tylko w jedną stronę z racji kolosalnych cen owego środka transportu. Głównie po to żeby zobaczyć fiordy z innej perspektywy, dojechać do najdalej wysuniętego punktu Europy Przylądka Północnego Nord Kapp, oraz wrócić z powrotem autem zatrzymując się na skitury w najwyższych punktach spektakularnych gór Lyngen w województwie Troms. Cała podróż rejsem tam i z powrotem trwa dokładnie 2 tygodnie, my natomiast ograniczyliśmy się do 24 godzin. Tyle potrzebuje statek aby dopłynąć z Bodø do stolicy arktycznej północy Tromsø.

Nietypowy prezent urodzinowy

Z racji tego iż całą wycieczkę na Svalbard dostałam w prezencie urodzinowym i mieliśmy ograniczony na statku czas, postanowiliśmy spróbować wszystkich atrakcji które statek ma do zaoferowania. Na pokładzie dostępne są finezyjne bary i restaurację, włącznie z siłownią która ma najpiękniejszy widok jaki mogłam sobie wyobrazić oraz suchą saunę fińską. Nam najbardziej spodobała się bobble- badet (jacuzzi) w której wygrzewając się dopłynęliśmy aż do samych Lofotów. Wyobraź sobie 5 stopni na minusie, zmieniający się krajobraz, „cisza” krzyczących mew i arktyczne powietrze, a Ty wygrzewasz się w gorącym jacuzzi z zorzą polarną nad głową! Bajka.

Fiord Trolli

Hurtigruten którym my płynęliśmy o nazwie Trollfjorden to jeden z nowszych statków, na pokładzie którego zmieści się ok 800 pasażerów. Niestety, taki duży statek posiada zaledwie 2 duże jacuzzi na samej górze. My mieliśmy to szczęście, że całe 1 jacuzzi było tylko dla nas. Jak to możliwe? Otóż, zwolennicy takiego podróżowania po Norwegii to przeważnie młodzież w wieku powyżej 60/70 lat pochodząca często z zachodniej Europy, głównie Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Taka klientela co najwyżej może wyjść na balkon żeby zrobić zdjęcia przepływającym delfinom lub w najlepszym wypadku wielorybom. Tym razem to my byliśmy obiektem fotograficznym oczywiście z cieplutkiego wnętrza statku dziwiąc się że w tak ekstremalnych warunkach można być na dworze w samym stroju kąpielowym! Nie będę zdradzać co robiliśmy po kąpieli ale jak tylko dopłynęliśmy do Svolværu poszliśmy do baru na niemieckiego Paulanera i tak noc na statku minęła nam w oka mgnieniu!

TROMSØ!

Drugiego dnia zaskoczył nas blask słońca i wspaniały zapach norweskich gofrów prosto z luksusowej restauracji, w której do wyboru było wszystko na co niemiecki emeryta miałby ochotę. To śniadanie smakowało najlepiej ale tylko i wyłącznie z racji cudownego widoku na fiordy skąpane w turkusowej arktycznej wodzie oceanicznej. Około godziny 14 byliśmy w stolicy Arktyki i najbardziej tętniącym życiem miastem północnej Norwegii-Tromsø położonym na samej wyspie!

Skandynawska Praga?

Miejsce zamieszkania ok. 70 tysięcy Norwegów. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. W przeciwieństwie do naszego Bodø (które z racji II wojny światowej w 70% jest odbudowane na nowo), Tromsø oferuje wspaniałą architekturę XIX wiecznych drewnianych budynków, domków z bardzo specyficznym i starym portem. Zdeno nazywa je skandynawską Pragą. Zawdzięcza to sobie nie tylko dzięki starej architekturze ale również nietypowemu browarowi Mack Ølbryggeri, założonemu w 1877 roku z pijalnią polarnego piwa- øllhalen w którym panuje typowo czeska atmosfera roześmianych pepików, gdzie serwowane jest ok. 8 rodzajów lokalnego lanego piwa. Do czasu gdy na Svalbardzie jeszcze nie otworzyli własnego browaru, był to najdalej na północ położony browar na świecie. Również tak jak w Pradze, znajdziesz tu najstarsze kino (ale norweskie), oraz najdalej na północ położony uniwersytet. To czego na pewno nie dostaniesz w Pradze a znajdziesz w Tromsø to polarne muzeum Polarmuseet, przedstawiające wszystkie wyprawy polarne i ekspedycje polarnika Amundsena. Dla mnie to największy bohater, wzór do naśladowania dający zastrzyk ogromnej motywacji i źródło do czerpania inspiracji 🙂

Dlaczego turyści kochają stolicę Arktyki?

