Gazela w Laponii

Park Narodowy Rago – jesienny trekking

Go where Google can’t! Czyli jesienna wyprawa do lapońskiego wodospadu

Nie ma nic piękniejszego od kolorowej i słonecznej jesieni za kołem podbiegunowym! W tym roku była szczególnie przyjazna dla mieszkańców północy. Przyszła powoli, zmieniając się z arktycznego lata w cudowny ciepły sezon przejścia do zimy. Jesień za kołem podbiegunowym to czas kiedy natura zachwyca mnie najbardziej! Dlaczego?

Jesień

Krystalicznie czysta woda odbija czerwone, zachodzące słońce. Noc ozdabia się w kolorowe niebo rozświetlone magiczną zielenią zorzy polarnej- zachęcając do biegania po dworze ze statywem i aparatem fotograficznym! Intensywne kolory pomarańczy. Zimne arktyczne powietrze. Długie cienie na szlaku turystycznym. Spadające liście. Smak jagód w pełnym słońca dniu. Zorza polarna zarówno w dniu jak i w nocy. Zimne powietrze oceaniczne. Osobiście uważam, że jesień jest jednym z najbardziej SPEKTAKULARNYCH zjawisk lapońskiej przyrody (oczywiście, zaraz po zorzy polarnej???)!

Park Narodowy Rago

Dlatego właśnie jesienne trekkingi należą do moich ulubionych! W duchu tej zasady, w pierwszy październikowy weekend wybraliśmy się do jednego z najbardziej bezludnych miejsc całej Skandynawii- Parku Narodowego Rago. Miejsce to jest najbardziej niedostępnym obszarem chronionym całej Norwegii. Jego dzieje sięgają średniowiecza, kiedy to Lapończycy przybywając ze Szwecji ze swoimi hodowlanymi reniferami i koczowniczymi osadami, nadali życia chociaż na chwilę temu odizolowanemu od wszelkiech form ludzkości miejscu.

Milky Way

Rago charakteryzuje typowy północno norweski klimat nadmorski z dużą ilością opadów, chłodnymi latami i łagodnymi zimami. Z racji tego, iż park w całości otoczony jest masywem gór, od końca września do końca lutego, słońce w ogóle nie pojawia się w dolinie! Tym samym doświadczyliśmy już pierwsze przymrozki i zamarznięte tafle kałuż, rzek i jezior (i to niecałe dwa tygodnie temu!). Na własnej skórze poczułam nadchodzącą milowymi krokami zimę! Najlepszym widokiem byly jeszcze zielone krzaczki z jagodami, przykryte niczym „milky way“ pierwszą warstwą delikatnego przymrozku- o dziwo były dwa razy słodsze niż normalnie!

Największa dzicz w Europie

Szlak turystyczny do słynnego wodospadu wiedzie od samego początku przez gęsto zarośnięty las, po stromym i wyraziście nachylonym terenie górskim, uniemożliwiając złapanie oddechu już od samego początku trekkingu. Pierwsze 30 minut wspinaczki było dość wymagające, ale warte wysiłku. Po wejściu na wierzchołek masywu, zdecydowanie każdego może zachwycić OLBRZYMIA, magiczna, polodowcowa panorama na okoliczną dolinę, jeziora, sieć rzek i dywan kolorowych jesiennych lasów. Cały ten przepiękny widok kolorowych lasów zostawiliśmy za naszymi plecami, bowiem przed nami drzewa przedstawiały już bezlistne konary przygotowane na zimę! Cudo i niepojęty ogrom natury! Dzicz, dzicz i ani śladu cywilizacji w promieniu kilkuset kilometrów. Co ciekawe, Rago ze szwedzkimi parkami narodowymi tworzy łącznie NAJWIĘKSZĄ DZICZ w Europie z obszarem przekraczającym 9 000 km2, czyniąc go największym powierzchniowo terenem chronionym w Europie!

BEZKRES

Czy umiesz sobie to w ogóle wyobrazić? Stoisz w samym SERCU gigantycznej, bezdennej otchłani natury- zupełnie sam- gdzie od najbliższej cywilizacji oddzielają Cię hektary dzikiego bezkresu. Dopiero tam zaczęłam uświadamiać sobie jaka jestem mała w obliczu nieskończonej, nietkniętej i potężnej matki natury. Polodowcowe masywy górskie tworzą tam podbiegunową scenerię, której główne elementy rozciągają się na szerokość wielu tysięcy hektarów. Niby surowy klimat arktycznej jesieni, ale nietknięte ludzką ręką krajobrazy kontrastów z licznymi wąwozami, stromymi górami i niezliczoną ilością kaskad rzek (oraz pól śnieżnych)- ZAUROCZYŁY nas do granic!

Ragowska mila

Idąc masywem górskim zapadaliśmy się w błocie (raz nawet po same kolana 😛 ) do tego stopnia, że ciężko było się z niego wydostać. Z racji tego, iż większość bagien była niewidoczna poprzez porośnięte i szczętnie ukryte, czyhające na zbłądzonego turystę zarośla- bagna co chwilę nas zaskakwiały i utrydniały hiking. Teren zmieniał się równie szybko i nie bez powodu określenie „Ragowska mila“ w Norwegii oznacza szczególnie wymagający szlak turystyczny z terenem dwa razy dłuższym, niż jakikolwiek inny.

Trzy pory roku

Ponadto, samo ukształtowanie terenu było zadziwiające. Ścieżka prowadziła z góry w dół, wijąc się przez bagniste doliny, po czym wiodła do stromych schodów prowadzących ok. 40 metrów w dół, tylko po to żeby za chwilę znowu wdrapywać się po mokrych oblodzonych już skałach, i tak w kółko. Dodatkowo pogoda w Rago potrafi zmienić się gwałtownie i możliwe są TRZY PORY ROKU w ciągu jednego dnia!

Fairytale

Wspinaczka to nie zawsze bajka, ale zawsze zabiera nas do baśniowych miejsc. Tym razem, też tak było. Bowiem, jak już wcześniej wspomniałam sercem tego zimnego miejsca, główną atrakcją oraz celem naszej wycieczki był – monumentalny, jedyny w swoim rodzaju wodospad- LITLVERIVATNET– o wysokości ponad 250 metrów! Wodospad jest tak niebosiężny, że ciężko ogarnąć go spojrzeniem ze szlaku, ale dobitny szum spadajacej 250 metrów niewidocznej jeszcze dla turysty wody, nadaje ogromnej mistyczności temu miejscu.

Głos natury- The voice of nature

Głośny szum wodospadu, jest niczym bijące tętno samej matki natury. Nie widzisz go, ale słyszysz przez prawie całą wycieczkę. Tajemniczy odgłos wody dochodzacy zza gór, stopniowo zaczął się nasilać. To spowodowalo, że prawie zaczęliśmy biec, aby jak najszybciej ukazał się naszym oczom ten głośny cud natury. Dopiero na odległość niecałego kilometra od wodnego żywiołu, dostaliśmy pierwsze wyobrażenie budzącej grozę siły potężnych praw natury. Naszym oczom ukazał sie bowiem majestatycznie rozpościerający się UNIKAT dziewiczej przyrody, który zwalił nas z nóg!

Z lotu ptaka

Jak tylko doszliśmy do wodospadu, Zdeno zabrał się za filmowanie. Problem w tym, że było tam zbyt zimno aby dron mógł bezpiecznie wystartować i bezproblemowo polatać. Dlatego, przez pierwszych 10 minut Zdeno ogrzewał baterie (i moje zlodowaciałe, kościste ręce) na swoim brzuchu. Co ja bym zrobiła bez mojego przenośnego grzejniczka w postaci naturalnych zasobów energii mojego męża! Haha

Po niecałym kwadransie dron już szybował ok. 80 metrów nad nami! Dzięki temu, otrzymaliśmy JEDYNĄ w swoim rodzaju szansę, żeby po raz pierwszy obejrzeć wodospad dosłownie w całej jego okazałości. Biegając po moście prowadzącym na drugą stronę jeziora, już nie mogłam się doczekać filmu który pozwoli mi ogarnąć spojrzeniem monumentalny cud natury, i wodospad w całej jego okazałości.

Ambrozja- napój bogów

Po ok. dwóch kwadransach, kompletnie zmarznięci zapakowaliśmy latającego ptaka i pobiegliśmy z powrotem szukając idealnego, bezwietrznego base campu na zjedzenie obiadku. Oczywiście, nie mogło zabraknąć przenośnej kuchenki turystycznej „primus“. Dzieki której zaparzyliśmy sobie „napój bogów“ – swieżo parzoną kawusie w środku samej dziczy z widokiem na wodospad, może smakować kawa lepiej? Moją ukochaną aromatyczną przyjaciółkę zabieram ze soba dosłownie wszędzie i tam również nie mogło jej zabranąć! Już pierwszy łyk rozgrzał moje zlodowaciałe ciało i pobudził układ krążenia dodając mocy jak narkotyczny medikament. Błyskawicznie rozszerzył moje źrenice i doładował powoli opadające już zasoby energii. Zdeno natomiast przygotował CIEPłY posiłek niczym „ambrozja“ – serwując meksykańską potrawę chili con carne. Jak to zrobił?

Restauracja Michelin

Oczywiście nie smażył mięsa w tych prymitywnych warunkach, a jedyne co zrobił to zalał tzw. Liofilizanty. Jest to prowiant używany przez norweskich żołnierz w gorach, charakteryzujący się tym iż jest bardzo pożywny, lekki i całowicie wolny od niepotrzebnych konserwantów i innych niezdrowych dodatków. Dodam, ze proces w jakim powstaje to wymrażanie wody z produktów spożywczych, dzięki czemu pokarm pozbawiony jest wody i zachowuje 95% swojego koloru, kształtu, zapachu, smaku oraz niezbędnych witamin, soli mineralnych oraz białek. Smakowalo nieziemsko! W takich momentach, człowiek docenia każdy najmniejszy kęs CIEPŁEGO posiłku, a jedzenie smakuje jak w 3 gwiazdkowej restauracji Michelin ( w sumie to niewiem jak smakuje jedzenie w restauracji Michelin, ale tak sobie je w tym momencie wyobraziłam 😛 ).

Pocahontas

Po napełnieniu brzuszków powoli zaczęliśmy wracać z tego bezludnego i dziewiczego miejsca, po drodze zapadając się w zamarzniętym już błocie. Było już późno i niziutko osadzone słońce cudownie zachodziło za horyzont, nadając intensywną kolorystykę otaczającej nas przyrodzie. ZŁOCISTE, polarne kolory udekorowały cały krajobraz opuszczonej przez nas polodowcowej dolinie. Idąc w dół dobry humor nas nie opuszczał. Otóż, przez całą wyprawę nie mogłam pozbyć się z głowy piosenki „kolorowy wiatr” z mojej ulubionej bajki Pocahontas, ktorą śpiewałam w myślach przez całe 8 godzin trekkingu. Schodząc w dół dałam jednak upust moim myślom i zaczęłam śpiewać piosenkę na całe gardło:

„… Na lądzie, gdy rozglądasz się lądując
Chcesz wszystko mieć na własność, nawet głaz
A ja wiem, że ten głaz ma także duszę
Imię ma i zaklęty w sobie czas …“

Bo, poza mną i Zdenem nikogo innego tam nie było…! 😛 🙂 😀

Kolorowy Wiatr

Pisząc to właśnie przypomniała mi się sytuacja, kiedy jechałam na weekend z Warszawy do domku z moja ukochaną siostrą Anią i moim przyjacielem Bartkiem. Siedząc w aucie spiewałam tą piosenkę na cały głos IRYTUJĄC ich do czerwoności. Z początku nie było im do śmiechu, ale z czasem ich zaraziłam i jechaliśmy tak do domu radośnie śpiewając „kolorowy wiatr“. Do dzisiaj się z tego śmieją i szantażują mnie nagranym wtedy filmikiem!

