Gazela w Laponii

13 faktów o FIORDACH – czyli Norweskie bogactwo natury

Norweskie bogactwo natury- czyli 13 faktów o FIORDACH

Ty również kojarzysz Norwegię z mistycznymi, tajemniczymi i baśniowymi fiordami, z których niegdyś wypływali Wikingowie na podbicie świata? A co WIESZ w ogóle na ich temat?

Okazuje się, że obcokrajowcy uwielbiają Norwegię głównie za ich bogactwa natury, a mianowicie za ogromne, majestatyczne i surowe FIORDY które są charakterystycznym i nieodłącznym elementem rzeźby całego kraju. Niektórzy śmią twierdzić, że trzeba zobaczyć co najmniej 10 różnych fiordów, żeby poznać prawdziwe OBLICZE Norwegii. Ja natomiast uważam, że przed ich zobaczeniem warto pogłębić swoją wiedzę na ich temat! Stąd powstało moje zestawienie 13 faktów, które koniecznie musisz przeczytać aby poszerzyć swoją wiedzę i dowidzieć się więcej o fiordach. Jakie one są? Zapraszam do lektury!

FAKT 1 – Pochodzenie

Zacznijmy od podstaw. Wiesz w ogóle w jaki sposób powstały fiordy? Otóż, powstały one przez cofający się lodowiec podczas ostatniego plejstoceńskiego zlodowacenia ok. 12 500 lat temu. Ustępowanie lądolodu utworzyło długie zatoki w lądzie o przekroju w kształcie litery “U” zalanej przez podnoszące się morze. Dlatego fiordy mogą być bardzo głębokie, jak na przykład najgłębszy norweski fiord, który ma 1 308 metrów głębokości i znajduje się w Sognefjord na zachodzie Norwegii.

FAKT 2 – Charakterystyka

Ponadto, fiord to rodzaj głębokiej polodowcowej zatoki, mocno wyciętej w głąb lądu, z charakterystycznymi stromymi i wysokimi brzegami. Bardzo często jeden duży fiord ma więcej rozgałęzień i dużo innych sieci kolejnych mniejszych fiordów. Ten największy główny fiord od którego biorą pochodzenie mniejsze, zawsze musi mieć ujście do otwartego morza.

FAKT 3 – Pojęcie

Co ciekawe, żeby fiord dostał miano FIORDU i żeby w ogóle można używać tego pojęcia, powinien być długi! To znaczy jego długość powinna przekraczać szerokość.

FAKT 4 – Stolica fiordów

W Norwegii najdłuższy fiord “Sognefjord” ma długość 204 km i podziwiać go możesz na zachodnim wybrzeżu kraju, niecałe 70 km na północ od Bergen- miasta uważanego za samą stolicę fiordów! .??

Sama miałm możliwość podziwiać ten fiord w cudownej i malowniczej wiosce Flåm kończącej jedną z odnóg tego największego w Europie fiordu! Jednak to kolor wody polodowcowej zrobił na mnie największe wrażenie…

FAKT 5- Bezgraniczność

Norwegia dzięki swojej długiej linii brzegowej, która ma ponad 25000 km posiada największą ilość fiordów na świecie. Co ciekawe, tych walorów krajobrazowych nie sposób jest policzyć. Obecnie trudno jest powiedzieć ile tak naprawdę jest fiordów w całym kraju Wikingów. Głównie jest to przyczyna tego, iż fiordy często tworzą większą ilość rozgałęzionych sieci, w których poszczególne odgałęzienia mają swoje kolejne odnogi.

FAKT 6 – ILOŚĆ FIORDÓW

Obecnie przyjmuje się, że w Norwegii jest ponad 1 732 nazwanych fiordów. Z czego, aż 16 mierzących ponad 100 km. W dodatku, to właśnie w naszym województwie Nordland znajduje się ich najwięcej, bo aż 289! To wszystko dzięki temu, iż województwo Nordland ma najdłuższą linie brzegową w kraju, która stanowi aż 25% całej linii brzegowej Norwegii! Większość z naszych fiordów ma długość od dziesięciu do kilkudziesięciu kilometrów.

FAKT 7 – Największe pływy morskie na świecie

Co ciekawe, fiord który zaczyna się w naszym mieście Bodø, nazywa się “Saltfjord” i jego długość to ponad 41 km. To właśnie ten fiord kończy się w Saltstraumen, w miejscu największych pływów morskich na świecie i właśnie tam łączy się z fiordem “Skjerstadfjorden”. Łącznie oba fiordy mają ponad 80 km i kończą się w malowniczej wiosce Rognan. Ten fiord to jeden z moich ulubionych fiordów, bo zawsze towarzyszy nam gdziekolwiek wybieramy się na eksplorację okolic!

FAKT 8 – Pradzieje

To właśnie dzięki fiordom Norwegia zawdzięcza swoją ogromną ekspansję już przed wiekami! W XIX wieku norweskie statki stanowiły trzecią pod względem ilości flotę na świecie, a w okresie międzywojennym czwartą pod względem tonażu, wyprzedzając niektóre kraje Zachodniej Europy! Najnowsze źródła pokazują, że norweska flota obecnie zajmuje ósme miejsce w światowym rankingu. Nie najgorzej prawda?

FAKT 9 – Celebryta Geirangerfjord

Jeden z piękniejszych fiordów które miałam możliwość podziwiać i jeden z najbardziej popularny ze wszystkich fiordów w Norwegii to zdecydowanie Geirangerfjord w województwie Møre og Romsdal na Vestlandet!

Jego pionowe, skaliste i strome zbocza kończą się w granatowej wodzie polodowcowej, a charakterystyczny jasny kolor wody polodowcowej przypomina wodę prosto z żywego akwarium!

FAKT 10 – Światowe dziedzictwo

Ponadto, malownicza dolina tego fiordu udekorowana jest wieleset metrowymi, licznymi wodospadami. Takie wodospady jak np. słynne De Syv Søster „Wodospad Siedmiu Sióstr” wraz z rozsianymi licznymi opuszczonymi farmami na trudno dostępnych miejscach skalnych, wyjątkowo zdobią ten jeden z najbardziej popularnych fiordów całej Norwegii. Co ciekawe w 2005 roku właśnie Geirangerfjord wraz z sąsiadującym Nærøyfjorden został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO! Koniecznie musisz go zobaczyć!

FAKT 11 – Norwegia vs. Świat

Nie tylko w Norwegii znajdziesz te piękne pozostałości po cofającym się lodowcu! Takie wybrzeża bogate w fiordy możesz podziwiać również w Szkocji, Grenlandii, Islandii, Nowej Zelandii, Ameryce Południowej czy Antarktydzie! Mimo to niektórzy twierdzą, że nazwa ta bez wątpienia jest norweska i z Norwegii pochodzi. Dlaczego?

FAKT 12 – Etymologia

Otóż, słowo “FIORD” wywodzi się od staronordyckiego słowa “fjrðr”, które w dosłownym tłumaczeniu oznacza “miejsce przepływu”. Dokładnie od tego samego słowa pochodzi również angielskie fare czyli, przejazd i ferry czyli prom.

FAKT 13 – najdłuższy fiord na świecie

Co ciekawe, mimo, iż to Norwegia słynie z największej ilości fiordów, to najdłuższy FIORD na świecie znajduje się na Grenlandii! A dokładniej na jej wschodnim wybrzeżu o nazwie „Scoresby Sund”, a jego długość osiąga aż 350 km! To dalej o ponad 50 km niż z Krakowa do Warszawy!

Jednak to norweskie fiordy od dawna były inspiracją dla artystów i celem tysięcy wypraw turystycznych miłośników natury z całego świata. Dzisiaj praktycznie w każdym biurze podróży możesz zamówić sobie wycieczkę rejsem, statkiem czy promem po fiordzie nawet przy samym Oslo. Mimo, iż taka forma zobaczenia fiordów jest całkiem ciekawa, osobiście zdecydowanie wolę podziwiać malownicze doliny polodowcowe i panoramę fiordów ze szczytu samych gór!

A Ty widziałeś już norweskie fiordy? Który spośród 1732 lubisz najbardziej? Koniecznie zainspiruj mnie i pokaż w komentarzu!?