Tromsø jest szczególne nie tylko z racji dużej ilości kulturalnych eventów, klimatycznych restauracji ale szczególnie ze względu na możliwość podziwiania najcudowniejszego zjawiska świetlnego. To właśnie tu przyjeżdżają spragnieni pięknych widoków Azjaci płacąc każdą sumę żeby zobaczyć zorzę polarną przy „Northern Lights Music Festival”, przepłynąć się cruisem podczas północnego słońca czy pójść do najwyżej położonego ogrodu botanicznego. Moim zdaniem, Tormsø jest bardzo klimatyczne. Pierwszy raz przyjechałam tu 6 lat temu, wtedy jeszcze mieszkałam w Warszawie. Był czerwiec, ja już dawno spalona od majowego słońca nie mogłam uwierzyć że w Tromsø były zaledwie 3 stopnie na plusie, a śnieg pokrywał szczyty niczym piwonie polskie trawniki.

Czar białych nocy!

Pamiętam, że najpiękniejszy widok na całą panoramę Tromsø znaleźliśmy z kolejki górskiej Fløya która wyciągnęła nas na najbliższy szczyt. Z racji tego iż w czerwcu słońce w ogóle nie zachodzi, pojechaliśmy kolejką specjalnie przed północą żeby móc podziwiać północne słońce w całej swojej okazałości z widokiem na stare miasto z samego szczytu. Na mnie i tak największe wrażenie zrobili ludzie wracający z imprezy ok 2 nad ranem. Takich widoków rozweselonych od nadmiaru chmielowych trunków ludzi w świetle BIAŁEJ nocy i pełnym słońcu się nie widuje w Warszawie! Nie bez przesady organizowany jest tu w lecie „Insomnia Festival” na którym zbierają się ludzie kochający muzykę elektroniczną, słuchając jej od białego rana do białej nocy. Tak właśnie mi się kojarzy Tromsø.

Afrykańskie smaki w sercu Arktyki? Tylko w Tromsø!

Ale wróćmy do marcowego Tromsø. Po przyjeździe spotkaliśmy się ze Zdena koleżanką w afrykańskiej restauracji. Jedzenie było niczym w samej Afryce- niebiańskie. Nie wiem czy dlatego że czekaliśmy na nie ponad godzinę od zamówienia i był to głód, czy rzeczywiście było takie dobre. Pogoda nam niestety tym razem nie dopisała więc schowaliśmy się w pijalni lokalnego browaru øllhalen gdzie miałam możliwość zrobienia sobie zdjęcia z pierwszym niedźwiedziem polarnym!

We are almost there!

To był tylko przedsmak całej wyprawy która na nas czekała następnego dnia. Rano na śniadanko zjedliśmy cieplutkie naleśniki z dżemem i greckim jogurtem popijając norweską słabą (nie do wypicia) kawą. Na lotnisko odwiozła nas przesympatyczna May-Liss opowiadając straszną historię tragicznego wypadku który zmienił jej życie niecałe 2 lata temu. I tym akcentem zakończyliśmy pobyt na kontynencie kierując się do odprawy i wylotu na wymarzony Archipelag wysp Svalbard- główny punkt naszej wyprawy.

Let’s fly away!

Z racji strasznej pogody w Tromsø mieliśmy ponad godzinne opóźnienie wylotu i ogromne turbulencje. Kocham to uczucie kiedy spragniony siedzisz w samolocie i wyczekujesz polepszenia się warunków pogodowych, podczas gdy wiatr powoduje że cały samolot się trzęsie i masz wrażenie że odlecisz bez włączenia motorów. W końcu udaje się. Samolot startuje. Wzbijamy się. Wszyscy się cieszą i każdy w duszy myśli sobie NARESZCIE. Po czym nagle, samolot niczym rollercoaster, spada 10 metrów w dół. Po czym znowu się wzbija i znowu spada. I tak 3 aż 4 razy. To uczucie potu na czole. Bezcenne!

Marzenia się spełniają!