The Guardian

Tym melodyjnym akcentem i bajkowym nastrojem zakończylismy naszą „Ragowską mile“ w mieniącym się złocistym słońcu polarnego krajobrazu! Nic dziwnego ze wg. gazety The Guardian Park Narodowy Rago znalazł się w pierwszej dziesiątce najlepszych parków narodowych w calej Europie! Zdecydowanie polecam to miejsce, ale może w lecie jeśli chcesz mieć ciepłe wspomnienia!

Adrenalinowy weekend w Meløy, płn. Norwegii

Adrenalinowy weekend w Meløy

BIEGIEM MARZEŃ

Zamknij oczy i wyobraź sobie, że właśnie zaczynasz długo wyczekiwany weekend (bo przecież już od poniedziałku na niego czekasz). Jest sobota rano i zamiast sprzątać w domu i biegać z listą zakupów na cały tydzień, jesteś w odległej od JAKIEJKOLWIEK cywilizacji- chatce, do której dostać można się tylko za pomocą motorówki…

Rano budzi Cię blask promieni słońca wpadających prosto przez przeszklone ściany Twojego weekenodwego domku. Przeciągając się leniwie na łóżku, widzisz otchłań niebieskiego fiordu z rodzinką płynących właśnie w tym momencie delfinów. Zaspana marzysz o zapachu kawy, który dodałby Ci brakującej energii potrzebnej do wyjścia z przytulnego i jeszcze ciepłego łóżeczka…

Zamiast założyć sobotni dres wkładasz strój kąpielowy i wchodzisz do gorącego Jacuzzi odprężając się na sam kontakt z gorącymi bąbelkami wody. Widok wpadającego lodowca do granatowej wody fiordu zapiera Ci dech w piersiach. Nic dziwnego że Norwegowie mają niebywałe UWIELBIENIE dla natury. Patrzysz i nie wierzysz własnym oczom, jest to w ogóle możliwe? Powoli przecierasz opuchnięte jeszcze oczy i mówisz do siebie: TAK, to ja mogę zaczynać każdy weekend! ….. No dobrze, WRÓĆMY teraz na ziemię.

ADVENTURE-SURVIVAL WEEKEND

Otóż, Adrenalinowy Weekend w którym mieliśmy przyjemność uczestniczyć, wcale nie miał za zadanie odprężyć i zrelaksować- ale przeciwnie- zmęczyć do granic wytrzymałości, poddając próbie sprawność fizyczną oraz siłę psychiki. Od niedawna reflektowaliśmy nad tego typu wyjazdem, który byłby CZYMŚ znacznie większym niż weekendowy trekking po okolicznych szczytach. Ba, który dostarczyłby nam wyzwań pokonując własne granice możliwości. Potrzebowaliśmy czegoś więcej….I wtedy, wpadła nam w ręce wspaniała oferta ADRENALINOWEGO WEEKENDU na Meløy. Oferta treningu weekendowego w formie typowego survivalu, obudziła drzemiące we mnie pragnienie … Jedyne co stało na przeszkodzie to- cena! Za uczestnika całego pobytu trzeba było zapłacić jedyne 5 000 koron, co znaczy że jesli chcielibyśmy jechać razem to 10 000 niestety ale nie starczy, bo dochodzią jeszcze koszty dojazdu, wyżywienie itp. Boriiing. Poddałam się od razu. Zdeno naszczęście nie! Z racji, że tego typu wyjazd organizowany był pierwszy raz, poszukiwali TESTERA, który miałby ocenić jakość zorganizowanego wyjazdu wraz z realizacją oraz przebeiegiem- w zamian za GRATISOWY udział w weekendzie. I co się okazało?

ZADANIE TESTER

Oczywiście, mój ukochany Zdeno, bez zastanowienia zgłosił swoją kandydaturę. Przyznam, że spanikowałam. Przecież ja nie dam rady z zapalonymi norwegami na takim weekendzie… Otóż, ze wszystkich nadesłanych zgłoszeń, rolę testera wygrał mój Zdeno, w skład którego wchodził cały pobyt w Svartisen brygge z atrakcjami, wyzwaniami, transportem i peeełnym wyżywieniem za FREE. Dlatego jak tylko dowiedzielismy się, że Zdena pobyt nic nie bedzie nas kosztować, dodało mi to wcześniej nieodkrytych „skrzydeł ochoty” i zachęciło tym samym do wzięcia udziału w tym szalonym weekendzie. Ha. Żeby tego było mało, Zdeno zgłaszając swoją kandydaturę, w formularzu zgłoszeniowym przesłał stronę mojego bloga (z youtubem włącznie), który spodobał sie organizatorom i zaoferowali mi promocyjną cenę za uczestnictwo! Nie moglismy zaprzepaścić takiej okazji! Challenge accepted! Wiedzieliśmy, że adventure is calling! Iha ha…sasasa

Adrenalinowy weekend w Meløy, to miejsce w którym skończył się weekend a zaczęła prawdziwa PRZYGODA. Łącznie zgłosiły się cztery poszukujące nowych, sportowych wyzwań pary. Typowi szaleni Norwegowie, chętni do zmierzenia się ze swoimi słabościami poprzez zaplanowany trening od samego początku weekendu-po jego koniec. Wszystkie te osoby łączyo jedno pragnienie- chęć poczucia takiej adrenaliny, jak podczas pierwszej wspinaczki, jazdy górskiej czy maratonu.

PIĄTEK- WYZWANIA POCZĄTEK

W piątkowe popołudnie, skończyliśmy pracę około godziny 13 (bo przecież trzeba ją oszczędzać, jak mówi mój teść praca.. postoi nawet trzy dni 🙂 Punktualnie o godzinie 16.00 odpłynęliśmy z Bodø, w kierunku Grønnøy. Na pokładze promu zapoznaliśmy się ze wszystkimi uczestnikami wyprawy, i w ich towarzystwie zafundowaliśmy sobie norweskią kombinacje LODY OREO + KAWA, jako #energia na cały czekający nas weekend. Po dopłynięciu na wyspę Grønnøy, na miejscu czekali już na nas organizatorzy, z norweską flagą, niezbędnymi informacjami, mapą oraz pierwszym WYZWANIEM. Mieliśmy do pokonania 38 kilometrów na rowerze w górzystym terenie, w szalonej wichurze z poziomym deszczem- oczywiście na CZAS. Dostaliśmy infromację, że na podstawie czasów zostaniemy przydzieleni do grup po pokonaniu pierwszej trasy.

Włączyli czas. Odjechali i zostawili nas samych! Co się okazało, nikt z grupy nie chciał od razu wyjść na prowadzenie i wszyscy trzymaliśmy się razem. Była to idealna okazja do tego, żeby bliżej się poznać, więc pedałując wzdłuż fiordów rozmawialiśmy jeden z drugim, dbając o efekt synergii grupy, solidarnie czekając na najsłabszego. Najciężej miał mój Zdeno, gdyż zobligował się do zabrania ze sobą oczywiście jego ukochanej zabawki- DRONA- i musiał nas cały czas wyprzedzać, tym samym utrzymując jeszcze większe tempo.

Przyjaciel ROWER?

Dodam, że kolarstwo górskie nie należy do moich mocnych stron. Jako, że pochodzę z cudwonej Wielkopolski i przyznam, że rower owszem był moim ulubionym środkiem transportu, to niestety nigdy wcześniej nie miałam okazji sprawdzić się w GÓRZYSTYM terenie. Ponadto, pożyczyłam rower od znajomego (rower ważął zaledwie 8kg!), i nie zdawałam sobie sprawy z tego jak ważna jest umiejętność PRAWIDŁOWEJ zmiany biegów. Zarówno tego, jak i hamowania przed samymi zakrętami oraz morderczego zjazdu po mokrym, nierównym podłożu i śliskich kamieniach- nauczyłam się, właśnie podczas pierwszego wyzwania! Już pierwszy dzień dostarczył mi gigantycznego przypływu adrenaliny, wystarczającego na cały weekend, już miałam dosyć.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma rzekami i fiordami…- Nocleg Svartisen brygge

Po dotarciu do mety czekała na nas już tylko szybka jazda motorówką na drugą stronę fiordu i upragnione zakwaterowanie na końcu świata w prywatnym kompleksie noclegowo- wypoczynkowym Svartisen brygge. Obiekt położony na samej wodzie, tuż u podnóża spiczastych gór do których, niestety ale nie prowadzi żaden szlak turystyczny z powodu ich trudnego dostępu, w postaci stromych stoków gęsto porośniętych lasem! W skład TOTALNIE oddalonego od jakiejkolwiek cywilizacji obiektu (w którym jedynym parkingiem był parking wodny dla motorówek, skuterów i kajaków), wchodziły cztery urocze, minimalistyczne drewniane domki letniskowe z przeszklonymi dwoma ścianami.

Ponadto, do całego kompleksu należał duży common house z kuchnią, łazienką i strychem z najpiękniejszym widokiem jaki miałam możliwość widzieć. Do dyspozycji gości było oczywiście nagrzane jacuzzi, grill-barbecue z tarasem i typowa norweska „szopa” przerobiona na playroom (ala świetlica), tudzież idealne miejsce z kominkiem na długie wieczory w towarzystwie norweskiego trunku AKVAVITskandynawskiej wody życia. Prysznic natomiast był wybudowany na dworze, ale w tak odległym od cywilizacji miejscu, że spokojnie można było paradować …yyy w piżamce 😀

W tej właśnie „szopie” czekała na nas wspaniała norweska kolacja w formie przepysznej zupy SEAFOOD ( składająca się z trzech rodzajów ryb, kraba, homara, ośmiornicy i kalmarów), z focaccia z suczonymi pomidorkami i oliwkami, a na przystawkę zimne małże i krewetki z masłem, czosnkiem i cytryną. Wait! Zanim zabraliśmy się do pałaszowania stołu, zostaliśmy oficjalnie przywitani szampanem Bottega Gold! To wszystko w towarzystwie samej norweskiej telewizji NRK i bardzo sympatycznego reportera o imieniu OLA (tak, w Norwegii to imie męskie..).

Sobota- let’s the show begin!

Wyzwanie I i II- ZDROWA WODA SIŁY DODA

W sobote rano obudziliśmy się dość wcześnie. O godzinie 9 zostaliśmy przydzieleni do grup (o dziwo nie byliśmy razem ze Zdenem w tej samej drużynie) i przed samym śniadaniem zaczęliśmy pierwsze wyzwanie tego dnia! Otóż polegało ono na przejściu po wiszącej 3 metry nad wodą DESCE. Wygrywała ta grupa, która utrzymała się na desce NAJDŁUŻEJ. Mój czas wyniósł 2 minuty i 44 sekundy ale najlepszy był kolega Erling z 3 minutami i 20 sekundami. Szacun! Wskok do lodowatej wody był mega nieprzyjemny! Słona woda od razu wpadła mi do nosa, zatykając tym samym uszy, a uciekające w popłochu RYBY przyprawiły o atak serca.