SVALBARD- norweska prowincja w Arktyce

SVALBARD– norweska prowincja w Arktyce

Czy Istnieje lepsze uczucie od tego kiedy wiesz, że za chwilę ma spełnić się jedno z Twoich największych marzeń? Od 9 lat pragniesz polecieć na odległy archipelag wysp Svalbard, i nagle Twój samolot właśnie tam ląduje. Przecierasz oczy z wrażenia widokami zza okna samolotu w duchu myśląc sobie: Jest o wiele piękniej niż mogłam sobie to w ogóle wyobrazić! ? Czujesz jakby samolot przeniósł Cię do świata fantasy. Po chwili otwierają się drzwi i uderza Cię mroźne arktyczne powietrze. Wychodzisz na zewnątrz tak podekscytowana, że nie wiesz czy zamiast ludzi nie przywitają Cię niedźwiedzie, a przed Twoimi oczami rozpościerają się potężne pola lodowcowe i strefa wiecznego śniegu! Tak, właśnie uświadamiasz sobie, że jesteś zaledwie 1100km od samego bieguna północnego. Witaj na Svalbardzie!?

Prezent

Tylko, że to marzenie wcale nie było moje ale Zdena, które JA dostałam w prezencie na MOJE urodziny! To uczucie kiedy mój mąż wie najlepiej czego mi najbardziej potrzeba- bezcenne!

Zdena fascynacja wyspami Svalbard rosła odkąd go tylko poznałam. Po jakimś czasie moja irytacja powoli zaczęła przemieniać się w ciekawość. Przyznam, że po tym jak tylko przeczytałam, że na wyspie mieszka więcej niedźwiedzi polarnych niż ludzi, zapragnęłam tam pojechać i doświadczyć prawdziwej arktycznej przygody na własnej skórze !! Tak, tak …wiem że są niebezpieczne i trochę się bałam (ale do tego jeszcze wrócę). ?

Prowincja Norweska w Arktyce- 78°13′N 15°33′E

Surowe krajobrazy i rześkie powietrze przywitały nas w ten marcowy weekend w samej stolicy Longyearbyen- najdalej na północ zamieszkałym mieście na świecie! Archipelag wysp Svalbard wielkością przypomina Litwę, a 60% całego terenu (36 600 km²) pokryte jest lodowcem. Przez cztery miesiące panuje tu noc polarna, słońce nie zachodzi za horyzont od kwietnia do sierpnia, a w łazience bieżąca woda jest ciepła przez cały rok. Termometr ukazał -25 stopni, a silny wiatr arktyczny przesłał pozdrowienia prosto z samego bieguna północnego, tak że czułam jak zamarzają mi soczewki na oczach. Do głowy przyszła mi tylko jedna myśl: kto może tutaj w ogóle mieszkać? Na lotnisku przywitał nas pierwszy niedźwiedź polarny i autobus którym dostaliśmy się do “centrum miasta”. Była to praktycznie jedyna możliwość, z racji tego iż na Svalbardzie jest ok. 50 km drogi asfaltowej i nie każdy mieszkaniec posiada auto, w sumie to mało kto je posiada. Za to każdy lokalny porusza się skuterem śnieżnym.

Na końcu świata

Nasz motel usytuowany był na samym końcu miasta ok. 2,5km od samego centrum. Zdeno zamawiając nocleg z dala od tętniącego życiem miasta haha, myślał że szanse na spotkanie niedźwiedzia będą większe:D A tak naprawdę to tak samo jak cudowne arktyczne krajobrazy zwalają z nóg tak samo gigantyczne ceny za noclegi na całej wyspie. Nasz motel wyglądał jak nasze baraki studenckie w miejscowości Bø na południu Norwegii. Pokój bardzo skromny, 2 łóżka po jednym na każdej stronie. Umywalka, szafa i jeden grzejnik. Łazienka była wspólna na pierwszym piętrze. Na drugim natomiast była kuchnia- wypełniona pozostałościami jedzenia z każdego zakątka ziemi. Od krakersów szwedzkich, po kabanosy polskie, aż po czekoladę rosyjską z głową dziecka na obrazku, skończywszy na chińskiej herbacie. Wszystko zostawione po przejedzonych turystach. My oczywiście też dowieźliśmy swoje ulubione smakołyki (słowackie wafelki Horalky musiały być!), ale te zjedliśmy sami. Mimo iż motel był na totalnym odludziu, to jego cena przypominała cenę za nocleg w centrum samej Wenecji (SZOK *kr 1200=ok. 600zł/noc). No dobra.. w Wenecji było trochę drożej

Owocojad

Na szczęście wszystko poza noclegiem jest o wiele tańsze, a przynajmniej nam się tak wydawało. W restauracjach (których jest aż 21, dużo jak na wielkość miasta) jedzenie jest o połowę tańsze, niż na kontynencie. Poza owocami i warzywami. Pierwszą rzeczą którą sprawdziłam w sklepie to OWOCE. Kocham owoce. Zdeno mówi na mnie “owocojad”. Niestety były dwa razy droższe niż w Bodø. Mieszkając tam musisz przygotować się na sporadyczne braki w asortymencie. Dla przykładu będąc na wyspie, przez cały ten czas nie było nabiału (tydzień bez ukochanego jogurtu ?), ponieważ ciężkie warunki pogodowe opóźniły dostawę. Co więcej Svalbard ma własny browar Svalbard bryggeri (link), który jest najdalej położonym browarem na świecie. Nie dość że lokalne piwo smakowało bajkowo to jeszcze było dwa razy tańsze od tego które możesz kupić w Bodø *(ok 50 koron za pół litra, podczas gdy nasze lokalne kosztuje ok. 90-120 koron). Nic dziwnego, że mieszkańcy wyspy mają wprowadzone karty na alkohol. Co to znaczy w praktyce?

Procentowe karty

Osoby mieszkające na Svalbardzie posiadają własną imienną kartę na alkohol, którą muszą okazać w sklepie przed zakupem jakiegokolwiek trunku. Każdy jeden zakup % rejestrowany jest na karcie pieczątką z datą zakupu. Turyści zobowiązani są posiadać ze sobą bilet lotniczy na którym dostają swoje własne pieczątki, przedstawiające ilość zakupionego alkoholu w danym miesiącu. Maksymalny zakup alkoholu na wyspie miesięcznie na jedną osobę, nie może przekroczyć:

  • 24 półlitrowych puszek piwa,
  • 2 litry likieru,
  • 0,5 litra wódki raz w miesiącu (lub 1 litr wódki co drugi miesiąc).


Co dziwne na wino nie ma żadnych ograniczeń. Wynika to ze względów historycznych. Wino było bardzo drogie, więc było go w dostatkach i tylko właściciele kopalń mogli sobie na nie pozwolić. Dzisiaj większość Norwegów preferuje właśnie wino pod każdą postacią. Co śmieszne gubernator zamierza wprowadzić zmiany do przepisu dotyczące ograniczenia dostępności piwa, znosząc wyżej podane sumy. My nie zużyliśmy ani jednej kwoty, no bo jak można zamienić świeże lokalne lane piwo na puszkę, któych moższ tu pić bez ograniczeń ? ?

Lodowe pustkowie

Pierwszego dnia poszliśmy zwiedzać miasto. Pierwsze 2 km zaprowadziły nas do przepięknego maleńkiego i najdalej na północ położonego protestanckiego kościółka. Mimo, iż po drodze spotkaliśmy tylko skutery i wszędzie wiało pustkami to kościół o dziwo był otwarty. Po wejściu przywitała nas przebieralnia. Trzeba było się rozebrać. To znaczy zdjąć kurtki i buty. Zresztą jak w każdym miejscu publicznym na wyspie (szkoła, biblioteka, uniwersytet, czy niektóre z kawiarni). Po zdjęciu butów możesz pożyczyć sobie bambosze dostępne we wszystkich rozmiarach. Za drzwiami na stoliku z napisem poczęstuj się była zaparzona kawa i pepperkaker czyli norweskie imbirowe pierniczki (jak to w Norwegii bywa…).

Na ścianie wisiała ogromna stara mapa Spitsbergenu, która od razu przykuła uwagę Zdena. Po wejściu na drugie piętro naszym oczom ukazała się urocza sala spotkań i mała biblioteka. Oczywiście sekcji z polskimi książkami nie zabrakło. Kościółek był przepiękny. Prosty jak to na protestanckie przystało. Z dywanikiem. Niedźwiedziem i storczykiem na środku= genialna kombinacja. Mimo, iż na dworze panowała nieludzka zima. W środku było ciepło i bardzo przyjemnie. Po ogrzaniu się wybraliśmy się na dalszą eksplorację miasta. Oczywiście nasze zwiedzanie zakończyło się bardzo szybko. Wraz z zajściem słońca, nastała jeszcze większa zima a my postanowiliśmy spróbować kuchni lokalnej.