Po godzinie lotu naszym oczom nareszcie ukazuje się lodowa wyspa. Widok z samolotu był tak nieziemski, że przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania. Potężne białe góry pokryte lodowcem, zabrały mi oddech. A ogrom białych przestrzeni przyprawił o dreszcze nie do opisania. Zdeno miał łzy w oczach z radości, gdyż czekał na ten moment 9 lat! Ja natomiast miałam przerażenie przed oczami i pierwsze co pomyślałam: Da się tu w ogóle ŻYĆ?…

O pobycie pod arktycznym niebem opiszę w kolejnym wpisie, specjalnie poświęconym arktycznym wyspom Svalbard! Już teraz zapraszam!

ABC BIEGÓWEK- 10 ZASAD PRAWIDŁOWEGO UBIORU!

ABC BIEGÓWEK-  10 ZASAD PRAWIDŁOWEGO UBIORU!

Seria ABC BIEGÓWEK  została stworzona z myślą o tych, którzy pragną zacząć swoją przygodę z biegówkami ale nie wiedzą od czego zacząć. JEŚLI również i Ty masz nieodparte pragnienie i ogromną chęć rozpocząć swoją własną przygodę z biegówkami, ale nie masz pojęcia jak zacząć, co będzie ci potrzebne, jaki wybrać sprzęt oraz dobrać odpowiednie ubranie to znaczy, że seria ABC BIEGÓWEK skierowana jest SPECJALNIE do Ciebie!  W trzech wpisach  postaram się rozwiać Twoje wątpliwości poruszając najważniejsze kwestie związane z przygotowaniem się na pierwszą wyprawę. Moim zamiarem jest pomóc Ci podjąć  „biegówkowe wyzwanie”  i już teraz zmotywować Cię do rozpoczęcia tej przygody udowadniając, że jest to ŁATWIEJSZE niż Ci się wydaje! Sama uważam, że chcieć to móc i każdy może stać się miłośnikiem białego szaleństwa! W pierwszym wpisie zdradzę tajniki 10 najważniejszych zasad prawidłowego UBIORU! Zapraszam!

Ubierz się odpowiednio!

W duchu starego norweskiego przysłowia, które mówi iż „nie ma złej pogody- są tylko złe ubrania”, stwierdzam że jest to święta prawda. Załóżmy, że norwedzy kierowali by się pogodą (tak jak większość z naszych rodaków) to pojęcie friluftsliv (rekreacja w naturze w czasie wolnym) w ogóle by nie istniało, a Marit Bjørgen i Therese Johaung nie byłyby wielokrotnymi mistrzyniami olimpijskimi, nie wspomnę już o tytułach mistrzyń świata. Ja natomiast mistrzynią nie zamierzam być i jak na rodowitą polkę i ogromnego zmarzlucha przystało (który nawet siedząc w domu ma zlodowaciałe do kości stopy i wiecznie zimne ręce) uważam, że odpowiedni ubiór na biegowki to podstawa każdej wycieczki i białej przygody! Dobór właściwej odzieży uzależniony jest od wielu czynników, takich jak: warunki pogodowe, temperatura , poziom aktywności fizycznej (kondycja) oraz ukształtowanie terenu wybranej trasy narciarskiej. Norwescy polarnicy radzą ubrać się według zasady „TRZECH warstw”, pamiętając o niezbędnych dodatkach które spowodują, że każda jedna wycieczka będzie przyjemnością. Jakie to zasady?

  • zadanie pierwszej warstwy to utrzymanie suchego i ciepłego ciała dzięki termoregulacji potu na zewnątrz. W praktyce wewnętrzna warstwa takiej bielizny posiada system oddychania (typu hydrofilowego), który odpowiada za odprowadzenie pary z powierzchni ciała na zewnątrz. W ten sposób zapobiega wychłodzeniu organizmu przy zmniejszonej intensywności treningu,
  • ważne aby taka bielizna dobrze przylegała do ciała dostosowując się oraz nie ograniczając zasięgu ruchów
  • taką bieliznę używam przez cały rok zarówno na trekkingi wiosną, (latem za kołem podbiegunowym 😛 ) czy jesienią. Jak dla mnie jest to najlepsza bluzka do biegania o każdej porze roku!
  • przy niskiej aktywności i niskiej temperaturze, należy szczególnie wybrać wełnianą bieliznę,
  • zdecydowanie nie polecałabym bawełny, gdyż sprawia ona że bielizna jest ​​mokra i wychładza ciało,
  • moje sprawdzone marki to number one: DEVOLD oraz Moods of Norway (na dołączonym zdjęciu).
  • w Polsce łatwo dostępne firmy> Volcano, Quechua oraz 4F