Niemniej jednak, był to dopiero początek wodnych przygód. Kolejne wyzwanie polegało na wskoczeniu do wody, przepłynięciu do DRYFUJĄCEGO mola, na które trzeba było jak najszybciej się wślizgnąć. Każdy z zawodników musiał zrobić to zwinnie i efektywnie. Zadanie bowiem znowu było na czas. Tym razem jednak, wygrywała grupa która ukończyła je jak najszybciej. Po dopłynięciu ostatniego zawodnika do dryfuącego mola, pierwszy wskakiwał spowrotem do lodowatej wody fiordu i czym prędzej dopływał do brzegu.

Mimo iż byliśmy już w grupach, to każdy musiał tu zmierzyć się z WŁASNYMI słabościami i lękiem przed lodowatą wodą. Zadanie to zakończyliśmy w gorącym jacuzzi z klimatyczną scenerią i wesołą atmosferą. Po przepysznym śniadanku zostaliśmy przetransportowani na drugą stronę fiordu, ok 20 km od Svartisen brygge, gdzie czekały nas prawdziwe wyzwania! Tym razem zawodnicy zmuszeni byli zmierzyć się z jazdą kolarską pokonując 500 metrów wysokości, 3 nieoświetlone tunele i setki zakrętów, zjazdów i podjazdów na 20 kilometrowym odcinku.

W pierwszej fazie rywalizacji wyścigu dostalismy MAPY, które były wskazówką z wyznaczoną trasą i z zaznaczonymi na trasie punktami z zadaniami. W momencie gdy jedna z grup źle odpowiedziała na pytanie, została ukarana 5 minutową,przymusową pauzą przy punkcie. My czekaliśmy na samej górze. Duch rywalizacji towarzyszył nam przez całą pierwszą fazę, doładowując kapsułki z ADRENALINĄ na maksa!

WYZWANIE IV- Trekking + Geocaching

W drugiej fazie czekało nas do pokonania 450 metrów n.p.m. Tym razem musieliśmy zdobyć wierzchołek wyznaczonej góry znajdujący się na 812 m n.p.m., znajdując i zabierając flagę, oraz bezbłędnie odpowiedzieć na zadane przy fladze pytanie. Ponadto, dostaliśmy tu również dodatkowe zadanie, które polegało na zrobieniu najstraszniejszej SELFIE całej grupy. Moim zdaniem była to najlepsza część całej wycieczki, gdyż to właśnie trekkingowi poświęcamy się ze Zdenem najczęsciej. Iha ha.

WYZWANIE V- SZERPA!

To już ostatnie wyzwanie czekające na uczestników. Wbieg z plecakiem ważącym ok. 15 kg po- 1129 STROMYCH stopniach – jakieś 300 metrów pod górę. W zadaniu tym mieliśmy sprawdzić naszą wytrzymałość siłową, psychikę i związany z nią lęk wysokości, oraz przeżyć na własnej skórze ciężką pracę szerpów. To właśnie szerpowie nosli tymi schodami podczas I Wojny Światowej 60 kilogramowe ładunki, gdyż tradycyjny transport nie był w stanie tam dotrzeć! Do dzisiaj praca tragarzy towarów jest NIEZBĘDNA w tym miejscu, żeby dostarczyć potrzebne towary do znajdującej się na samej górze chatki (głównie jedzenie, napoje, %, drewno, środki czystości,itp). MieliŚmy szczeście, że tylko parę osób spotkaliśmy idących w przeciwnym kierunku, gdyż schody były tak WĄSKIE, że z ledwością zmieściła się na nich jedna osoba!

Była to ostatnia część wyzwania i również przyjemna. Dla Zdena zdecyowanie FAWORYT, gdyż sam pracował w Tatrach jako szerpa nosząc 65 kg na plecach. SZACUN. Dodatkowym atutem szerpowego-eksperymentu była przepiękna polodowcowa sceneria i atmosfera prawie ukończonego dnia wyzwań.

Na górze czekali na nas organizatorzy, reporter z telewizji norweskiej (który nie przestawał nas nagrywać zadając do tego śmieszne pytania) oraz pyszne przekąski! Dostaliśmy do zjedzenia suszoną szynkę z renifera z serem i żurawiną podaną na flatbrød (nie mam pojęcia jak to przetłumaczyć- ALA norweska bardzo cięka Wasa, Norwegowie jedzą ją dosłownie do wszystkiego). Pycha!

GRZANIEC ROZGRZEWANIEC

Ponadto, zostaliśmy zaproszeni na obiad z deserem do 100 letniej chatki. Skromna, skandynawska chatka na szczycie wzgórza zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Przy wejściu dostaliśmy do wypicia norweski punch –GLØGG – osobiście nazywam go grzaniec rozgrzewaniec. My dostaliśmy wariant bezalkoholowy zrobiony na bazie soku owocowego, miodu z pływającymi rodzynkami i orzechami w środku. Pycha. Trunek ten jest tak słodki, że ja zdołałam wypić tylko jeden. Natomiast wzmocnioną wersję o akvavit- mogę wypić znacznie więcej!

Na obiad zaserwowany był GULASZ z renifera w towarzystwie jabłecznika z lodami, przy historycznej opowieści o kopalni która powstała jeszcze przed I Wojną Światową, wraz z dawką historii na temat ciężkiej pracy tragarzy górskich-szerpów.

LEL‘S MOVE THAT BODY!

Ostatnim punktem naszego programu było już tylko przyjemne zejście schodami w dół i radosny śpiew norwegów. Po dojściu do parkingu, zrobiłam krótką sesję yogi i rozciągania dla uczestników całej wyprawy, z organizatorkami włącznie!

Mission completed- CZAS NA RELAX!

Po całym dniu wyzwań z rywalizującymi norwegami (niczym rozmnożony Bear Grylls) , wykończona ale szczęśliwa wślizgnęłam się do gorącego jacuzzi w towarzystwie dalszych 6 osób sącząc zimniutkie Nordlands pils i słuchając norweskiego humoru… Wreszcie ogarneło mnie uczucie spokoju i spełnienia. Radość i zadowolenie wypełniły mnie od wewnątrz, żeby nieskromnie nie nazwać tego dumą! Przetrwałam. Dałam radę. Pokonałam słabości – ciała i umysłu. Mission completed. Czas na relax.

W międzyczasie nasze cudowne organizatorki przygotowywały TRZYDANIOWĄ kolację oczywiście w postaci mojego ulubionego seafood bufetu. Tego wieczoru miałam możliwość pierwszy raz kosztować świeżego królewskiego KRABA z chilli-sauce i prażonym czosnkiem. Mniam! Smakowało jak przysłowiowe niebo w gębie, ale nie wiem czy to zasługa całego dnia wrażeń czy wspaniałych norweskich kucharek! Tego wieczoru ze zmęczenia szybko poszliiśy spać!

Lodowcowo-wichurowo-sztormowa-niedziela

Ostatni dzień naszego aktywnego pobytu rozpoczęłam dość wcześnie. Chciałam wykorzystać to cudowne miejsce. Doładować energię płynącą z POTĘGI natury. Myślę, że poranek jest bezcenny dla samopoczucia na cały nadchodzący dzień, dlatego z samego rana zaserwowałam sobie wspaniały poranny streching, na samym molo przy wschodzacym słońcu w towarzystwie mgły. Radość dla duszy i ciała.

Niestety w ten dzień siła natury wzieła górę nad naszymi zaplanowanymi wyzwaniami. Po królewskim śniadaniu, przepłynęliśmy motorówką wzdłóż fiordu do przystani (o której pisałam już wcześniej TU) na ostatni szalony punkt naszeg adrenalinowego weekendu!

NADCHODZI BUKA

Tam również wypożyczyliśmy rowery i udaliśmy się na wycieczkę. Sztorm zbliżał się nieubłaganie więc połowa grupy zrezygnowała z zadania wybierając kawę z ciastem. Druga połowa natomiast (łącznie z nami) poszła na podbicie LODOWCA Engabreen. Niestety. Zimny wiatr z deszczem zaczął przybierać na sile i prędkości, więc nasza guide biegła w stronę lodowca jak szalona. Nie doszliśmy nawet do języka lodowca, gdy niezwłocznie musieliśmy zawrócić gdyż najgosze było przed nami Musieliśmy przecież, dostać się spowrotem do domków przez SZALEJĄCY fiord. Fale były tak duże, że adrenalinowy weekend przybrał na wadze. Zrobiło się ciemno, zimno, mokro i strasznie. Miałam wrażenie że prawdziwa muminkowa BUKA nadchodzi! AAA…Na szczęście nikt nie był chory.

PRAWA NATURY
Po obiedzie, żwawym tempem spakowaliśmy się, gdyż musielismy czym prędzej przedostać się przez szalejącą wodę na drugą strone odległego fiordu. Była to jazda niczym ROLLERCOASTER- na wodzie. Silny, porywisty wiatr spiętrzył wodę i utworzył parometrowe fale. Co gorsza, płynęliśmy pod prąd, więc każdą, rozbijającą się o motorówkę falę, silnie odczówaliśmy . To wyzwanie nie było już zaplanowane przez same organizatorki całego weekendu, ale przez samą MATKĘ NATURĘ. Byliśmy świadkami potężnych paw natury, których nie sposób było zatrzymać. Tylko dla osób o silnych nerwach! Miałam wrażenie, że dopłynięcie do brzegu graniczy z cudem. Na szczęście, nasza podróż zakończyła się sukcesem i udało nam się dobić do brzegu . Hoorey! Już teraz zostały nam tylko 2 godzinny jazdy promem na otwartym, szalejącym MORZU w sztormie do ukochanego domku w Bodø!

Myślę, że każdy kto pragnie przeżyć AKTYWNY, pełen przygód weekend- bądź weekend zarówno dla ciała jak i duszy- powinien choć raz w życiu wziąć udział w takim adrenalinowym wyzwaniu! Ba, odwiedzić to niezwykłe miejsce! My ze Zdenem planujemy już ZIMOWĄ wersję ekspedycji ala Cecilie Skog! W duchu motta:

Life is never boring when you are exploring!

Wyspa Aniołów- Engeløya w płn. Norwegii

Wyspa Aniołów

Znasz to uczucie kiedy czas ucieka Ci jak piasek przez palce, a Ty gonisz za tym, żeby most po którym biegniesz jeszcze się nie spalił i z ostatnim wytchnieniem usiłujesz dobiec na drugi koniec rzeki? Dokładnie tak czułam się przed wyjazdem na tegoroczne wakacje. Kolosalna ilość zajęć, pracy, szkoły, obowiązków i klientów niezadowolonych, że opuszczę ich aż na cztery tygodnie i nici z całego treningu i wylanego potu.

Stres przewyższył moje ambicje, potrzebowałam odpocząć. Jednego wieczoru leżąc na kanapie z filiżanką – świeżo zaparzonego od ukochanej mamusi krwawniczka, masujący mi stopy Zdeno zapytał: Gazela o czym marzysz?. Pytanie uderzyło mnie jak blask północnego słońca odbity od tafli wody.Dobrze wiedziałam, że mimo iż kocham ludzi i jestem od nich uzależniona, bałam przyznać się sama przed sobą że marzyłam właśnie w tym momencie o bezludnej wyspie.

Aczkolwiek kto z nas nie marzył o ucieczce na koniec świata? Do azylu z dala od cywilizacji, ludzi i betonowej dżungli. Jako dziecko sama zanurzałam się w marzeniach o bezludnej wyspie z nieodkrytą dotąd plażą na której mogłabym się zaszyć zupełnie sama! Skakać, biegać, tańczyć, śpiewać, robić co dusza zapragnie i jak tylko mi się podoba. Tej wyjątkowej nocy postanowiliśmy, że ostatni weekend przed wakacjami spędzimy tylko sami, w miejscu gdzie czas się zatrzymał. Mimo iż grafik był napięty wygospodarowaliśmy dwa dni zupełnie dla siebie. Wybraliśmy jedną z moich ukochanych plaż północy: Bøsanden na Wyspie Aniołów, bo tak właśnie nazywa się wyspa (Engeløya).