SvalBAR

Restauracje, puby i bary w centrum miasta były przepełnione lokalnymi i turystami. My wybraliśmy sobie jedną specjalną miejscówkę, słynną z burgera z łosia i najlepszego lokalnego svalbardzkiego piwa. Miejsce to było totalnym przeciwieństwem naszych restauracji do których chodzimy na kontynencie. Przed wejściem było wydzielone miejsce na broń (tą kwestię wyjaśnię dalej). Klimatyczna muzyka grała w tle, a uśmiechnięte od ucha do ucha kelnerki (co w Bodø jest rzadkością) roznosiły gorące burgery z rozlewającym się piwem. Miałam wrażenie, jakbyśmy byli w arktycznej Pradze. Restauracja pękała w szwach od zadowolonych głośnych gości. My usiedliśmy koło lokalnych … górników.

Początki

Tożsamość Svalbardu głęboko związana jest z górnictwem. Pod koniec XIX wieku na wyspie odkryto złoża surowców mineralnych, a w 1899 roku rozpoczęto wydobycie węgla kamiennego który stanowił podstawę gospodarki. Aby ekonomia mogła rosnąć, a wyspa mogła się rozwijać rząd norweski sprowadził 25 mężczyzn z kontynentu do pracy w kopalni, zapewniając im mieszkanie i niezbędne jedzenie potrzebne do przetrwania w ciężkich warunkach. W tym czasie Svalbard wprowadził nawet swoją własną walutę. Po ok. 20 latach liczba mieszkańców zwiększyła się do 140. Rodziny z dziećmi rozrastały się w niewiarygodnym tempie, zapewniając prężny rozwój wyspy. Z jednej kopalni początkowo zrobiło się 13 i tak szybko wyspa zaczęła ekspandować. Pod koniec lat 80tych na wyspę dotarła globalizacja przynosząca ze sobą kryzys dotykający przemysł górniczy, który przestał być opłacalny. Svalbard powoli przerodził się w Eldorado dla badaczy, naukowców, studentów i turystów. Powstał Uniwersytet Arktyczny, a turystyka zajęła miejsce górnictwa przynosząc największe dochody. Dzisiaj już tylko jedna kopalnia jest czynna, ale firma górnicza ma w posiadaniu ⅓ wszystkich mieszkań i publicznych budynków w stolicy wyspy. Stąd górnicy to drugi po niedźwiedziu symbol Svalbardu.

Ale idźmy dalej.

Kamień Trolla

Największa przygoda była dopiero przed nami. Otóż w trzeci dzień naszego pobytu na archipelagu mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na szczyt o nazwie Trollsteinen (czyli Kamień Trola) – górę o wysokości 850 m n.p.m. Z racji tego, iż Svalbard to miejsce, w którym populacja niedźwiedzi polarnych przewyższa ilość mieszkańców, nie można tu poruszać się bez broni w wolnym terenie . Dlatego też zmuszeni byliśmy zabrać ze sobą lokalnego przewodnika. No dobra, on zmuszony był z nami iść :P. Ów przewodnik odebrał nas punktualnie spod naszego motelu, wyposażył nas w niezbędny sprzęt (rakiety śnieżne, termosy, jedzenie) i zrobił krótki kurs obsługi broni (w przypadku gdyby jemu coś się stało). Bardzo cieszyłam się na ten dzień. Pogoda była wspaniała. Mimo iż słońce intensywnie świeciło, było jeszcze zimniej niż dzień wcześniej. To wszytko za sprawą bardzo silnego i mroźnego, arktycznego wiatru. Dlatego mimo , że termometr ukazywał jedyne 26 stopni na minusie, dczuwalna temperatura wahała się w granicach -43 stopni.

Pięta Achillesa- albo raczej stopy Małgorzaty

Nie każdy może iść na taką wycieczkę. Nie w takich warunkach. Dlatego nasz przewodnik zrobił nam krótki wywiad, po którym zwrócił się do mnie i powiedział: jak tylko poczujesz że jest ci zimno w stopy masz mnie niezwłocznie o tym poinformować. Oczywiście zlekceważyłam to co mi powiedział bo mi ZAWSZE zimno w stopy! Wiedziałam, że idąc na tą wyprawę trzeba zaopatrzyć się w ciepłe rzeczy. Od wełnianej ekspedycyjnej bielizny termoaktywnej, po kurtkę z pierza kanadzkiej gęsi, rękawice puchowe i okulary narciarskie. Taki sprzęt miał tylko opóźnić przeniknięcie mrozu do szpiku kości. Mimo to, i tak nie byłam pewna czy dam radę zdobyć szczyt w tak ekstremalnej pogodzie. Ale moja chęć była większa niż obawy. W ten dzień naprawdę mieliśmy pecha, bo akurat wtedy przyszedł zimny front z bieguna utrudniając nam warunki wspinaczki. Wiało niemiłosiernie.

Przeszywająca cisza

Początek wycieczki był dość wymagający, stromy, zlodowaciały i miejscami bardzo wyeksponowany, ale sam przewodnik powiedział, że musimy zwolnić bo nie nadąża za nami. Byliśmy głodni wyprawy. Arktycznej przygody. Nie było czasu do stracenia! Po przejściu pierwszych 250 metrów wzwyż naszym oczom ukazał się arktyczny widok na całą polarną dolinę Longyerbyendalen. W oddali widzieliśmy kolorowe miasteczko (stolicę wyspy) otoczone białym pustkowiem. Dosłownie położone w samym sercu białej NICOŚCI. Niesamowity widok. Dookoła arktyczna pustka. Przeszywająca cisza nie do opisania dla Europejczyka. Lapończycy mają na nią nazwę, złożoną ze zdań opisujących przeżycia wewnętrzne. Ja nie umiem tego określić słowami. Tu natura gra główne skrzypce. Czujesz się tak mały jak jedna z milionowych śnieżynek leżąca pod twoimi nogami. Ja praktycznie cały czas od początku wyprawy czułam się jak taka śnieżynka. Już wtedy zimno powoli wygrywało nad moim krążeniem i przestałam czuć palce u nóg. Ale arktyczne piękno krajobrazu dodało mi takiej energii, że w ogóle nie zwróciłam na to uwagi.

Idąc dalej rozmawialiśmy o geologii tego miejsca. Ponad 60% całego Svalbardu zajmują lodowce. Idąc na szczyt również poruszaliśmy się po lodowcu, który co roku mniej lub bardziej zmienia swoje formacje i ukształtowanie. Dlatego żeby się tam udać zimą trzeba mieć wiedzę, orientację terenu oraz dobrą znajomość trasy….albo przewodnika ?

Jak grom z jasnego nieba

Po tym jak jedna rakieta śnieżna zaczęła robić mi problemy w stromym i bardzo nachylonym terenie, nie wytrzymałam i przyznałam się, że zimno sparaliżowało mi nogi i już nie czuję palcy u stóp. Przewodnik zatrzymał się, jednocześnie dziwnie orientując się w terenie. Nie odpowiedział nic. Jakby badał zaistniałą sytuację. Plusy. Minusy liczył w głowie. Po chwili uśmiechnął się i powiedział: W takim razie musimy zejść do najbliższej jaskini lodowcowej. A to znaczy, że musimy znaleźć tunel jaskini i nim zejść ok. 30 metrów w dół pod sam lodowiec. Jak to do jaskini, przecież mi jest ZIMNO?- pomyślałam.

Arktyczny korytarz

Jak tylko doszliśmy pod sam tunel prowadzący do jaskini myślałam, że umrę ze strachu. Plecaki musieliśmy zostawić na zewnątrz bo było zbyt ciasno i ograniczyłyby nam ruchy. Droga była wąska, stroma, śliska i CIEMNA. Nie było nic widać. Stroma ścieżka ozdobiona była polodowcowymi niespodziankami. Za każdym zakrętem oczom ukazywały się nowe głębokie i wąskie lodowe szczeliny. Nogi plątały mi się, nie z zimna ale ze STRACHU. Na dodatek w ręce musiałam trzymać telefon z włączoną latarką żeby cokolwiek widzieć. Po tym jak zobaczyłam min. 60 metrową przepaść żałowałam, że w ogóle miałam go ze sobą. Mój lęk wysokości wolałby tego nie widzieć.