2. WARSTWA DRUGA- Sweter

  • warstwa środkowa powinna izolować od zimna, utrzymywać i zatrzymywać ciepło, nie przepuszczając go. Dlatego tak ważne jest aby wybrać sweter WEŁNIANY bądź polar,
  • takie materiały mają dobrą zdolność do regulowania temperatury ciała, zawdzięczając to kombinacji ocieplania z właściwościami pochłaniania wilgoci,
  • moja propozycja: wełniany sweterek zrobiony na drutach przez babunię. Ewentualnie polar. 😉

3. WARSTWA TRZECIA- ZEWNĘTRZNA

  • odpowiednia kurtka to trzecia już i zewnętrzna warstwa. Jej główne zadanie polega na skutecznej ochronie przed szybko zmieniającymi się warunkami pogodowymi w górach, oraz na swobodnym wykonywaniu ruchów,
  • z racji zwiększonej intensywności ruchów na wycieczkach biegowych przeważnie wybieram wiatrówkę, koniecznie z wysokim kołnierzem (ochrania szyję i gardło), z otworami wentylacyjnymi po bokach (tzw. wywietrzniki), dodatkową wiatroodporną membraną (Gore Windstopper, No Wind), szczelnymi mankietami, oraz dłuższą z tyłu (ochrona nerek przy pochylaniu)
  • zdecydowanie odradzam ubioru kurtek puchowych, które za bardzo ogrzewają ciało, zmniejszają ruch podczas biegu i mogą przemoknąć podczas dodatnich temperatur (chyba że temperatura powietrza spada poniżej – 10 stopni, wtedy należy zaopatrzyć się w ocieplaną kurtkę). Natomiast dobrze jest mieć kurtkę puchową ze sobą w plecaku i założyć ją podczas długich przerw na jedzenie,
  • dlatego warstwa zewnętrzna uzależniona jest od stopnia trudności trasy, intensywności aktywności, temperatury powietrza i opadów atmosferycznych
  • jeśli chodzi o spodnie to zdecydowanie nieprzemakalne i nieogrzewane, najlepiej membranowe.
  • moja propozycja to North Face, Kari Traa, Stormberg
  • alternatywa: wiatrówka Swix

DODATKI

4. Rękawiczki JEDNOPACZASTE

  • podczas biegu ręce bardzo intensywnie pracują dlatego rękawiczki powinny spełniać trzy główne funkcje:
    • izolować przed mrozem
    • chronić dłonie przed chłodem, wiatrem i uszkodzeniami
    • oraz zapewnić odpowiedni chwyt
  • jako największy zmarzluch na świecie zdecydowanie polecam zainwestować w dwuwarstwowe rękawiczki, koniecznie jednopalczaste:
    • pierwsza warstwa wełniana, z funkcją ocieplającą i wchłaniającą pot,
    • druga warstwa skórzana, pełniąca funkcję izolacji,
  • moje propozycje to rękawiczki puchowe Bergans (nie ma lepszych na wielką zimę)!
  • alternatywa: Quechua lub Dynafit

5.OPASKA

  • opaska powinna być wiatroodporna oraz powinna dobrze pochłaniać pot,
  • odpowiednia opaska powinna świetnie przylegać do głowy nie ograniczając ruchów podczas uprawiania sportu,
  • nie lubię nosić czapek na biegówkach z racji wysokiej intensywności, dlatego sama nie polecam (ale czasem jest to nieuniknione),
  • moje propozycje to opaska Kari Traa lub Norrøna
  • alternatywa: Kalenji, Bjørn Dæhlie Stride lub Leki Race Shark Head Band

6. SKARPETKI WEŁNIANE

  • głównym zadaniem skarpetek jest odprowadzanie nadmiaru wilgoci i potu, dbając o komfort termiczny wewnątrz buta,
  • dlatego zawsze mam na sobie skarpetki wełniane lub skarpety z włóknem CoolMaX które idealnie wchłaniają wilgoć, zapobiegają powstawaniu pecherzy oraz nie przemakają w kontakcie ze śniegiem,
  • moje propozycje to Bridgesdale
  • alternatywa: Salomon lub Alpina