Tym razem mieliśmy wyższy cel wyjazdowy- na pewno nie były to godzinne wędrówki górskie i dobijanie szczytów. Natomiast chcieliśmy przypomnieć sobie czasy beztroskiego dzieciństwa. Noc pod gołym niebem z komarami, zabawy na plaży, zbieranie bursztynów i muszli na piasku, słońce, zapach lasu i wieczorne pogawędki o mrożących krew w żyłach opowieściach. Może być coś bardziej beztroskiego? Pamiętam jak siedziałam podekscytowana w samochodzie jadąc na tą wycieczkę i słuchałam radosnych piosenek Jacksona z poczuciem nieograniczonej wolności, szczęścia i z potężnym dziecinnym pragnieniem przeżycia przygody!

Na początku ciężko było mi się odstresować, ale trzy godzinna jazda w towarzystwie rozweselonego męża, z głośną muzyką i dobrym nastawieniem, sprawiły cuda. Jak dojechaliśmy na miejsce dzień nieubłaganie zbliżał się ku pory snu i zmuszeni byliśmy jak najszybciej znaleźć lokalizację na rozbicie namiotu. Otóż, plaża była ogromna ale nie była pusta jak sobie to sama wcześniej wyobrażałam. Zapach kiełbasek unosił się w powietrzu, grupka ludzi grająca w siatkówkę i para zakochanych leżąca na kocyku z butelką wina i owocami+ dodała tej arktycznej plaży doprawdy bardzo dużo życia.

Starannie wybraliśmy miejsce jak najdalej od wszelkiej możliwej aktywności ludzkiej i tam -postanowiliśmy rozbić nasz namiot. Pierwszy problem tej cudownej lokalizacji nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Wrzask, pisk i nerwowe bieganie maleńkiego ptaszka (ostrygojada zwyczajnego) o charakterystycznym wyglądzie z długim pomarańczowym dziobem, czerwonymi nóżkami oraz KRWISTOCZERWONYMI oczami, doprowadził mnie do ogromnego zdziwienia. Doprawdy, ptak ten wyraźnie oburzony był naszym pomysłem przenocowania w tym miejscu i bardzo aktywnie bronił swojego rewiru. Dlaczego?

Otóż, ten maleńki ostrygojad mierzący zaledwie 40cm, ledwo chodzący po ziemi starał się za wszelką cenę wykurzyć nas z tego cudownego miejsca, gdyż właśnie tam miał swoje gniazdo z pisklętkami. O dziwo ten rodzaj ptaków za swoje środowisko życia wybiera sam środek plaż, wybrzeży mórz, jezior i rzek z dala od głębi lądu. Na początku staraliśmy się go ignorować, ale intensywność jego skrzekliwego głosu niczym sygnał ostrzegawczy „kwip kwip” kończący się wysokim trelem była nie do wytrzymania. Właśnie w tym momencie wizja udanego weekendu w przyrodzie szybko legła w gruzach.

Dziesięć minut walczyliśmy z ptakiem myśląc że ustąpi. Na próżno. Miałam wrażenie, że nerwowy ptak jest coraz bardziej rozwścieczony i zacznie dziobać, a jego paniczny i przenikliwy krzyk doprowadzi również mnie do szału, tak że sama go pogryzę. Oczywiście, błyskawicznie przenieśliśmy się 50 metrów dalej. Doszło do tego szybciej niż nam się to na początku mogło wydawać. Niesamowite! Jak małe istnienie które ledwo widać, może wpłynąć na ogromnego człowieka!

W pięć minut rozbiliśmy biwak w nowo wybranym miejscu na skraju plaży i niczym małe dzieci zabraliśmy się do swoich ulubionych zajęć. Ja, wciągnełam getry na już powoli zmarznięte nogi i założyłam adidasy. Bardzo potrzebowałam pobiegać wzdłuż plaży, aby odnaleźć zagubioną przez pośpiech ostatnich dni energię, a później uspokoić ducha statycznym stretchingiem przy blasku zachodzącego słońca. Zdeno natomiast, miał randkę ze swoją ukochaną zabawką. Niektórzy są uzależnieni od Game of Thrones, mój mąż natomiast przeżywa obecnie The Age of Drones! Wszedzie gdzie tylko się wybieramy, kochana i cudowna drona jest niczym śledząca nas mucha. Nie wiem czy kiedykolwiek się z nią zaprzyjaźnię. 😉

Po godzinie usiedliśmy sobie przed namiotem, z puszką niedźwiedzia polarnego (%), wsłuchując się w szum morza i dźwięki samej natury. Widok szalonych narciarzy wodnych przyczepionych do dziko pędzącej motorówki na tle dramatycznych Lofotów był- bezcenny. Tafla wody niczym złota płachta odbijała cudowne promienie słoneczne zachodzącego słońca. Właśnie o takim widoku marzyłam parę dni wcześniej, nie wierząc że jest on w zasięgu mojej ręki.

Niestety noc przebiegła ciężko. Bardzo zmęczona kładąc się z zamiarem głębokiego i wymarzonego snu, przeżyłam zgrozę. Choć wiele osób twierdzi, że odgłosy natury i zwierząt wprawiają w dobry nastrój i uspokojenie, u mnie doprowadziły one do histerii i przerażenia.

Otóż, to właśnie przez każdy najmniejszy szelest i brak przyzwyczajenia do spania pod gołym niebem, nie mogłam w ogóle zasnąć. Nie dość, że podłoże na którym spaliśmy było strasznie twarde i czułam każdy najmniejszy kamyszek to w ogóle nie było mi wygodnie. Ponadto umiejętność błyskawicznego zasypiania w każdych możliwych warunkach mojego kochanego męża, rozwścieczyły mnie do granic. Przecież jak można zasnąć w 2 minuty pod tkaniną zaciągniętą na dwóch badylach? To jest fizycznie niemożliwe!

Irytacja tym stanem spowodowała, że dodatkowo słyszałam każdy najmniejszy szmer. Szeleszcząca trawa, dziwne odgłosy żab, świerszczy i skrzeczących wściekle mew, oraz każdy łamiący się patyk był idealnym powodem do ucieczki. Co gorsza, zwykły szum morza sprawiał wrażenie jakby potężne tsunami zaraz miało nas zalać i zmyć z powierzchni ziemi. Żeby tego było mało, miałam wrażenie, że gdy rozepnę namiot by sprawdzić czy aby na pewno nic się nie dzieje na zewnątrz, zobaczę tam ociekającego krwią TROLA z dwumetrową maczugą, krzyczącego po Lapońsku że zaraz nas pożre.

W końcu mój wewnętrzny głos się odezwał: Masakra Małgorzata opanuj się!! Czy wychodzi z ciebie księżniczka na ziarnku grochu której wszystko przeszkadza czy po prostu wychodzą skutki skumulowanych stresów ostatnich tygodni? Po jakiś dwóch godzinach męczarni księżniczka w końcu padła, – zasnęła budząc się co chwilę. Przyznaję, tej nocy w ogóle się nie wyspałam. Jednak szum morza i rozbijających się fal był bardzo przyjemny, a ja w końcu postanowiłam zaprzyjaźnić się z odgłosami natury, i chyba tylko dzięki temu w końcu zasnęłam.

Rano wszystko mnie bolało, czułam się połamana z opuchniętymi oczyma i orgomnie zmęczona! Weekend zaczął się genialnie, pomyślałam! Jednak po wyjściu z namiotu widok cudownego morza i przepięknej spokojnej plaży zadziałał lepiej niż mój najlepszy przyjaciel -kawa z samego rana. Zwyczajna radość dziecka spowodowała, że zupełnie zapomniałam o nieprzespanej nocy i z prędkością pershinga założyłam soczewki na oczy i strój kąpielowy.

Zdeno widząc moje niewyspane oczy okazał swoją wyrozumiałość i szybko zaparzył aromatyczną kawusię robiąc przy tym śniadanko. Ja natomiast oddałam się rutynie porannego stretchingu i rozprostowania obolałych kości. Jednak to właśnie pierwszy łyk aromatycznej kawy wprowadził mnie w odpowiedni plażowy nastrój, gdyż smakował niczym NIEBO w kubku! Dla takich chwil warto się -budzić, haha. Trzeba przyznać, że gorąca kawa wspaniale wpisuje się w klasykę poranka i w moim przypadku to od niej mogę smacznie i żwawo rozpocząć każdy nowy dzień. To moje osobiste pięć minutek relaksu z kubkiem u progu nowego dnia pełnego wyzwań.

Otóż, cały ten dobrze rozpoczęty dzień spędziliśmy na leniwym leżeniu na kocu z książką, wygłupami i śmiesznymi historiami. Od czasu do czasu robiąc sobie krótki plażowy jogging bądź wchodząc do zamarzającej krew w żyłach lodowatej wody oceanu. Zdeno odważył się nawet popływać dłużej niż 2 minuty. Ja niestety nie dałam rady.

W ten weekend pogoda rozpieściła nas wyjątkowo, serwując 28 stopni i bezwietrzne, ciepłe powietrze. Takie dni za kołem podbiegunowym rzadko się zdarzają, dlatego warto być zawsze gotowym na wszelkiego rodzaju zmiany w planach i wyjazdy właśnie tego typu.

Po obiadku zaczęliśmy się pakować gdyż jechaliśmy na dalsze dwa dni przygód w norweskim wykonaniu. Otóż, mamy tradycję lipcową jak co roku odwiedzamy naszych znajomych w ich letniskowej chatce w jeszcze piękniejszej części północy- Hamarøya. Ale o tym w następnym wpisie!

Siedząc w samochodzie do Hamarøya, zrozumiałam dlaczego jako jedyni rozbiliśmy namiot na samej plaży podczas gdy inni plażowicze wybrali trawę. Odpowiedź brzmi: z braku doświadczenia – piasek miałam zupełnie wszędzie. W miejscach które nawet nie przyszły by mi do głowy. Jakieś dodatkowe cenne rady po tym weekendzie? Zabierz ze sobą słuchawki do uszu, więcej napoju rozluźniającego przed snem i rozbij biwak na trawie, jeśli nie chcesz przez najbliższe pare dni strząsać piasek za każdym razem kiedy kręcisz głową.

Zapraszam na krótki filmik Zdena z tej cudownej plaży Bøsanden <3

ENJOY! <3

Bodø- Miasto północnego słońca cz. II. Praktyczne informacje

Miasto północnego słońca- Bodø! Praktyczne informacje!!

Zastanawiasz się kiedy przyjechać do Bodø? Co zobaczyć? Gdzie iść na trekking oraz skąd odpływa prom na Lofoty?

Po pierwsze, jeśli również i Ty planujesz swoje całe wakacje na słynnych LOFOTACH traktując Bodø tylko jako miejsce z którego dostaniesz się na rajskie wyspy, przed wyjazdem na archipelag koniecznie zatrzymaj się w mieście północnego słońca, zorzy polarnej, wiecznego wiatru oraz bramy do Laponii – w mieście Bodø!

Zastanawiasz się czy warto zostać tu na dłużej i co ewentualnie można tu robić? Zapraszam do lektury!

Co musisz wiedzieć o Bodø?