Wahadełko

Po 10 minutach zjeżdżania jak rak na pupie wąskimi korytarzami lodowymi, doszliśmy na miejsce gdzie była na tyle duża przestrzeń, że mogliśmy się postawić. To była jaskinia lodowcowa. Przepiękna. Błyszcząca. Mieniąca się lodowymi kolorami tęczy. Przewodnik pokazał mi genialną taktykę rozgrzewającą nogi. Musiałam zaprzeć się obiema rękoma o ściany jaskini i stojąc na jednej nodze podnosić drugą do góry w przód i w tył. Jak najszybciej mogę. Niczym wahadło w starym ruskim zegarze z kukułką. Moje palce były w tak złym stanie, że przewodnik wybrał drugą opcję ich ogrzania.

Lodowe Karaiby

Kazał mi usiąść na śniegu, zdjąć skarpetki i jedną nogę położył sobie na brzuchu, a drugą Zdenowi. I w ten oto sposób moje nogi powoli zaczęły odzyskiwać czucie w palcach. Na początku ból nie z tej ziemi. Odmarzające palce bolą jakby ktoś wbijał żyletki w same stopy i rozcinał skórę. Później uczucie spuchniętych, dwa razy większych stóp, czujesz jakby krew nie miała miejsca w palcach. Na końcu przychodzi ogromna ulga. Nareszcie możemy iść dalej. Sama jaskinia zrobiła na mnie potężne wrażenie. Niesamowita przestrzeń. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby wejść do jaskini lodowcowej tylko po to żeby się ogrzać. W samej jaskini było w granicach zera stopni więc miałam wrażenie jakbyśmy w środku lodowej krainy nagle znaleźli się na Karaibach!

Biały policzek

Po wyjściu z jaskini czekał nas najgorszy teren. Jeszcze silniejszy wiatr z lokalnymi opadami śniegu nasilił się tak, że nie było nic widać. Pogoda bardzo szybko się zmieniała. Nagle słońce wygrało wojnę nad lokalnymi chmurami oświetlając opadające jeszcze śnieżynki. Wyglądały jak spadający z nieba brokat. Coś wspaniałego. Ostatnie 150 metrów było bardzo wymagające. Szliśmy wydeptanym szlakiem po stromym zlodowaciałym grzebieniu górskim. Wiatr był coraz silniejszy, a ja coraz słabsza. Nienawidzę wiatru. Może być obojętnie jak zimno- nie przeszkadza mi to. Ale wiatr zabierze mi każdą cząstkę wewnętrznej energii. Nie mogę oddychać. Kręci mi się w głowie. Ciężko mi się rusza. Agonia. Dochodząc do szczytu zatrzymywałam się co chwilę robiąc wahadełko raz jedną raz drugą nogą. Oczywiście palce miałam już z powrotem zamarznięte. Nagle zobaczyłam, że prawy policzek Zdena jest biały. To niedobry znak. Przewodnik szybko zdjął swoją rękawicę i położył mu ciepłą rękę na twarz, ogrzewając białe miejsce. Trzymał minutę po czym kazał mu przykryć całą twarz bufką. Był o krok od odmrożonego policzka.

Łapawica

Na samym szczycie było tak zimno, że nie sposób było robić zdjęcia. Wichura odebrała mi czucie w palcach tym razem u rąk. Jak tylko chciałam wyjąć telefon, żeby upamiętnić tę chwilę, szybko go schowałam. W takich warunkach każdy ruch może okazać się niebezpieczny. Silny wiatr może porwać ciepłą rękawiczkę i w przeciągu kilku minut spowodować odmrożenia. Będąc na górze przyszły kolejne lokalne opady śniegu więc nic nie było widać. Zjedliśmy krakersy. Napiliśmy się herbaty i czym prędzej udaliśmy się w drogę powrotną. Po zejściu z grzebienia było już tylko lepiej. Chmury odsłoniły słońce i zadowoleni, spełnieni i szczęśliwi schodząc ze szczytu rozmawialiśmy z przewodnikiem o warunkach w jakich żyję się na wyspie.

Pamiątka ze Svalbardu

W pewnym momencie Zdeno zatrzymał się żeby uwiecznić tą chwilę i wyjął dron. Ja z przewodnikiem szłam dalej rozmawiając. Nie miałam prawa zatrzymać się nawet na chwilę. To groziłoby kolejnym zejściem do jaskini- a tego nie chciałam. Po chwili Zdeno zniknął nam z pola widzenia i przewodnik nagle się zatrzymał. Powiedział, że nie powinien go zostawić bo nigdy nie wiadomo kiedy może pojawić się niedźwiedź. Jak tylko uświadomiłam sobie powagę sytuacji. Czym prędzej zawróciłam. Zdeno szedł już w naszym kierunku. Ja jeszcze o tym nie wiedziałam, ale z odmrożeniami rąk . Wystarczyło 15 minut operowania drona (bez ruchu w cieńszych rękawiczkach) na to, aby mróz dostał się pod skórę powolutku zamrażając mu tkanki. Miał szczęście że zakończyło się tylko odmrożeniami 1 stopnia. Po całej wycieczce bardzo zmęczeni i szczęśliwi w podskokach doszliśmy prosto pod nasz motel. Ta wycieczka nauczyła nas wielu rzeczy. Głównie tego, że zawsze jest dalej niż się myśli. Trudniej niż się oczekuje i ciężej niż się wydaje. Po tej wycieczce cieszyłam się że mamy ciepły pokój, z gorącym prysznicem i grzejnikiem.

Ludzie północy

W ostatni dzień poszliśmy do słynnego Svalbard Muzeum i na UNIS (Arktyczny Uniwersytet) głodni tym razem inspiracji i ciekawostek o dawnym życiu na wyspie. Ciekawa lekcja geologii, historii, norweskiej kultury dała mi inne spojrzenie na to miejsce. Nagle wyspa nabrała nowego znaczenia. Pomyśleć, że pierwsi ludzie musieli wszystko wybudować sami w tak ciężkich warunkach? Gdzie permafrost czyli wieczna zmarzlina trwa przez cały rok, a w ciężkich zimowych warunkach wyspa odcięta była od świata na parę tygodni. Noce polarne trwają od października do marca, nie można tam pochować ludzi, a przyrost naturalny równy jest zero. Nie dlatego, że mieszkają tu sami mężczyźni ale gł. dlatego, że na wyspie nie ma szpitala. Kobiety w ciąży minimum 3 tygodnie przed rozwiązaniem zmuszone są opuścić wyspę i dostać się samolotem do najbliższego miasta na kontynencie. Z racji ograniczonej służby zdrowia na Svalbardzie mieszkają głównie młodzi ludzie. Osoby chore proszone są przez gubernatora o opuszczenie wyspy i powrót na kontynent. Dlatego średnia wieku nie przekracza tu 40 lat. Wyspę głównie zamieszkują rodzinki z dziećmi, studenci, naukowcy, badacze oraz miłośnicy arktycznych warunków. Zdeno też pragnie się tam przeprowadzić. Jedno jest pewne… po tej wyprawie oboje zakochaliśmy się po same uszy w tym odległym, arktycznym miejscu. Niestety nigdy nie widziałam Zdena tak smutnego jak wtedy, kiedy opuszczaliśmy archipelag… Może, jednego pięknego, białego dnia uda nam się tam przeprowadzić? ?

Zapraszam na nasz króki filmik o Svalbardzie!

TOP 3 RZECZY, KTÓRE POMOGĄ CI ZADOMOWIĆ SIĘ W NORWEGII! CZ. III

TOP 3 RZECZY, KTÓRE POMOGĄ CI ZADOMOWIĆ SIĘ W NORWEGII! CZ. III

Jeśli wytrwałeś do trzeciej rady, którą każdy planujący przeprowadzkę do Norwegii powinien wziąć pod uwagę- gratulacje!! W pierwszym poście poruszyłam znajomość języka norweskiego jako PODSTAWĘ do wykorzystania swojego wykształcenia i spełnienia się zawodowo. Z kolei w drugim wpisie podkreśliłam istotę otwarcia się, na norweską kulturę, chęć integracji oraz aktywnego włączania się do lokalnego społeczeństwa jako KLUCZ do znalezienia swojego miejsca w tym kraju. Jeśli jeszcze nie przeczytałeś tych dwóch wpisów koniecznie zrób to zanim przejdziesz dalej. Jeśli już to zrobiłeś, zapraszam, na trzecią i tym samym ostatnią radę, która dotyczy norweskich dóbr NATURY i nie chodzi mi wcale o ropę czy rybołówstwo!