7. OKULARY

8. STUPTUTY

  • stuptuty czyli ochraniacze przeciwśnieżne nie są koniecznością ale przydadzą się na głęboki śnieg, zapobiegając przemoczeniu skarpetek oraz zapewniając komfort wycieczki,
  • chronią również dolne części spodni przed przemoczeniem i uszkodzeniem,
  • można je używać również w cięższych warunkach do trekkingu,
  • moje propozycje to Noth Face oraz Mammut
  • alternatywa: Deuter

9. Sucha bielizna w plecaku!

  • nie istnieje nic lepszego jak sucha i świeża bielizna, która idealnie nadaje się na długie wyprawy. Z racji tego, iż spocona bielizna szybko wychłodzi rozgrzane ciało nawet podczas krótkiego postoju, warto mieć ze sobą ciepłą podkoszulkę lub dodatkową bieliznę termoaktywną,
  • ewentuanie możesz zaopatrzyć się w kamizelkę, np. z windstoperem, chociaż ja takowej w ogóle nie używam

10. Jednorazowe ogrzewacze żelazowe

  • mój największy niezbędnik i najlepszy towarzysz każdej wyprawy to: porowate torebki w woreczkach foliowych! Ogrzewacze zawierają rozdrobnione żelazo z celulozą i wodą, które aktywują się po kontakcie z powietrzem, zapewniając ciepłe ręce nawet przy minus 20 stopniach. Niektóre z nich utrzymują ciepło nawet do 12 godzin,
  • ja mam ręce bez przerwy lodowate, więc nigdzie nie ruszam się bez ogrzewaczy zarówno na ręce jak i na stopy!
  • polecam Hand Warmer

PODSUMOWANIE

Odpowiednie ubranie na biegi narciarskie powinno być i wygodne i możliwe do szybkiego zredukowania warstw. Warunki pogodowe w górach bardzo szybko ulegają zmianie, więc należy być przygotowanym na każdą możliwą sytuację. Sama wychodzę z założenia, że najważniejsza pogoda to odpowiednia pogoda ducha, bo do ostatniej da się dostosować stosując się na przykład do moich 10 rad prawidłowego ubioru 🙂 ! Przypomina, że w czasie biegów będzie Ci bardzo ciepło nawet przy minus 20 stopniach, z racji intensywnej pracy całego ciała. Dlatego na początku wyprawy, kiedy masz najwięcej sił i bieg jest najszybszy należy ubrać się delikatniej. Natomiast, podczas przerwy na odpoczynek, zalecam przebranie suchej bielizny, dodatkowy sweter, czapkę lub nawet kurtkę puchową, aby uniknąć wychłodzenia organizmu. To tylko zestaw moich 10 najważniejszych zasad, którymi ja się kieruję wybierając się na wyprawę biegową. Mam nadzieję, że dzięki nim również i Ty podejmiesz to wyzwanie i zaprzyjaźnisz się ze światem gór, śniegu i zimowej przygody. Życzę białego szaleństwa, emocjonujących przeżyć na nieodśnieżonej szosie i szerokiej trasy biegowej! Koniecznie zostaw komentarz i podziel się Twoimi własnymi doświadczeniami!

Ps. W następnym wpisie 10 zasad doboru odpowiedniego sprzętu!

POLARNA EKSPEDYCJA Fjällräven

POLARNA EKSPEDYCJA, CZYLI NASTĘPNY PRZYSTANEK… NATURA!

Life Is a Journey, Not a Destination

Podróżowanie, odkrywanie i ciągłe szukanie nowych wrażeń, nieustannie pobudza moją ciekawość i podsyca mój apetyt na nowe przygody. Pozwala mi próbować nowych rzeczy, odkrywać nieznane dotąd miejsca, rozbudowuje moją wyobraźnię i szaleńczo pobudza do działania! Co więcej, daje mi nowe spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość, dostarczając nowych perspektyw, pomysłów czy inspiracji do wychodzenia poza własne granice komfortu. Życie to nie cel sam w sobie, ale podróż w głąb, a my jako odkrywcy świata wciąż w nią wyruszamy. Poszukujemy nowych miejsc i wrażeń. Fascynujące jest to, że możemy każdego dnia wyruszać w nową podróż robiąc ten najmniejszy krok w kierunku naszych marzeń! Dlatego, moim kolejnym krokiem jest nieodparte pragnienie wzięcia udziału w wjątkowej ekspedycji polarnej organizowanej przez Fjällräven!