W Bodø żyje ok. 50 000 mieszkańców. Nie da się go porównać do podobnej wielkości miasta w Polsce. Mamy tutaj wszystko na co tylko możesz mieć ochotę. Od lotniska z 40 lotami dziennie, po uniwersytet z 8,5 tysiącami studentów, i najdalej na północy położonym boiskiem golfowym. Ponadto, cudowne stoki górskie przy samym mieście, bajkowe plaże z krystaliczną wodą oferujące kajaki morskie, lodowce i fiordy, aż po rozwinięty wachlarz kulturalnych eventów, koncertów i festiwali nocy polarnych. Również znajduje się tu arktyczna biblioteka Stormen, ponad 20 klubów fitness i wszelkiego rodzaju restauracje: tajska, indyjska, oczywiście również norweska, znajdziesz tu nawet turecki kebab. Co ciekawe, miasto będzie Europejską Stolicą Kultury w 2024 roku. Kultura jest bardzo ceniona i priorytetowania w życiu każdego Norwega. Dlatego każda szkoła, instytucja, nawet molo zaopatrzone są w rzeźby, statuy, pomniki, czy lokalne rękodzieła. W mieście wyznaczona jest nawet trasa szlakiem lokalnych artystów gdzie turyści i dzieci w wieku szkolnym obowiązkowo uczestniczą w wycieczkach kulturalno-artystycznych.

W skrócie postaram się teraz odpowiedzieć na najczęściej otrzymywane od Was pytania dotyczące restauracji, eventów, noclegów i miejsc które koniecznie trzeba zobaczyć, oraz kiedy przyjechać i jak się tu dostać. Tak więc zaczynamy!

TOP 7 RESTAURACJI i w Bodø – na większy lub mniejszy głód:

  1. Larsen Mat & Vin– jeśli dobre jedzenie to tylko w tej restauracji z najlepszą kartą win w mieście
  2. LystPå– tu czeka na Ciebie wykwintny obiad niczym z restauracji Michelin
  3. Bryggerikaia– najlepsze świeże przystawki rybne, lokalne dania z wieloryba i dorsza i świetne lunche każdego dnia od 11 do 15
  4. Burgasm- całkiem ok burger w mieście
  5. The Gatsby– genialny shake, dobre piwo i super hamburger
  6. Great Gandhi– jedyna restauracja z jedzeniem indyjskim w Bodø
  7. Ohma– świetne sushi

TOP 7 KAWIARNI: Masz ochotę na dobrą KAWĘ Z DESEREM? Koniecznie wpadnij do:

  1. Berbusmel- to zdecydowanie najlepsze miejsce spotkań w mieście z lokalnym jedzeniem i dobrą kawym
  2. Bryggerikaia– tu napijesz się dobrej kawy i zjesz dobry lunch bufet.
  3. Delicatessen– w tym miejscu blisko od dworca zjesz dobre tapas i napijesz się dobrze parzonej kawy
  4. Rabalder café & bakeri – piekarnio-kawiarnia z przepyszną kawą, własnej roboty chlebem i najlepszymi sandwiczami w mieście
  5. Babel café – dobra kawa w centrum miasta z dobrą alternatywą na zdrowy lunch
  6. Bodø Bakeri– piekarnia z pysznymi cynamonowymi bułkami i typowo norweską kawą
  7. Samvirkelaget– najtańsza kawiarnia oferująca lunch, kolację i pyszną kawę
  8. En Kopp Cafè&Bar– posiada duży wybór herbat, norweską kawę, do której możesz zamówić norweskie gofry ze słodkim serem, śmietaną i dżemem.

TOP 11 BARÓW/PUPÓW/ KARCZM/ KAWIARNI- Gdzie możesz napić się dobrego piwa lub drinka:

Hundholmen– tu dostaniesz lokalne własnej roboty piwo i super haburger oraz przystawki do piwa.
Larsen mat og vin- typowo europejski klimat i duża ilość dobrego winka oraz piwka
Pâtisserie & Champagneria Craig Alibone- jedyne takie miejsce w mieście gdzie dostaniesz 10 rodzajów szampana i francuskie ciasteczka.

  1. Hovda boat– w lecie polecam łódź zakotwioną w samym centrum, gdzie serwują wszelkiego rodzaju drinki, napoje wysoko % , lokalne piwo, oraz owoce morza
  2. LystPå– najlepsze miejsce do kosztowania najlepszych win w mieście, któych nie dostaniesz nigdzie indziej! Restauracja zdobyła pierwsze miejsce w jakości serwowanych win w mieście!
  3. Bryggerikaia– duży wybór lokalnych piw oraz win
  4. Pangea– dobre jedzonko, duży wybór % i fajna, kameralna atmosfera.
  5. Top 13 Sky Bar– masz ochotę na wypasionego drinka z najlepszym panoramicznym widokiem? Koniecznie tu przyjdź!
  6. Roast- znajduje się na 17-tym piętrze w Hotelu Scandic Havet. Restauracja średnia ale widok wspaniały i lokalne piwo
  7. Nordlending Bar– „lokalna speluna” w samym sercu miasta
  8. Piccadilly Bar – Chcesz poczuć się jak w norweskiej karczmie w której czas się zatrzymał, koniecznie tu przyjdź na jedno z dopalaczem ? Oba miejsca to najstarsze bary w mieście z tradycją i piwem Nordlands pils!

TOP 10 rzeczy, które musisz spróbować w BODØ i okolicach:

  1. Koniecznie idź do “Dama Di”- to alternatywny klub z koncertami lokalnych artystów. Drzwi otwiera w każdy czwartek o godz. 21.30 “Halv ti på torsdag”! Tam właśnie serwują moje ulubione piwo Blank 1664!
  2. Jest Was więcej koniecznie idźcie na kręgle w samym centrum miasta do Radisson Blue i na pizzę do Orionu.
  3. SHOPPING? Koniecznie odwiedź największe w płn. Norwegii Centrum handlowe City Nord, które znajduje się 3 km od centrum lub Glasshuset w samym sercu miasta.
  4. MUST SEE to doświadczenie północnego słońca z najbliższej góry Keiserverden- Idź na trekking w okolicy na jeden z blisko dostępnych stoków górskich okalających całe miasto (godzinna wycieczka w obie strony).
  5. Spacer na molo lub na twierdzę Nyholmen skanse– zbudowaną w 1810 roku, aby chronić zapasy zboża przed brytyjskimi okrętami wojennymi podczas wojen napoleońskich
  6. Przepłyń się speedboat’em do największego pływu morskiego na świecie Saltstraumen, bądź powędkowuj przy najsilniejszym prądzie pływów morskich na świecie, oddalonym ok. 25 minut jazdy autem od miasta.
  7. Odwiedź Narodowe Muzeum Lotnictwa Norweskiego i polataj samolotem w profesjonalnym symulatorze lotniczym Newton.
  8. Będąc w mieście nie zapomnij zwiedzić katedrę Domkirke i przeżyć organowy koncert w samym centrum miasta!
  9. Actionhall– masz ochotę na coś więcej? Idź do escape room i na lasertag w samym centrum lub do kina
  10. Najdłuższa plaża na północy ok 4 km długości Langsanden znajduje się na jednej z piękniejszych wysp niedaleko miasta- Sandhornøya z moim ulubionym szczytem którego widać z całego miasta Sandhornet

Moje ulubione EVENTY to:

  1. Letnia konferencja arktycznej jogi w Bodø “Arctic Yoga Conferance” przyciąga miłośników jogi z całego świata!
  2. Przyjedź w sierpniu i weź udział w najsłynniejszym festiwalu muzycznym “Parken”, który trwa 4 dni i praktycznie nigdy się nie kończą, dzięki słońcu które nie zachodzi! Artyści zarówno norwescy jak i międzynarodowi.
  3. Jeśli kultura to koniecznie idź na koncert lapońskiej muzyki do domu kultury Sinus,
  4. Odwiedź arktyczną bibliotekę Stormen oraz idź kulturowym szlakiem lokalnych i międzynarodowych artystów w samym centrum miasta.
  5. Pod koniec września ulicami miasta odbywa się festiwal Langselva, gdzie mieszkańcy witają noc polarną (okres ciemności i długich nocy) koncertami wzdłuż 10 km rzeki płynącej na obrzeżach miasta. Światełka, lampiony, koncerty, występy dzieci i młodzieży po ciemku oraz lokalne jedzenie to wspaniała możliwość poznania lokalnej kultury!

Gdzie iść na wycieczki górskie i trekkingi w okolicy?

Bodø to Eldorado dla miłośników friluftsliv, czyli aktywnego spędzania czasu wolnego w przyrodzie. Na to aby odkryć wspaniałe fiordy, górki i pagórki w okolicach miasta potrzebujesz paru dni. Czerwona plaża w Mjelle, góra Finnkonakken, widok na Lofoty ze szczytu Litltind, czy wspaniała podwójna plaża w Hovdesund to to tylko niektóre z moich ulubionych alternatyw. Zainteresowany? Tak więc, zapraszam na wcześniejszy wpis poświęcony tej tematyce. Znajdziesz go tu: Bodø – miasto północnego słońca!

Jak dostać się do Bodø?

Najłatwiej dostać się tu za sprawą połączeń lotniczych z Polski. Oczywiście bezpośredni samolot z Gdańska do Bodø niestety jest wstrzymany. Dlatego obecnie najatwiej dostać się do Bodø z Warszawy, Krakowa, Poznania z przesiadką w Oslo i dalej do Bodø. Jeśli masz ograniczony budżet (lub tak jak ja interesuje cię ochrona środowiska i dobro naszej PLANETY) to możesz przylecieć z Polski (Warszawa, Kraków) bezpośrednio do Trondheim, a stamtąd jedyne 750 km polarnym ekspresem kończącym swoją linię kolejową właśnie w Bodø. Cena takiego biletu pociągowego waha się od o.k 259 koron do 1000 w zależności od tego czy uda Ci się kupić “minipris”. Żeby załapać się na minipris bilet musisz zakupić minimum 2 miesiące przed planowanym przyjazdem.

Płyniesz na LOFOTY z portu w Bodø?

Port z którego odpływają promy na Lofoty znajduje się pod adresem Bodø fergekai, 9th Ave, Norway. To ok. 20 minut drogi pieszo z lotniska, lub 5 minut pieszo z dworca kolejowego. Nie polecam czekać na autobus, który kursuje bardzo rzadko.

Transport po mieście?

Miasto jest bardzo rozciągnięte więc centrum rozciąga się parę kilometrów w głąb miasta, również ciężko jest poruszać się po tym mieście transportem miejskim. Także, zanim zdecydujesz się na przyjazd do Bodø koniecznie rozważ wynajęcie samochodu, żeby w pełni korzystać z jego dobrodziejstw!

Gdzie wynająć samochód? Polecam na samym lotnisku firmę Hertz lub aplikację “nabobil” jeśli chcesz wynająć auto od osoby prywatnej. Ponadto, jeśli jesteś tu tylko przejazdem a Twoim celem są Lofoty, to nie polecam wakacji czy weekendu na Lofotach bez auta, praktycznie masz ograniczone możliwości do minimum. Dlatego koniecznie zaopatrz się w auto!

Gdzie nocować?

Miasto jest ogólnie bardzo drogie, więc jeśli potrzebujesz noclegu w rozsądnej cenie to koniecznie polecam Hostel na samym Dworcu Kolejowym w Bodø Hostel/ Vandrehjem więcej informacji znajdziesz tu https://www.facebook.com/bodovandrerhjem/ lub w jednym z Campingów na Bodøsjøen czy Geitevågen. Lub noclegi na dziko np. przy plaży Breivika na małej wysepce (jak jest odpływ i da się tam dojść!) 10 min od centrum miasta i lotniska. Pamiętaj, że w Norwegii obowiązuje prawo Allemannsretten, które głosi, że biwakować należy minimum 150 metrów w odległości od najbliższej zabudowy!