RADA NUMER 3- Friluftsliv

Mieszkając ponad sześć lat w Norwegii spotkałam sporo rodaków, którzy twierdzą że w tym kraju poza pracą NIE MA co robić. Twierdzą, iż w Norwegii jest nudno, ciemno, zimno. Norwegowie są dziwni, w sklepach nie ma co kupować, alkohol jest drogi, można dostać depresji i jest wieczna monotonność! To właśnie oni zainspirowali mnie do tej ostatniej rady i to właśnie dzięki nim „Friluftsliv” znalazł się w samej czołówce!

Prawdziwe bogactwo Norwegii

Już od paru lat Norwegowie reprezentują czołówkę najszczęśliwszych krajów na świecie i pobijają w rankingach wszystkie narodowości jeśli chodzi o stopień zadowolenia mieszkańców. Na to pytanie dlaczego właśnie tak jest, ciężko dać jednoznaczną odpowiedź jednak moje lata obserwacji potwierdzają teorię wielu naukowców. Teoria ta głosi, iż w życiu Norwegów OGROMNĄ rolę odgrywa FRILUFTSLIV, czyli życie na świeżym powietrzu. Właśnie ta głęboko zakorzeniona potrzeba obcowania z naturą, od wieków wpisana była w ich tradycję. Filozofia ta dowodzi, że natura powinna być domem każdego człowieka i nie należy przywiązywać się do rzeczy materialnych, które cechuje śmiertelność. ALe to nie wszystko! Na czym dokładnie polega friluftsliv?

(źródło: Jenny K. Blake Brown „Cheese Please”- Norway inside out from the outside in)

Zero rywalizacji

Na początku dodam, że aby w pełni doświadczyć czym jest idea Friluftsliv należy samemu jej doświadczyć! Norweska kultura została ukształtowana właśnie w naturze. Tam przebiegało ich codzienne życie, które było bezpośrednio uzależnione od warunków pogodowych i dóbr naturanych. Dzisiaj każdy przeciętny Norweg posiada swoją chatkę “hytte” do której udaje się w weekend bez względu na pogodę. Tam, na odludziu, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji praktycznie bez telewizji, sygnału i wifi (to ostatnie to już niestety rzadkość) chodzi po górach, łowi ryby, jeździ na nartach, zbiera owoce leśne, smaży gofry popijając gorącą kawą zrobioną na ognisku. Wraca do podstaw egzystencji. Uczy się być sam ze sobą. W totalnej prostocie i pokorze. Relaks w naturze. To zapakowany cały plecak (auto) niepotrzebnych rzeczy. To niecodzienne przygody i nowe możliwości. Odstresowanie. Odreagowanie. Bycie sobą w 100%. Spokój. Zadowolenie. Rekreacja. Wysiłek fizyczny ale BEZ rywalizacji. Bo w naturze nikogo nie musisz udawać. Nie musisz zakładać maski. Z nikim nie musisz walczyć. Tam wszystko jest w harmonii.

RZECZYWISTOŚĆ

Moje własne doświadczenie potwierdza że, wcale nie trzeba od początku kochać przyrody, żeby z niej czerpać korzyści. Dodatkowo nie musisz spędzać weekendów w HYTTE czy chodzić po najwyższych górach zdobywając ciężko dostępne szczyty, żeby czerpać radość. W ogóle nie musisz być najlepszym, mieć najnowszy sprzęt, markowe ubrania i nie musisz mieć długiego bagażu doświadczeń z biegówkami! Wystarczy, że zaczniesz korzystać z dóbr natury właśnie tam gdzie MIESZKASZ. Wyjść na RYBY! Pojechać rowerem do pracy w deszczu. Iść na spacer po plaży w środku samego sztormu. Każdy najzwyklejszy spacer w najbliższym lesie poprawi samopoczucie, korzystnie wpłynie na zdrowie. Poprawi krążenie, a to od razu polepszy myślenie, zwiększy kreatywność, pobudzi do działania i doda motywacji!

Jak to robią Norwegowie?

Biegówki Biegówki Biegówki! Norwegia to naród miłośników sportów zimowych. To żywy dowód na to, że zamiast narzekać na panujący tu klimat- można czerpać pełnymi garściami! W jaki sposób? W każdym najmniejszym mieście znajduje się dobrze dostosowana infrastruktura do uprawiania biegówek – dostępna dla każdego! Oświetlone nartostrady niezależnie od pory roku, są codziennie odśnieżane lub sztucznie naśnieżane z których możesz korzystać zarówno w dzień jak i noc, przed lub po pracą! Potrzebujesz tylko sprzętu- który przykładowo (porównując do przysłowiowego członkostwa na siłowni)- zwróci się już po 3 miesiącach! Lub cały sprzęt możesz wypożycyć w placówkach BUA lub Czerwonym Krzyżu- za darmo lub za symboliczną opłatą. Jest coś lepszego niż trening na świeżym powietrzu?

Powrót do korzeni

Człowiek od zarania dziejów i wieków był częścią natury. Żył w niej i z niej. Czerpał z niej ogromne korzyści niezbędne do egzystencji, przeżycia, czy założenia rodziny. Międzynarodowe badania potwierdzają, że człowiek w kontakcie z naturą może wyłącznie zyskać i czerpać same korzyści. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że jesteśmy stworzeni do ruchu. Być w ruchu to coś co jest wpisane w naszą ludzką naturę, coś co jest koniecznością do życia i dobrego funkcjonowania w ciągu dnia. Od początków ludzkości mężczyźni zmuszeni byli biegać, żeby łowić zwierzynę, a kobieta musiała namęczyć się żeby przygotować obiad, nakarmić całą rodzinę i odgonić wilka który chciał jej ten obiad zjeść. Tak samo dzisiaj potrzebujemy ruszać ciało dla całokształtu i zdrowia. Nie jest ważne CO robimy, ale to że COKOLWIEK robimy. Kontakt z naturą zapobiega powstawaniu chorobom, sprzyja lepszemu zdrowiu fizycznemu i psychicznemu, pobudza naszą kreatywność i inspirację, a co za tym idzie zwiększa jakość naszego życia! A chyba o to najbardziej chodzi w dzisiejszym świecie prawda?

(źródło: Jenny K. Blake Brown „Cheese Please”- Norway inside out from the outside in)

Jakość vs. ilość

Norwescy entuzjaści życia w przyrodzie uważają, że im mniej ludzi w naturze tym lepiej. Nie ma znaczenia z kim i co robisz, ale sam fakt, że jesteś w naturze daje same korzyści. Odpoczywasz fizycznie i psychicznie. Otwierasz się na otoczenie i zaczynasz dostrzegać krajobraz i zachodzące wokół niego zmiany. Jednym słowem zaczynasz doświadczać różnorodności natury. Badania dowodzą, że zwrócenie uwagi na wszystkie przyrodnicze aspekty powodują, że człowiek jest mniej zestresowany, nie traktuje siebie tak poważnie, jest bardziej podatny na zmiany. Te czynniki w swojej kolejności powodują, że człowiek o wiele lepiej współdziała w społeczeństwie i nie dąży uparcie do bycia idealnym, perfekcyjnym. A tym samym bezpośrednio wpływa na wzrost poziomu szczęścia!

POGODA

Otóż, być w naturze to nie tylko seria płynących z niej korzyści! To także walka ze soba i z warunkami atmosferycznymi! Jak dobrze wiesz, tutaj pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. W ciągu jednego dnia możesz przeżyć wszystkie pory roku na raz! Dlatego żyjąc tu albo zaakceptujesz pogodę albo nie i bedziesz nieszczęśliwy! Sama uważam, iż trzeba zaakceptować zmienną i niełatwą POGODĘ, gdyż z nią nie jesteś w stanie NIC zrobić, a warunki pogodowe potrafią naprawde dać w kość. Mimo, iż nie do końca zgodzę się z norweskim mottem które głosi, że “ nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania”, to uważam że o wiele lepiej jest wyjść nawet w złej pogodzie (niż siedzieć w domu) po to żeby poczuć, że się żyje! Potraktować to jako wyzwanie. Jako wisieńka na torcie danego dnia. Dlaczego tak twierdzę?