Na co w ogóle oddajesz głos

Zastanawiasz się o co w ogóle chodzi z tą moją kandydaturą do POLARNEJ EKSPEDYCJI i w czym tak naprawdę możesz mi pomóc? Tak samo jak moja kochana mamusia i starsze siostrzyczki myślisz że to mordercza wyprawa w zimowej Arktyce gdzie wichura śnieżna zabiera oddech bezlitośnie sypiąc śnieg do oczu i z każdym krokiem walczysz o przetrwanie przy minus 30 stopniowym mrozie? Otóż, niestety nie o tym jest ta ekspedycja!

Ekspedycja dla każdego?

Polarny event do którego się zgłosiłam został pierwszy raz zorganizowany przez szwecką firmę Fjällräven dokładnie 20 lat temu. Głównym celem organizatorów było umożliwienie przeciętnemu człowiekowi (niezależnie od jego doświadczenia) spróbowania własnych sił na łonie natury w zimowych warunkach północnej Skandynawii. Nie chodzi tu o ciężki survival czy ekspedycję tylko dla zaawansowanych polarników ale o to, by w międzynarodowym towarzystwie poczuć naprawdę wielką przestrzeń szweckiej Laponii w towarzystwie samych psich zaprzegów!

Skandynawska pustynia arktyczna

Fjällräven już od dwóch dekad organizuje tą ekspedycję udowadniając tym samym, że z pomocą dobrego sprzętu, niezastąpionyh porad i wskazówek od doświadczonych ekspertów, absolutnie KAŻDY jest w stanie wziąć udział w ekspedycji, ba bawiąc się do tego wszystkiego wspaniale! Ta ekspedycja szczególnie dedykowana jest tym, którzy chcą doświadczyć szerokiego wachlarza sposobów podróży w klimacie strefy arktycznej z udziałem psich zaprzęgów! W przypadku tej wyprawy stopień trudności zawsze dobierany jest tak aby mogły w niej uczestniczyć osoby które po raz pierwszy chcą spróbować psich zaprzęgów. Jeśli chodzi o same psy pociągowe, to są one niezwykle wytrzymałe fizycznie, silne, energiczne i co ciekawe bardzo niecierpliwe (alaskan husky, malamuty, psy grenlandzkie), dlatego postoje sań zwykle bywają krótkie i głośne!

Polarna podróż 300 kilometrową trasą

Oczywiście, nie jest to wyprawa dla każdego, tylko dla osób pragnących doświadczyc zimowych przygód w sercu skandynawskiej Laponii! Ponadto, podstawowych umiejętności przetrwania w zimowych warunkach wraz z instrukcją obsługi oraz szkoleniem z zakresu zaprzęgania psów do sań, kierowania zaprzęgiem oraz posługiwania się kotwicą śnieżną, nauczysz się na miejscu od sztabu doświadczonej załogi. Trasa rozłożona jest na 5 dni i prowadzi po 300 kilometrowym terenie należącym do jednych z największych obszarów wiecznej zmarzliny w Europie. Uczestnicy ekspedycji podzieleni są na 12 zespołów dwuosobowych z krajów z całego świata. Zespół organizatorów natomiast starannie dba o to, aby wydarzenie przebiegło zgodnie z planem, bezpiecznie i bezproblemowo. Teren i przystanki ekspedycji zostały wybrane przez jednego z większych szweckich ekspertów od psich zaprzęgów Kenth Fjellborg. Wybrany przez niego krajobraz zimowej pustyni pokrywa jednolicie położony śnieg i prowadzi przez bezkresne połacie wiecznej zmarzliny, zacierające granice pomiędzy strefami rzek, skał i lodowców! Białe pustkowie!

Ślady stóp i noc w iglo

Uczestnicy wyprawy poruszają się przez pięć dni dwuosobowymi zaprzęgami, załadowanymi niezbęnym ekwipunkiem, sprzętem i jedzeniem zarówno dla siebie jak i psiaków. Co więcej nocleg odbywa się pod gołym niebem w ówcześnie przygotowanej jaskini śnieżnej ala iglo (własnoręcznie wykopanej), bądź w cieplutkich namiotach. Cała wyprawa planowana jest na kwiecień dlatego skandynawska lodowa pustynia będzie już pięknie rozświetlona nisko osadzonym słońcem! Laponia w tym czasie jest wspaniała. Kocham widok złocistych promieni słonecznych odbijających się w miliardach kryształków lodu i śniegu, które tworzą niepowtarzalne miraże! Cudo! Jak sam organizator twierdzi, najważniejsze, że uczestnicy nie pozostawią po sobie nic, prócz śladów psich stóp i sunących sani!