Kiedy przyjechać?

Północne słońce– Jeśli chcesz przeżyć najpiękniejszy czas za kołem podbiegunowym koniecznie przyjedź na przełomie maja do września. Pogoda jest stabilniejsza, a średnia temperatura to ok. + 12 stopni. Jak nie jest akurat zachmurzone to słońce świeci przez 24 godziny umożliwiając Ci eksplorację arktycznych terenów przez cały dzień i noc!

Zorza polarna– Zorza możliwa jest do obserwacji już pod koniec sierpnia do końca marca! Moje doświadczenie potwierdza, że najlepsza zorza jest w lutym i marcu, podczas gdy nie jest już tak zimno i jesteś w stanie obserwować ten wspaniały cud natury! Chcesz doświadczyć zorzy polarnej w naszym mieście i mieć profesjonalne zdjęcia? Koniecznie sprawdź naszą ofertę!

Narty– Czas na biegówki zaczyna się od końca października (Beiarn, Sulis, Valnesfjord) do końca maja! Warunki na skitury natomiast zaczynają się od końca stycznia do czerwca! Najbliższe stoki narciarskie znajdują się w Misvær ok 1,45h jazdy i Sulis ok 2 godziny jazdy na wschód w stronę Fauske.

Kiedy nie przyjechać?

Odradzam czas od października do końca stycznia, gdyż wtedy panuje zmrok, słońce w ogóle nie wychodzi zza horyzontu, jest ciemno i praktycznie cały czas pada poziomy deszcz. Sztormy i wichury w tym czasie to normalka!

Przed wyjazdem na LOFOTY, rozważ moje ulubione alternatywy w Nordland:

  1. Lodowiec Svartisen z chatką Tåkeheimen– Masz auto? Koniecznie pojedź na wycieczkę życia pod lodowiec Svartisen oddalony 2 godziny jazdy z miasta powinien znaleźć się na Twojej bucket list! Lub skontaktuj się bezpośrednio ze mną jeśli chcesz doświadczyć wędrówki po samym lodowcu! Razem z mężem organizujemy takie wycieczki. O nocy nad lodowcem możesz przeczytać tu: Noc na dachu świata!
  2. Trasa atlantycka Kystriksveien- przeczytaj o niej we wpisie WONDERLAND lub we wpisie o adrenalinowym weekendzie w Meløy
  3. Cudowny Steigen i wyspa Engeløya- z wpisu o weekendzie na wyspie Aniołów lub z wpisu o MUCHOLANDZIE oraz o LEŻAKOWANIU NA PÓŁNOCY!
  4. Bajkowy Park Narodowy RAGO – we wpisie „Król Północy” , Go where GOOGLE can’t, lub pobierz darmowy przewodnik po parku RAGO z informacjami, których nie znajdziesz nigdzie indziej
  5. Czerwona plaża MJELLE- z wpisu Dzień polarny i czar północnego słońca!

Pamiętaj!

Miasta Bodø, jego charakter i pogody nie da się porównać do Polskich miast. Piwo w pubie kosztuje ok 100 koron, imprezy zamykają o godzinie 2, a alkoholu nie kupisz tu w sobotę po godzinie 18, a w niedziele w ogóle! Pogoda tutaj nie rozpieszcza i musisz mieć szczęście żeby doświadczyć +20 stopni. Dobre ubrania, wełniana bielizna, buty gore-tex i przeciwdeszczowa kurtka to podstawa będąc w Bodø! Jeśli chcesz nocować w namiocie, to musisz przestrzegać norweskiego prawa “Allemannsretten”, który głosi, że rozbić namiot możesz minimum 150 metrów od najbliższego miejsca zamieszkania.

Po więcej praktycznych informacji na temat BODØ, moich własnych propozycji szlaków, trekkingów, wycieczek oraz ciekawych alternatyw na odkryanie rejonów wokół BODØ zapraszam na przewodnik w formie PDF, który już niebawem się ukaże! A Tymczasem zapraszam na video-inspirację z okolic!

TOP 13 MIASTA BODØ

Bezpośrednie loty do Bodø?

Niestety- w czasie pandemii bezpośrednie połączenie z Gdańska do Bodø zostało anulowane. Najłatwiejsza opcja przylotu do Bodø to lot z przesiadką w Oslo.

Bodø to “Arktyczna Stolica Północnego Słońca”, którą sama tak nazwałam w odwecie do stolicy zorzy polarnej, za które uważane jest Tromsø. 

Miasteczko zamieszkuje ok. 50 000 mieszkańców i znajduje się na zachodnim wybrzeżu Północnej Norwegii w województwie Nordland, ok 200 km na północ od koła podbiegunowego. Jest to ostatni przystanek na trasie kolejowej norweskich linii kolejowych, ale zamiast pociągiem do miasta możesz dostać się również za pomocą jednego z 12 lotów z Oslo.

Smart City

Poza tym że miasto jest bardzo rozciągnięte i ciężko powiedzieć gdzie w ogóle jest CENTRUM, rozpościera się od otwartego Morza Norweskiego i mola, do dzielnicy Mørkved, gdzie znajduje się uniwersytet Nord Universitet na którym studiowałam studia magisterskie!

Obecnie miasto Bodø bardzo prężnie się rozwija! Większość ludzi żyje ogromnym projektem mającym na celu przeniesienie starego lotniska oraz implementacją konceptu Smart City, w którym miasto chce zostać the smartest city in the world (gdzie min. wprowadzone zostaną autobusy bez kierowcy i digitalni przewodnicy po mieście, itp.). Po konkurowanie o status “Europejskiej Stolicy Kultury” w przyszłych wyborach. Kultura jest bardzo ceniona i priorytetowania w życiu każdego Norwega, szczególnie w Nordlandzie. Dlatego każda szkoła, instytucja, nawet molo w Bodø zaopatrzone są w rzeźby, statuy, pomniki, czy lokalne rękodzieła. W mieście wyznaczona jest nawet trasa szlakiem lokalnych artystów gdzie turyści i dzieci w wieku szkolnym obowiązkowo uczestniczą w wycieczkach kulturalno-artystycznych!

Co możesz zobaczyć będąc w stolicy północnego słońca?

Oto moja propozycja TOP 13 miejsc wartych zobaczenia w Bodø i okolicach

1. Odwiedź arktyczną bibliotekę “Stormen” ( Sztorm)

To nie tylko zwykła biblioteka, ale to nowoczesne centrum kultury! wejście jest GRATIS i otwarte dla każdego! Poza ogromnym wyborem książek, audiobooków, gazet, filmów i kancelarii dla studentów do prac samodzielnych czy grupowych, w samej bibliotece również znajduje się mała kawiarnia! Jeśli jesteś turystą, możesz skorzystać z jednego z 10 komputerów z dostępem do internetu udostępnionym każdemu. Ta biblioteka to największe miejsce spotkań w całym mieście. Od wieczornych spotkań tematycznych i debat na interesujące polityczne tematy, po lekcje języka dla mniejszości narodowych, festiwale kulturalne, eventy okolicznościowe i koncerty dla 1000 ludzi.

Twój głos się liczy!

To właśnie tu znajduje się “Urban Living Lab”, część mojego projektu zachęcający mieszkańców do partycypacji w rozwoju miasta i wypowiedzenia się na tematy dotyczące przyszłości miasta i brania udziału w wydarzeniach, które dotyczą lokalsów. Tu możesz przyjść i spotkać się z pracownikami miasta, porozmawiać, oddać głos i aktywnie uczestniczyć w działaniach i decyzjach- czysta demokracja w parktyce. Miejsce to również łączy różne kultury, narodowości, dając możliwość różnym mniejszościom do spotkania się przy kubku kawy lub wystawienia swojej galerii lub serwowania swoich potraw. Nasze stowarzyszenie Polsko-Norweskie organizuje tu czasem zakończenia roku szkolnego polskich dzieci, Międzynarodowy Dzień Dziecka, czy w ubiegłym roku hucznie przeprowadzone były 100 letnie obchody Niepodległości 11.listopada! Co ciekawe, również posiadamy tu swoją półkę z książkami polskimi. Będąc w Bodø koniecznie zatrzymaj się na kubek gorącej kawy w najpiękniejszej bibliotece na Północy.

2. Narodowe Muzeum Lotnictwa Norweskiego

Będąc w Bodø koniecznie odwiedź Narodowe Muzeum Lotnictwa Norweskiego i polataj samolotem w profesjonalnym symulatorze lotniczym Newton Academy. W muzeum możesz dowiedzieć się ciekawostek o bohaterach polarnych , samolotach szpiegowskich i samodzielnie spróbować symulatora lotu w Newton Academy. Muzeum to genialna podróż przez historię militarną i lotnictwa cywilnego Norwegii, która zaoferuje Ci przygody iście wysokich lotów! Latem odbywają się również wycieczki z przewodnikiem, bez dodatkowych opłat. ?

3. Cesarski trekking na Keiservarden 366 m n.p.m.!

Koniecznie zobacz północne słońce z Keiservarden. Dostaniesz się tam za sprawą transportu miejskiego lub wypożyczonym samochodem, jazda z centrum zajmuje jedynie 10 minut! Godzinna wycieczka w obie strony na ten najbliżej położony wierzchołek, to idealnie spędzony wieczór zarówno w lecie jak i w zimie. Stąd zobaczysz spektakularny panoramiczny widok na całe miasto i okolice! Zimą ukoronowany zorzą polarną, a latem północnym słońcem!

4. FiordSAFARI i Saltstraumen!

Dla głodnych arktycznych wrażeń polecam przepłynięcie się speedboat’tem do największego pływu morskiego na świecie Saltstraumen. Dokładnie co sześć godzin 400 milionów metrów sześciennych wody z szybkością 20 węzłów , tzn. 37 km/godz, przepływa pod mostem Saltstraumen przez cieśninę o szerokości 150 metrów i długości 3 kilometrów. Woda tworzy niesamowicie silne wiry o średnicy ponad 12 metrów i 5 metrów głębokich! Co ciekawe poziom wody podnosi się najgwałtowniej w czasie pełni i no­wiu księżyca. Wiry można obserwować z samego mostu, lub z brzegu. Będąc tam koniecznie zabierz ze sobą wędkę i spróbuj szczęścia przy najsilniejszym prądzie pływów morskich na świecie, oddalonym ok. 25 minut jazdy autem od miasta!

5. Basen Spectrum i outdoorowe jacuzzi w Wellness & SPA

Nie ma lepszego miejsca na brzydką pogodę w Bodø! To jedyne miejsce gdzie na basenie serwują fastfood i drinki prosto do jaccuzzi z widokiem na zorzę polarną. Ponadto poza skocznią i 8 saunami, możesz skorzystać z różnych masaży i technik relaksacyjnych!

6. Lokalna kultura

Idź kulturowym szlakiem lokalnych i międzynarodowych artystów w samym centrum miasta. Stare budynki zostały ożywione przez zarówno lokalnych jak i międzynarodowych artystów. Poczuj magię Arktyki i kreatywność twórców za kołem podbiegunowym w samym sercu miasta!

7. Arktyczna Katedra

Będąc w mieście nie zapomnij zwiedzić katedrę Domkirke zbudowanej po II wojnie światowej w 1954 roku! To typowy kościół protestancki, w którym często odbywają się koncerty i ważne lokalne eventy. Otwarty do zwiedzania w każdym dniu tygodnia. W weekendy ksiądz oferuje kawę i poczęstunek dla odwiedzających. Katedra posiada 36-metrową samodzielną wieżę zegarową, która zawiera trzy dzwony. Tam również znajduje się pomnik tych, którzy zginęli z Bodø podczas drugiej wojny światowej. Na pomniku jest napisane „Tym z Bodø, którzy oddali swe życie dla Norwegii podczas wojny i okupacji 1940-1945. Nienazwanym, niezapomnianym”.