Dobre PODEJŚCIE do sprawy

Bo uważam, że szczęścia nie buduje się na dobrej lub złej POGODZIE, ale na stosunku do samego siebie i nastawienia do otoczenia. Jak lubisz dostrzegać negatywne sprawy w każdej sytuacji, to pogoda będzie idealnym powodem do ponarzekania! W życiu nie chodzi o to żeby jakoś przeżyć, ale żeby nauczyć się żyć z wyzwaniami które przynosi codzienność. Nie chodzi o to żeby przeczekać, aż przejdzie burza, ale żeby nauczyć się tańczyć w deszczu! Sama przyjechałam z dużego miasta prosto z dwumilionowej Warszawy do pięciotysięcznego maleńkiego studenckiego miasteczka Bø w Telemarku i przeżyłam SZOK.

Być WĘŻEM ?

Ale byłam otwarta, postanowiłam dać szansę Norwegii, oraz zaraziłam się ich zamiłowaniem do natury i rekreacji czasu wolnego w przyrodzie i zakochałam się. Nie stało się to od razu i przez jedną noc! Nie raz rzucałam nartami, czołgałam się pod górę w złej pogodzie marząc żeby być WĘŻEM (bo przecież wąż LEŻY jak idzie :D) i narzekałam na męża jak w środku lodowego pustkowia odmarzły mi palce u nóg tak, że były fioletowo-zielone! Ale stopniowo i powoli zamieniłam to czego mi najbardziej brakowało na zupełnie nowe hobby, które teraz dają mi ogromną satysfakcję, radość i powodują że czuję się jak ryba w wodzie. Dają mi ochotę do wyskoczenia rano z łóżka, zarówno w sobotę jak i niedzielę! A w poniedziałek do tego żeby rano w pracy móc zacząć planować kolejne weekendowe przygody!

Podsumowanie

Celem tych trzech postów było zwrócenie uwagi na najważniejsze aspekty, które moim zdaniem bezpośrednio wpływają na całokształt jakości życia w tym kraju. ALE każdy omówiony przeze mnie czynnik sam w sobie nie da tak pozytywnego rezultatu, jak świadomość występowania każdego z nich łącznie i wprowadzenia ich razem w życie. Dlaczego?

Bo bez znajomości języka nie byłabym tu gdzie teraz jestem. Nie miałabym pracy marzeń, do której z chęcią chodzę. Gdzie żaden dzień nie jest taki sam, a każdy kolejny to nowe, zupełnie inne wyzwania!

Uczyć się od mieszkańców

Po drugie to właśnie integracja pomogła mi zrozumieć norweską kulturę. Ta wiedza przyczynia się do tego, że respektuje Norwegów mimo, iż bardzo różnią się od naszej kultury, naszych tradycji i zwyczajów. Ponadto jestem bardziej wyrozumiała i mniej się nimi irytuję! Co więcej, integracja bezpośrednio przyczyniła się do tego, że zostałam zarażona bakcylem “FRILUFTSLIV”, czyli chęcią spędzania każdej jednej minuty w przyrodzie, odkrywania nowych miejsc, akceptowania złej pogody i szukania pozytywów każdego dnia!

Coś w zamian?

Mam nadzieję, że seria moich 3 rad również i Tobie da chociaż trochę do myślenia. Będzie podstawą do refleksji, rozważań i odniesienia swojej sytuacji do tych omówionych przeze mnie tematów. Obojętnie czy mieszkasz już w Norwegii czy dopiero jesteś przed podjęciem tej ważnej dla Ciebie decyzji o przeprowadzce- życzę powodzenia!

Koniecznie podziel się ze mną swoimi doświadczeniami. Może masz jakiś inny aspekt o którym ja nie pomyślałam, a którym chciałabyś się podzielić? Koniecznie zostaw komentarz!

TOP 3 RZECZY, KTÓRE POMOGĄ CI ZADOMOWIĆ SIĘ W NORWEGII! CZ. II

TOP 3 RZECZY, KTÓRE POMOGĄ CI ZADOMOWIĆ SIĘ W NORWEGII! CZ. II

Jeśli Ty również. rwiesz sobie włosy z głowy, zastanawiając się CO jeszcze musisz zrobić, żeby w końcu znaleźć SWOJE własne miejsce w Norwegii i nareszcie czuć sie tu dobrze, ta seria trzech postów jest szczególnie dla Ciebie! W tym poście znajdziesz drugą najważniejszą zasadę dobrego życia w Norwegii. Jeśli jeszcze nie przeczytałeś pierwszej, koniecznie to zrób, zanim przejdziesz do czytania tego wpisu. Jeśli już to zrobiłeś, zapraszam, na drugą radę, która dotyczy INTEGRACJI!!

RADA NUMER DWA —-> INTEGRACJA

Na samym początku wyobraź sobie cały świat i jego mieszkańców! Ok, wiem że to niemożliwe, dlatego wróćmy na ziemię. Międzynarodowe badania statystyczne pokazują, iż na świecie, a dokładniej poza granicami swojego kraju pochodzenia mieszka ponad 244 milionów ludzi!? Dużo prawda? Tymczasem Oslo należy do najszybciej rosnących miast w Europie jeśli chodzi o wzrost napływu imigrantów. Jako przykład dodam, iż w jednej dzielnicy Oslo (Stovner) reprezentowane są aż 142 różne narodowości. Oczywiście, największą grupę stanowią Polacy. Według norweskich danych statystycznych, aż 45% migracji w tym kraju napędzane jest chęcią znalezienia zatrudnienia, a 29% to uchodźcy potrzebujący azylu i schronienia.

Problemy vs. możliwości ?

Migracja jest niezbędna do prężnego rozwoju każdego kraju. Z badań wynika, iż napływ nowych mieszkańców to również wzrost siły roboczej, korzystnie wpływający na dynamiczny rozwój krajowej gospodarki. Norwegowie są tego świadomi, dlatego w 2017 roku norweski rząd przeznaczył aż 180 000 000 zł (ok. 360 milionów koron) na działalność związaną z integracją migrantów i uchodźców! Tym samym podkreślając, że każdy nowo przyjezdny to nowe, ogromne zasoby i możliwości, zamiast problemy! Dlaczego?

CHĘĆ!

Szereg wprowadzonych działań i programów integracyjnych na szczeblach regionalnych i lokalnych w każdym województwie ma za zadanie pomóc w udomowieniu obcokrajowców oraz DOBRZE spożytkować potencjał wykształconych, aktywnych i przedsiębiorczych ludzi. Głównie ludzi chętnych do wykorzystania swoich kwalifikacji w nowym kraju zamieszkania oraz pragnących osiedlić się w tym kraju na stałe.

Jak teoria ma się do praktyki?

Z mojego doświadczenia integracja w norweskim mniemaniu dzieje się głównie poprzez przynależenie do różnych grup, zrzeszeń, związków czy stowarzyszeń. Zupełnie inaczej, niż dzieje się to w Polsce. Tam gdzie jest dwóch Norwegów, tam są cztery zgrupowania miłośników, entuzjastów czy pasjonatów danej dziedziny. Bez przynależenia do danej grupy nie istniejesz w tym kraju. Wychodzę z założenia, że poprzez aktywne uczestnictwo, szczególnie w lokalnym społeczeństwie można nie tylko zwiększyć wiedzę na temat kraju i mieszkańców, ale również poznać zarówno ich kulturę, jak i lokalnych ludzi, oraz zgłębić ich tradycje, a co najważniejsze (i po raz drugi wracam do zasady nr jeden!) nauczyć się języka!

Integracja OBUSTRONNA

Ponadto uważam, że sama integracja (z inicjatywy Norwegów) nie wystarczy, trzeba chcieć się zintegrować czyli wyrazić CHĘĆ włączenia się do ich społeczeństwa. Dlatego twierdzę, iż drugi stopień do dobrej egzystencji w tym kraju to otwartość i chęć poznania Norwegów i ich zwyczajów. Norwegowie z reguły są zamknięci, dlatego inicjatywa na nowe znajomości rzadko wychodzi z ich strony. Jeśli sam nie wyjdziesz z inicjatywą, oni sami nie wyjmą ręki. Trzeba dać im powód, zbudować zaufanie. Moje osobiste doświadczenie potwierdza fakt, że jeśli im na to pozwolisz to są w stanie zrobić dla Ciebie bardzo dużo. Jak ty ich traktujesz tak oni ciebie! Jak było w moim przypadku?