Zacięta walka

Jak w ogóle można dostać się na tą wyjątkową polarną wyprawę? Otóż, wystarczy wysłać swoją aplikację z filmikiem, zdjęciami i krótkim opisem i zarejestrować się w kategorii kraju z którego pochodzisz. W tym roku Polska niestety nie ma swojej odrębnej kategorii ale jest możliwość wzięcia udziału w ekspedycji startując do konkursu w kategorii inne kraje. Dlatego nie walczę tylko z rodakami, ale dodatkowo z ludzmi z całego świata! Niestety, na prowadzeniu od samego początku jest kandydatka z Mongolii z gigantyczną sumą oddanych głosów (ponad 12 tysięcy), co czyni ją bezkonkurencyjną!

Światełko w tunelu/ If you can dream it, you can do it!

Ponadto, wspaniali organizatorzy zadbali o to aby do ekspedycji dostały się również osoby które nie uzyskały największej ilości głosów. To znaczy, że z każdego kraju poza osobą z największą ilością głosów, organizatorzy sami wybierają dodatkową osobę niezależnie od jej wyniku w głosowaniu! Jednak w mojej grupie jest ponad 500 kandydatów, więc moje szanse na wybranie są znikome i dlatego tak bardzo zależy mi na każdym jednym oddanym na mnie głosie!

Daczego tak bardzo potrzebuje Twojej pomocy?

Otóż, już na samym początku byłam na pozycji straconej, gdyż moją kandydaturę zgłosilam TYDZIEŃ po oficjalnym otwarciu naboru. W momencie gdy niezwyciężona obywatelka Mongolii zdążyla już zmobilizować cały naród i wszystkich ludzi mających dostęp do internetu!

Passion propels your dreams

Dlaczego w ogóle się na to zgłosiłam? Zachęcił mnie do tego kolega Zdenek, który parę lat temu sam wziął udział w tej ekspedycji reprezentując Czeską Republikę. Jego opowiadania o wspaniałej atmosferze, niezapomnianych przeżyciach ludzi z całego świata i dawki zimowej przejażdżki zaprzęgiem w SAMYM sercu lodowej Skandynawii, spowodowały że zapragnęłam sama wziąć w niej udział! Sam Zdenek twierdzi, że to naprawdę wyjątkowe wydarzenie, dzięki któremu można poznać ludzi dzielących tę samą PASJĘ do zimowych sportów, umożliwiając przeżycie prawdziwej zimowej przygody! Ponadto, każdy uczestnik dostanie sprzęt turystyczny od Fjällräven, który uczyni tą podróż w głąb natury przyjemnym wyzwaniem.

Mongolia
Kandydatów do ekspedycji z każdym dniem przybywa. Mongolia cały czas wychodzi na prowadzenie, bezlitośnie zostawiając nas w tyle. Dlatego, jak sam widzisz BARDZO potrzebuję dobrych serc, chętnych oddać na mnie głos, udostępnić wiadomość dalej i gotowych powalczyć razem ze mną. Niby wystarczy tak nie wiele, bo to tylko jedno kliknięcie, a tak ciężko je zrobić… 🙁

Gazela w szweckiej Laponii

Dlatego bardzo proszę Cię o Twój głos. To właśnie dzięki Tobie będę mogła doświadczyć tej wspaniałej polarnej przygody i zabrać Cię na niezapomnianą ekspedycje szlakiem nieznanych Tobie dotąd zakątków Ziemi. Oczywiście poprzez dokładną dokumentację na moim blogu, fanpagu i instagramie. To co, pomożesz mi podjąć to wyzwanie i ubogacić Gazelę w Laponii o szwecką Laponię? Dla Ciebie to tylko jedno kliknięcie, a dla mnie niezapomniana przygoda życia! Do 15. grudnia można oddać głos także do końca głosowania zostało już tylko 18 dni! Już teraz oddaj głos! Osobom które, już to zrobiły, BARDZO dziękuję! Te osoby które jeszcze tego nie zrobiły, proszę o poświecenie 5 sekund i zagłosowanie! Za każdy jeden głos będę dozgonnie wdzięczna!

Zapraszam do obejrzenia mojego filmu zgłoszeniowego!

ENJOY! <3