8. Wyspa Kjerringøy

Popłyń na historyczną wyspę Kjerringøy, oddalon zaledwie pół godziny jazdy autem wzdłuż drogi Fv834 oraz 10 minut promem. Tam czekają na Ciebie wspaniałe adrenalinowe sporty, od kajaków morskich w świetle północnego słońca, po wspinaczkę i trekkingi które nigdy się nie kończą!

9. Poczuj magię fiordów z Finnkonnakken 518 m n.p.m.

Wejdź na spektakularny Finnkonnakken 518 m n.p.m. aby poczuć magię fiordów i docenić piękno norweskiej natury! Finnkonnakken jest doskonałym miejscem na jednodniowe i wieczorne wycieczki, z łatwym dostępem i pięknymi widokami na dwa wspaniałe i trudno dostępne fiordy Mistfjorden i Vestfjorden.

10. Zobacz ścianę Lofotów z Litltind 717 m n.p.m.

Koniecznie wejdź na szczyt Litetinden i podziwiaj panoramę okolic Bodø. Dostaniesz się tam 20 minut autem w stronę wyspy Kjerringøy. Jak będziesz miał dużo szczęścia, ze szczytu zobaczysz kontury Lofotów na horyzoncie, lub lodowiec Sulis oraz Svartisen na połudnowym-wschodzie! Wycieczka jest wymagająca, ale warta każdego metra. Prawda?

11. Podwójna plaża Hovden

Takich egzotycznych widokw nie znajdziesz nigdzie indziej jak w okolicach Bodø! Otóż podwójna plaża Hovden albo Hovdesundet, przyciąga każdego jednego turystę chętnego przyjechać na plażę Auvika i przejść przez skalistą plażę o długości ok. 3,2km w jedną stronę. Raj dla głodnych nowych wrażeń i kochających eksplorować nieznane tereny. Łódką z Bodø dostaniesz się tam w przeciągu 15 minut! Po więcej informacji po nowesku wejdź na stronę ut.no

12. Czerwona plaża Mjelle

Mieszkańcy Bodø twierdzą, że przyjechać na Mjelle to jak wylądować na Marsie, również porównując ją do pola maków w krainie OZ! Mjelle to wyjątkowa plaża z czerwonym piaskiem utworzonym przez setki wyrzuconych i pokruszonych przez morze maleńkich muszelek i wapiennych szkieletów zewnętrznych muszlowców. Trzy kilometrowa kolorowa plaża, jest bardzo dobrze schowana i otoczona wysokimi klifami tworzącymi naturalny górski parawan, oddzielając tym samym plażę od świata zewnętrznego. Wręcz idealne miejsce na wspinaczkę górską dla kochających adrenalinowe sporty turystów. Co ciekawe, intensywne kolory północnego słońca oświetlają piasek, nadając mu fioletowo-różowego koloru. Bajka! Żeby się do niej dostać musisz pokonać ok. 2 km pieszo szlakiem wiodącym od samego parkingu. Parking natomiast znajduje się niecałe pół godziny jazdy z Bodø w kierunku Kjerringøy wzdłuż drogi Fv834. Koniecznie musisz tu przyjechać. Więcej informacji o Mjelle znajdziesz we wpisie „Dzień polarny i czar północnego słońca”

 

13. Zorza polarna w okolicach miasta!

W Bodø zdecydowanie najlepszymi miesiącami są wrzesień lub październik. Wtedy pogoda jest w miarę stabilna, noc jest coraz dłuższa, co zwiększa możliwości obserwacji zorzy polarnej. Natomiast w miesiącach zimowych najlepsze są luty i marzec. Kiedy najgorsze sztormowe dni za kołem podbiegunowym powinnyśmy mieć już za sobą. Chcesz zobaczyć zorzę z nami i dostać profesjonalne fotki? Sprawdź naszą ofertę polowania na zorzę tu!

zorza polarna, Bodo

Jak wygląda LATO w płn. Norwegii?

Come fly with me, MUCHOLAND

Miejsce: Sørskottinden, Nordskot
Szlak turystyczny: pieszy
Stopień trudności: średni
Wysokość: 608 m n.p.m.
Długość szlaku: 3,5 km
Czas: 2,5 godziny

MUCHOLAND wywodzi się z cyklu naszych letnich wycieczek pod hasłem every summer has a story! A dokładniej przypomina mi się środek lipca, który jest idealnym przykładem na to, iż w północnej Norwegii nie wszystkie wycieczki są doskonałe. Dlatego pisząc o tym, chcę przestrzec niektórych z Was zamierzających przyjechać tu wlaśnie w okesie letnim. Oczywiście, nie dotyczy to tylko lata, dlaczego? 🙂

Abstrahujac od lata, pamiętam dobrze zaplanowany, zimowy weekend na biegówkach w chatce Beiarn, do której ze wzgledu na złe warunki pogodowe w ogóle nie doszliśmy. Pogoda zmieniła się w oka mgnieniu. A chatka położona zaledwie 8 km od parkingu, była dla nas wręcz niemożliwa do znalezienia. Wichura śnieżna z poziomym arktycznym wiatrem wiejącym z prędkością 15m/s, oślepiła nas, wyziębiła i wycieńczyła do granic. Po 4 godzinach błądzenia, zamarznięci na sopel lodu wróciliśmy do auta z radością powrotu do domu, aby wygrzać się w swoim ciepłym łóżeczku zamiast nocować w środku nasilającej się śnieżnej nawałnicy! Po tej przygodzie Zdeno stworzył listę w której uwzględnił 10 reguł co należy robić w tak trudnych warunkach, by móc przetrwać. Słynną listę nazwał NIEZBĘDNIK RODZINY Dvořáków. Haha. Do dziś jest naszym kompasem.

Latem natomiast, na miłośników wypraw górskich również czyhają wszelkiego rodzaju utrudnienia i niespodzianki, o jednej z nich zamierzam właśnie dzisiaj napisać. Pracując jako koordynator zdrowia publicznego w cudownym Steigen, po pracy chodziliśmy ze Zdenem w pobliskie góry, starannie wybierając te najmniej dostępne.

Pewnego dnia w połowie lipca skończyłam pracę dosyć późno. Przygotowywałam wówczas „Folkehelsedag”- weekendowy festiwal zdrowia dla mieszkańców całego powiatu. Z racji dużej odpowiedzialności i presji którą sama na siebie nałożyłam, miałam ogromną ochotę na terapię górską. Więc po długim dniu w pracy wyruszyliśmy na podbój jednego z najładniejszych zakątków Nordskot, a mianowicie Sørskottinden 608 m n.p.m.

Wycieczka miała zająć nam maksymalnie 3 godziny i wzbogacić o przyjemny ból w mięśniach, oczyszczony umysł wraz z konkretną dawką endorfin oraz sympatyczną rozmowę małżeńską (czytaj wyżalanie się żony). Owszem, doznałam wcześniej opisanych czynników jednak jako „side effect” wariackiego biegu pod górkę w szalonym tempie, gdyż po 45 minutach byliśmy już na samym wierzchołku góry! Zamiast rozluźnionych mięśni- były obolałe kolana. Ponadto, zamiast rozmowy było sapanie pod górkę. A oprócz czystego umysłu- był obrzydliwy wstręt i straszne zdjęcia. Dlaczego?

Otóż, w lipcu za kołem podbiegunowym w strefie arktycznej- klimatu subpolarnego, środek lata charakteryzuje się morderczym napadem owadów, rojem komarów, a w szczególności much końskich, które za wszelką cenę chcą cię ugryźć! Te obrzydliwe stworznia są w stanie idealnie utrudnić każdą, nawet najkrótszą wycieczkę. Lipiec jest szczególnym miesiącem gdzie temperatura powietrza utrzymuje się powyżej 15 stopni. Ponadto, oddziaływanie klimatu oceanicznego wpływającego na większą wilgotność oraz częste opady deszczu w połączeniu ze słońcem, stwarzają idealne warunki lęgowe tych irytujących insektów.

Wspinając się pierwszych 50 metrów, miałam na sobie ruchomy kombinezon utworzony z bezwzględnych much latających głównie dookoła głowy. Zdeno uspokajał mnie, mówiąc: „Gazela po przekroczeniu granicy lasu, znajdziemy się w wietrznej strefie bezpieczeństwa, a to znaczy że muchy znikną w drodze naturalnej selekcji przyrody”. Tak się niestety nie stało. Po wyjściu z lasu, miałam wrażenie, że jest jeszcze gorzej. Widok idącego przede mną Zdena, z jego jeszcze większą od mojej- grupką nowych latających kamaratów, przeraził mnie do granic. Miałam ochotę chociaż na chwilę uwolnić się od naszych towarzyszy wyprawy.

Zaczęłam biec tak szybko jak tylko mogłam, z myślą że dzięki temu je zgubie. Niestety, z każdą chwilą było ich coraz więcej i więcej. Co gorsze, owady utrudniały mi złapanie oddechu, gdyż muchy usiłowały dostać mi się do gardła. Najgorsze jednak nadchodziło! Gdy Zdeno zatrzymał się przy mnie by napić się wody, jego muchy zmieniły obiekt zainteresowań i przyczepiły się do mnie. Stwierdziłam, że albo zaakceptuję obecną niewygodę albo -zupełnie się poddam.

Wyczekiwane zbawienie nadeszło wraz ze szczytem, gdzie delikatny powiew wiatru zafundował nam dawkę ulgi i bezcennego, chwilowego wytchnienia. Dzięki temu mogłam chociaż przez te pare chwil delektować się widokiem bezkresnego Oceanu Arktycznego w oddali z wystającym (moim ukochanym) archipelagiem wysp Lofoty. Zachwycona tym widokiem, wpatrywałam się w niebieską tafę wody, starając się podświadomie wyłączyć dźwięk brzęczących nad moją głową much. Po chwili wiatr niestety ustał, opuszczając nas. Wraz z nim opuściła mnie nadzieja, na radość z wycieczki, jednak w głębi mojej duszy panował spokój, jak w oku cyklonu.

Nie ma wątpliwości, że nadchodzący jeszcze – większy rój much był w stanie wyprowadzić z równowagi nawet stoicko spokojnego Zdena, który nie dość że nie zabije nawet muchy to wyznaje głęboko zakorzenioną EKOFILOZOFIĘ równouprawnienia każdego z istnień na planecie Ziemi. Oczywiście, podczas 3 godzinnej wycieczki nie zabił żadnego owada (w przeciwieństwie do mnie!), co więcej zafundował mi wykład na temat przydatności much dla całego ekosystemu!

Jedyne co z tego zapamiętałam to że współczesny człowiek jest egocentrykiem, bezwzględnie podporządkowującym sobie naturę, zwierzęta i wszystkie bogactwa przyrodnicze. Podczas gdy Wszechświat to całość (włącznie z człowiekiem), a poszczególne jego składniki z osobna – są żywe, gdyż stanowią cząstki uniwersalnego i powszechnego procesu życia! Dlatego, wkraczając na terytowium much albo zmierzę się z nimi i je zaakceptuję, albo powinnam wybrać sobie inny rodzaj rekreacji ruchowej. No comment. Miałam ochotę krzyczeć. Jak można być takim optymistą w tak uciążliwych dla człowieka warunkach? Ja nie mogłam.