DUGNAD

Już jako studentka sama uczestniczyłam w różnego rodzaju “dugnad’ach”- czyli wzajemnej pomocy społecznej – oczywiście nieodpłatnej. Dugnad w Norwegii jest bardzo popularny. Dodam, że z ostatnich badań wynika, że Norwegowie przepracowali, aż TRZY razy więcej godzin na aktywność społeczną, niż osoby zaangażowane w taką działalność w Polsce, a jest nas DZIESIĘĆ razy więcej! W tym kraju chęć niesienia pomocy innym wyssana jest z mlekiem matki. Dobrym przykładem nieodpłatnej działalności społecznej jest system chatek DNT, gdzie Norwegowie tylko w formie dugnadu czyli darmowej, bezinteresownej pracy budują, utrzymują, odnawiają, remontują oraz dbają o chatki położone w trudno dostępnych miejscach w górach. Gdyby nie ta praca, wolontariusze, oraz chętni i zaangażowani lokalni ludzie, nie byłoby ponad 500 chatek dostępnych dla każdego!

Dlaczego w takim razie sama chciałam być uczestnikiem wolontariatu?

Po pierwsze dlatego, bo sama uważam że człowiek jest szczęśliwszy jak daje od siebie innym. Po drugie w tak małym społeczeństwie jakim jest Norwegia wszystko opiera się na relacjach. Tych relacji nie zbudujesz siedząc w domu. Sam. Ale za to w “grupie siła”! Grupa, która jest wspólnotą różnorodnych indywidualności gwarantuje najkorzystniejsze warunki rozwoju, każdej z jednostek! Po trzecie podkreślam kolejny raz, że jest to idealny sposób do nauki i praktyki języka! Ponadto, jest to bardzo dobry sposób na poznanie kultury, integrację i sposób budowania relacji ze społecznościami lokalnymi. Znajomości w tym kraju są niezmiernie ważne!

ENTUZJAZM

Jeszcze jako studentka nie czułam się na siłach, żeby już podjąć pracę w zawodzie trenera więc udałam się do największego centrum sportowego w mieście twierdząc, że na początku mogę pracować nieodpłatnie w zamian za podszkolenie języka. Oczywiście widząc mój entuzjazm, kwalifikacje i chęci do pracy w swojej profesji od razu dostałam pracę!

Masz ochotę dołączyć?

Jeśli nie wiesz gdzie zacząć, zachęcam do zapisania się do lokalnych organizacji Czerwonego Krzyża, wolontariatu Frivilligsentral, czy aktywnego uczestnictwa w lokalnych dugnadach. Poczytaj o programach regionalnych lub lokalnych mających na celu integrację nowo przybyłych osób czy rodzin. Gorąco polecam program działający w naszym województwie o nazwie “Mentor program”(kliknij), który oferuje zarówno pomoc jak i integrację każdemu obcokrajowcowi prosto od samych (chętnych do pomocy) lokalnych ludzi!

What’s in it for me? ZYSKI?

W trakcie takiego programu dostaniesz własnego mentora (Norwega), który pomoże Ci ze wszystkimi praktycznymi rzeczami związanymi z mieszkaniem w tym kraju, jak również odpowie na Twoje pytania związane z rynkiem pracy czy edukacją. Ponadto, pomoże Ci zapoznać się z relewantnymi pracodawcami, doradzi przy wysyłaniu listów motywacyjnych oraz ułatwi drogę w kierunku integracji z norweskim społeczeństwem.

TAK WIĘC…

Chęć włączenia się do lokalnej wspólnoty, otwartość na norweskie tradycje i gotowość na zmiany, skraca ścieżkę do zrozumienia norweskiego społeczeństwa i ułatwia START w tym kraju. Ponadto, włącza nowoprzybyłych do lokalnego społeczeństwa oraz tworzy nowe sieci i relacje w lokalnej wspólnocie. Dlatego podkreślam, że integracja musi być obustronna, żeby człowiek mógł odnależć się w tym kraju i żeby był w stanie w pełni zadomowić się w Norwegii!

ALE ..

Znajomość języka i dobra integracja nie wystarczy do tego, aby czuć się tu dobrze i w pełni komfortowo! Jaki czynnik jest równie ważny, jeśli nie najważniejszy, który zamknie moją czołówkę trzech gównych aspektów dobrego życia w Norwegii? Już teraz się dowiedz!

Możesz to zrobić —> TU<— ?

P.s.

Natomiast jeśli mieszkasz już w Norwegii i masz własne doświadczenis i przemyślenia związane z integracją, inne od moich, koniecznie podziel się ze mną Twoimi spostrzeżeniami w komentarzu!

TOP 3 RZECZY, KTÓRE POMOGĄ CI ZADOMOWIĆ SIĘ W NORWEGII! CZ. I

TOP 3 RZECZY, KTÓRE POMOGĄ ZADOMOWIĆ CI SIĘ W NORWEGII! CZ. I

Ostatnio Gazela w Laponii przeżywa bardzo intensywny czas. Począwszy od wywiadów do lokalnych gazet i portali internetowych, aż po telewizję zarówno polską jak i norweską. Ponadto, pierwsze SPOTKANIE z czytelnikami zarówno na Słowacji jak i w Polsce! Było wspaniale! Za to wszystko bardzo wszystkim dziękuję! Interakcja z czytelnikami za każdym razem daje mi dużo nowych pomysłów i inspiracji do dalszego działania. To spore zainteresowanie ze strony mediów –bezpośrednio przyczyniło się do zwiększonej ilości napływających do mnie wiadomości i pytań na które bardzo chciałabym odpowiedzieć.

Co się okazuje, większość Waszych pytań dotyczy praktycznych porad oraz wskazówek odnoszących się do życia i mieszkania w kraju Wikingów. Jak również aspektów związanych z przeprowadzką w celu podjęcia pracy lub studiów. W związku z czym, ten post postaram się ograniczyć do trzech kluczowych wskazówek związanych z przeprowadzką do Norwegii, o których każdy powinien wiedzieć przed przyjazdem na stałe do Norwegii. Każdy z punktów dokładnie opiszę w osobnych wpisach.

Jeśli również i Ty borykasz się z takimi samymi pytaniami i zastanawiasz się nad zamieszkaniem w Norwegii, ale nie wiesz co się z tym wiąże, ta seria 3 postów jest szczególnie dla Ciebie! Tak więc zaczynamy! Zapraszam Cię, na moją pierwszą najważniejszą radę:

Rada numer jeden –> JĘZYK NORWESKI!

Fundamentem dobrego życia w Norwegii jest znajomość ich ojczystego języka. Owszem, można posługiwać się tylko językiem angielskim, gdyż praktycznie każdy mieszkaniec Skandynawii posługuje się tym językiem, ale tą opcję komunikacji zdecydowanie nie polecam oczywiście tylko jeśli masz większe ambicje! Dlaczego?

STUDIA- > STUDIA-> STUDIA

Przed samym podjęciem tej trudnej dla mnie decyzji o przeprowadzce do Norwegii złożyłam podanie na studia do Høgskolen i Sørøst Norge (kliknij żeby dowiedzieć się więcej), po to aby podjąć studia języka norweskiego. Wiedziałam, że chcę nauczyć się języka aby tu zamieszkać na dłuższy okres ! Nie tylko po to by, umieć komunikować się w tym języku, ale po to żeby lepiej zrozumieć Norwegów. Ponadto, uważam że posługiwanie się ich językiem to również jedna z form okazania im szacunku.

CIĘŻKA PRACA SIĘ OPŁACA

Mi się udało! Wkrótce zostałam przyjęta na roczne studium językowe, gdzie nauka języka skupiała się na przedmiotach z nauk humanistycznych i socjologicznych. Na studiach każdego dnia mieliśmy zajęcia teoretyczne i praktyczne z nauk interdyscyplinarnych takich jak historia, geografia, literatura (w tym czytanie norweskiej literatury pięknej), oraz nauki polityczne. Studia miały nie tylko nauczyć języka ale głównie przygotować studenta do funkcjonowania w tym kraju. Poszerzyć jego wiedzę na temat mieszkańców Norwegii, dać niezbędne informacje dotyczące kraju oraz pomóc w zrozumieniu norweskiej kultury i tradycji.