Zadowolona, że słonko już delikatnie słabło i że nadejdzie czas mniejszego nateżenia much, zaczęłam robić sobie żarty z całej sytuacji, żwawo krocząc przed siebie i robiąc zdjęcia latającym owadom. Śmiałam się z całej sytucji, gdzyż nic innego już mi nie zostało. Ku mojemu zdziwieniu, muchy przestały mi tak przeszkadzać (albo moj mózg zaczął je ignorować) i zadowolona zaczęłam śmiesznym tonem głosu śpiewać piosenkę Franka Sinatry- Come fly with me, rozśmieszając przy tym Zdena do łez. 🙂

Wchodząc do auta w końcu westchnęłam z zadowolenia i ulgi! Kto by pomyślał że takie małe stworzenia są w stanie zrobić z miłego wieczoru i na pozór przyjemnego spaceru- morderczy maraton. Jednak dostałam dokładnie to- czego chciałam i to po co tam przyszłam! A mianowicie, idealnie uwolniłam umysł od natłoku myśli, obowiązków i powinności. Dzięki temu iż zmuszona byłam koncentrować się na każdym najmniejszym ruchu żeby przetrwać tą wyprawę, zupełnie zapomniałam o pracy i czekających mnie obowiązkach nadchodzących dni.

Tego wieczorku kładąc się spać, niestety nie mogłam pozbyć się dźwięku brzęczenia much w uszach. Dziwne uczucie, ostatecznie jednak doszłam do wniosku że było to mniej irytujące (bo jednostajne), niż sporadyczne i głośne chrapanie męża! Po tej wyprawie Zdeno napisał drugą listę rodziny Dvoraków, którą kierujemy się na wyprawach w warunkach arktycznego lata. 🙂

Jeśli chodzi o tegoroczny lipiec, to na szczęście nic nie jest w stanie przebić rekordowych napadów roju much i owadów z zeszłego lata. Jeśli chcesz przyjechać właśnie w tym czasie na podbicie Półwyspu Skandynawskiego, to zdecydowanie zastanów się przed wybraniem daty. Chyba, że chcesz na własnej skórze doświaczyć brzęczącego MUCHOLANDU, narażony na zjedzenie przez te jakże pożyteczne owady!

Dzień polarny w Północnej Norwegii

Dzień polarny i czar północnego słońca!

To właśnie dzisiaj czyli 8. lipca jest ta magiczna data, kiedy słońce otatni raz w tym roku nie zajdzie za horyzont. Ten wspaniały widok dnia polarnego w towarzystwie północnego słońca w Bodø możesz doświadczyć tylko w terminie od 4 czerwca do 8 lipca. W ostatnią niedzielę oglądając mecz Francja-Islandia, nerwowo sączyłam gorącą herbatę z zaparzonych tureckich ziół wygodnie wtulona w sofę. Kibicując wikingom (bo to właśnie Islandia jest pierwszą drużyną w historii mistrzostw Europy, która nie zmieniła wyjściowej jedenastki w pierwszych pięciu meczach. Jak im nie kibicować?), patrzyłam przez okno na złotą taflę wody odbijającą nisko położone już słońce.

Przez ostatnie trzy tygodnie czekalismy na idealne warunki pogodowe sprzyjające górskiemu trekkingowi w towarzystwie dnia polarnego rozświetlonego wdziękiem północnego słońca. Niestety, nie mogliśmy się już doczekać. Wiedzieliśmy, że idealny dzień nie nadejdzie i że albo dzisiaj wybierzemy się na wyprawę w poszukiwaniu midnight sun, albo dopiero w przyszłym roku będzie okazja by spotkać się z polarnym światłem.

Dla tych którzy zastanawiają się co ukrywa się pod terminem dzień polarny i czym różni się północne słońce od zwykłego, postaram się w skrócie wyjaśnić. Otóż, podczas dnia polarnego słońce w ogóle nie zachodzi za horyzont. Ponadto, światło nasila swoją intensywność wraz z upływającym czasem, tworząc najpiękniejsze, borealne barwy dopiero około godziny 24. U nas zjawisko to trwa zaledwie 5 tygodni, co oznacza, że słońce nie opuszcza nas przez okrągłych pieć tygodni 24 godziny na dobę! Im dalej na północ tym dłużej słońce króluje nad linią widnokręgu.

Dla porównania dodam, że na arktycznym archipelagu wysp Svalbard należącym do Królestwa Norwegii, zarazem najdalej na północ zamieszkanym archipelgiem wysp Arktyki oraz najbardziej wysuniętym na północ europejskim terytorium, słońce w ogóle nie zachodzi przez sześć miesięcy! Umiesz sobie to w ogóle wyobrazić? Jeśli chodzi o mnie to rażące światło w środku nocy powoduje, że melatonina – przechodzi w tryb „slow-motion“ przez co w ogóle nie czuję zmęczenia! Dla Norwegów jest to zupełna normalność. Dlatego nawet o 22.30 są w stanie kosić soczyście zielony trawnik popijając ulubiony napój wikingów- czarną, gorzką kawę, bądź kąpać się w arktycznym lodowatym oceanie krzyczac „å fy-faen“( Co ciekawe, „faen“ oznacza dosłownie diabeł, słowo to wyraża jednak podobne emocje co polska popularna kur*a :p ). Ponadto, to właśnie Bodø słynie z fenomenalnej gry w golfa przy świetle północnego słońca na jednym z najdalej wysuniętych 18-dołkowych pol golfowych!

Dla mnie ten okres nie należy do najłatwiejszych, z racji tego iż ciężko mi zasnąć w takich warunkach a organizm nieubłaganie prosi się o odpoczynek! Nasza sypialnia zaopatrzona jest w rolety, żaluzję i zasłonę jednak intensywne światło północy powoduje, że bez maski na oczach, nie jestem w stanie zasnąć! Zawsze jak rozmawiam z mężem leżąc już w łóżku, to właśnie zmęczony Zdeno zasuwa mi maskę z czoła prosto na oczy, całując czule mówi po cichu dobranoc kochanie. Tym dyplomatycznym sposobem – daje mi do zrozumienia, że już dawno nadszedł czas snu! Podczas gdy ja w ogóle nie odczuwam zmęczenia, ale za to pobudzenie żywą rozmową. Bo przecież w łóżku rozwiązuje się największe problemy świata. Niestety. Znasz to uczucie? 🙂

Wraz z gwizdkiem kończącym pierwszą połowę meczu, zaczęliśmy się pakować na „północne safari“ podczas gdy Islandczycy zostali brutalnie znokautowani przez Francuzów 4-0. W całej historii Euro nikt nie strzelił aż 4 goli w pierwszej połowie! Co za mecz! W podskokach ruszyliśmy w drogę w kierunku plaży, w radiu niecierpliwie słuchając drugiej połowy meczu. Było około godziny 22.20, słońce paliło niemiłosiernie oślepiając nas i tym samym podkreślając brudną szybę auta, podczas gdy Islandczycy uratowali swój honor strzelając pierwszego gola! Islandski okrzyk był niezapomniany!

Naszym celem była cudowna plaża Mjelle oddalona 20km od Bodø, na którą dotarliśmy ok. godziny 23, czyli dokładnie wtedy kiedy Trójkolorowi właśnie wygrali mecz 5:2. Jednak powiedzmy szczerze, patrząc na wynik, druga połowa meczu zdecydowanie należała do Islandii! Z pięknie oświetlonego parkingu, udaliśmy się na pół godzinną wycieczkę w poszukiwaniu idealnego miejsca gdzie mogliśmy nacieszyć się naszą nową zabawką- dronem.

Długość linii brzegowej Norwegii stwarza niepowtarzalną okazję przeżycia cudownych chwil na bezludnych piaszczystych plażach, a możliwość obserwowania światła dnia polarnego odbijającego sie od morza czyni spacer jeszcze bardziej atrakcyjnym! Po dotarciu na doskonale schowaną piaszczystą plażę, okazało się że w oddali są już turyści, gdzie mieli rozbity niewielki namiot, ale w ogóle nam to nie przeszkadzało.

Pogoda była po prostu idealna. Mimo, iż było już przed północą, temperatura powietrza wskazywała ok 15 stopni Celsjusza. Wyjątkowe światło nadało górom magicznego blasku i różowego koloru, efekt niczym -filtr delikatnej sephi. Morze było bezwzględnie spokojne, a odbijające -promienie słoneczne delikatnie ogrzewały nasze twarze, dodając tym samym –zastrzyk pozytywnej energii.

Szum morza i fal rozbijających się o skały był niczym relaksacyjna, medytacyjna muzyka samej mother-nature! Niczym przedstawienie przygotowane przez samą naturę! Ten widok obdarował mnie ogromną dawką spokoju, z którego wcześniej wytrącił mnie szalony przebieg meczu. Stojąc tam uderzyło mnie piękno krajobrazu, gdzie wisieńką na torcie była unosząca się na wietrze mewa. Fenomenalny widok. Świat jest taki wspaniały. Jeszcze tyle mamy do odkrycia. Zobaczenia. Doświadczenia. Jeszcze tak dużo możemy razem przeżyć!

Po chwili reżyser Zdeno był już gotowy na uwiecznienie tej wspaniałej chwili i podniebną zabawę z quadrokopterem! Ja natomiast w tym cudownym miejscu, niczym świątyni słońca, chciałam wykorzystać ten moment na ćwiczenia. Uwielbiam ćwiczyć na dworze, z racji tego że to właśnie słońce darzy mnie przedziwną radością życia, radością której źródłem jest spokój, skupienie, opanowanie ciała i ducha.Właśnie w takim miejscu- mam wrażenie że mogę wszystko! Wszystko jest możliwe. Niemożliwe potrzebuje tylko trochę więcej czasu! Haha.

Po godzinie relaksacyjnych ćwiczeń i beztroskiej zabawy z dronem, słońce delikatnie zaczynało żegnać sie z nami- nie zachodząc ale otaczając sie chmurami. Światło tak nisko położonego już słońca powoli traciło swoją moc a wraz z nią energię, a delikatny wiatr zaczął być powoli odczuwalny. Był to idealny moment na przytulenie się do siebie w świetle północnego słońca. Siedząc tak wtuleni, weszliśmy w stan błogiego relaksu. Mieliśmy ochotę tam zostać i oddać się w objęcia Morfeusza. W zasięgu wzroku nie widać było żadnych ludzi, a otaczające nas pomarańczowo oświetlone morze, ciągnące się po horyzont, gdzieniegdzie przerwane było wystającymi wierzchołkami wysp. Niesamowity polarny pejzaż i cisza nie do opisania. W tym miejscu, które nazwałam świątynią słońca, rzeczywiście czuć bliskość samego Stwórcy!

Po niespełna dwóch kwadransach, zakończyliśmy ten przyrodniczy spektakl rozgrywany przez królową światła, powolutku wracając do auta spacerem po złocistym piasku. Co chwilę zatrzymując się spoglądaliśmy w stronę barwniego nieba i tańczącego w płomiennych kolorach morza. Po drodze przypomniał mi się cytat Helen Keller, w którym autorka każe mieć odwróconą głowę w stronę słońca, żeby cień nie przykrył ci twarzy (Keep your face to the sunshine and you cannot see a shadow). Tym akcentem pożegnałam się z północym słońcem, wiedząc że już za parę dni zacznie delikatnie zachodzić za horyzot tym samym ustępując miejsca białym nocą. Cud natury!

Zapraszam na dzieło mojego męża. Krótki filmik pt. „Midnight sun yoga” 🙂