PRZEPUSTKA

Były to bardzo intensywne studia i przyznam, że nie raz rzucałam książkami zadając sobie pytania po co mi to wszystko. W szkole spędzało się dobrych kilka godzin każdego dnia przez 5 dni w tygodniu. Prace domowe, lekcje i nauka po godzinach szkolnych zabierały praktycznie każdy wolny czas. Tak, nie można tego studium porównać do ”voksenopplæring” czyli oferty nauki języka skierowanej do obcokrajowców, gdzie uczysz się języka 2 razy w tygodniu wieczorami przez 3 miesiące. Niestety, jest to zdecydowanie niewystarczająca oferta do porządnego nauczenia się tego języka. Ale wychodzę z założenia, że lepsza niż żadna.

Studium które ja ukończyłam trwało cały rok i kończyło się egzaminem państwowym na poziomie B2. Taki oto dokument, podstawowe wiadomości o kraju i niezbędne fundamenty językowe umożliwiły mi podjęcie studiów magisterskich na uniwersytecie Nord Univestitet w Bodø .

NAJLEPSZA INWESTYCJA

Po co ta ciężka praca, monotonne godziny, pot i wysiłek skoro wszędzie w Norwegii dogadasz się po angielsku? Po to żeby nie spocząć na przysłowiowych laurach po ukończonych studiach w Polsce i zadowolić się obojętnie jaką pracą przyjmując, że i tak lepiej tu zarobię. Zrobiłam to głównie dlatego, żeby nie zmarnować LAT nauki w Polsce i móc wykorzystać swoją wiedzę i kompetencję również w tym kraju. W ogóle nie było mi łatwo, ale z perspektywy czasu widzę, że ta decyzja była moją najlepszą inwestycją. A czas poświęcony na naukę i własny rozwój, zaowocował bardzo szybko. Dlaczego?

STATYSTYKA

Rynek pracy w Norwegii jest bardzo obszerny i deficyt ludzi WYKSZTAŁCONYCH wzrasta z roku na rok. Tu możesz zostać naprawdę kim zechcesz jeśli tylko masz wykształcenie, NAUCZYSZ się języka, zaryzykujesz i spróbujesz swoich sił. Coraz więcej ofert pracy na rynku norweskim dotyczy konkretnych specjalizacji tj. informatycy, programiści, menedżerowie, kosmetyczki czy profesje w służbie zdrowia. Niestety statystyki pokazują, że większość imigrantów podejmuje ciężkie prace fizyczne, poniżej swoich kwalifikacji. Głównie dlatego, iż jedynym wymogiem w owej pracy jest znajomość języka angielskiego. Niektórym, to w zupełności wystarcza. Jednakże, taka sytuacja powoduje, że takie osoby czują się niedocenione, nie wykorzystują swojego wykształcenia, umiejętności, często również pracują w gorszych warunkach. Te aspekty natomiast generują wzrost niezadowolenia, frustrację oraz rosnącą niechęć (ba nawet nienawiść) do tego kraju i ludzi.

PRACA MARZEŃ

Najnowsze badania szacują, że zdecydowana większość mieszkających w Norwegii Polaków (a jest ich ok.160 000- nieoficjalna liczba) posługuje się głównie językiem angielskim! Znam bardzo dużo przykładów gdzie tylko przez nieznajomość języka osoby te niestety podejmują pracę poniżej swoich kwalifikacji. Ponadto, znam duże grono ludzi którzy biegle posługują się językiem norweskim, posiadają pracę marzeń i są bardzo zadowoleni z życia w kraju Wikingów. Dlaczego?

SYSTEM SOCJALNY W NORWEGII

Nie znam żadnego kraju w Europie który ma tak dobrą politykę dla imigrantów jak Norwegia! Po pierwsze dlatego, że w tym kraju każda instytucja publiczna musi zaprosić imigranta na rozmowę kwalifikacyjną – jeśli tylko ma kwalifikację na ubiegające się stanowisko. Tym samym dając ogromne możliwości każdemu już na samym starcie! Sama jestem tego żywym przykładem. Po drugie, imigrant z kwalifikacjami, posługujący się językiem ma pierwszeństwo w zatrudnieniu. A po trzecie, imigrantki (gł. kobiety), łatwiej dostają dofinansowanie na otwarcie własnego biznesu żeby ułatwić im start! Tak łatwo, to gdzie jest problem? Otóż, jak się okazuje największy problem polega na nieznajomości języka, a co się z tym wiąże ograniczonej wiedzy na temat systemu kraju i swoich praw i w konsekwencji braku pewności siebie.

Jak było w moim przypadku?

Dwa lata ciężkiej pracy nad magisterką w języku norweskim, praktyczne, naukowe badania w plenerze dały mi ciężką szkołę przetrwania. Szkołę która bardzo szybko się opłaciła i zaowocowała. Otóż, dwa miesiące przed samą obroną pracy magisterskiej już dostałam pracę w zawodzie! Bez tzw. „znajomości” osób wpływowych. Bez jakiegokolwiek doświadczenia zawodowego w tym kraju. Dostałam ją tylko dlatego, że miałam kwalifikacje, doświadczenie z Polski i znałam język! Pracowałam wtedy jako koordynator zdrowia publicznego w powiecie Steigen! Można? Można!

AWANS

Podejmując tę pracę zrozumiałam, że jestem dopiero na samym początku nauki tego języka. Występy przed politykami, komunikacja na szczeblu powiatowym oraz język urzędowy był dla mnie ciężką szkołą w pierwszych miesiącach. Postanowiłam jednak nie poddawać się i zapisałam się na kolejne studia. Nie zdążyłam ukończyć kolejnych studiów, a dostałam wyższą pozycję. Tym razem już nie w powiecie ale na szczeblu regionalnym w urzędzie wojewódzkim na wydziale zdrowia publicznego! Teraz moja odpowiedzialność zwiekszyła się z jednego powiatu do rangi 13 powiatów! Język urzędowy i komunikacja z politykami to codzienność a współpraca z Ministerstwem Zdrowia to moje główne zadanie.

CO DALEJ?

Dlatego tak bardzo podkreślam każdemu kto pyta mnie o możliwość znalezienia pracy w Norwegii, umiejętność języka norweskiego to podstawa do osiągnięcia sukcesu w tym kraju (jeśli tylko masz ambicje!). Ale wychodzę z założenia, że język to nie wszystko! Chcesz się dowiedzieć, dlaczego? Już zapraszam na kolejną radę, która ukaże się już za tydzień w nowym poście ! ↓↓↓↓↓

—> RADA NUMER 2 <—

Ps. Tymczasem, dla tych którzy nie znają głównych norweskich samogosek ÆØÅ, dorzucam video mojej ulubionej Norweskiej grupy muzycznej na temat Norweskiego alfabetu:ENJOY! 😛

TOP 4 LOFOTÓW- JESIEŃ cz. 2

TOP 4 LOFOTÓW- JESIEŃ cz. 2

Lofoty dla każdego

Przed każdą wycieczką dokładnie planujemy miejsca które chcemy odwiedzić. Głównie czytając norweskie portale turystyczne takie jak dnt.no, turistforening.no, bot.no, ut.no, utemagasinet.no, visitnorthernnorway.no, na których jest najwięcej praktycznych i najświeższych informacji od lokalnych wycieczkowiczów oraz opisów przykładowych wycieczek, których nie znajdziesz nigdzie indziej. Niestety nie wszystkie norweskie rady się sprawdzają. Często wycieczka która ma być z pozoru przyjemna, łatwo dostępna i idealna dla rodzin z małymi dziećmi w praktyce mało ma wspólnego z opisem! Dokładnie sami przekonaliśmy się o tym na własnej skórze na jednej z naszych wycieczek naszego październikowego weekendu na Lofotach!

Offersøykammen

Tą wycieczkę zaczęliśmy startując bezpośrednio z – rorbu a więc kwatery w której zawsze mieszkamy (Offersøy, wpis z dnia pierwszego znajdziesz TU) przechodząc przez drogę E10 na drugą stronę starając się znaleźć dobrze schowany i w ogóle nieoznaczony chodnik. Górka bo ma ona zaledwie 436 m n.p.m. jest od samego początku stroma , ale w porównaniu z większością szczytów na Lofotach, zdecydowanie należy do łatwiejszych do zdobycia. Mimo, iż ścieżka nie jest oznaczona lokalni mieszkańcy dobrze wydeptali chodnik który z łatwością znajdziesz. Pierwsze sto metrów prowadzi przez las, po czym otwiera się wspaniały widok na wierzchołki gór znajdujące się na sąsiedniej wyspie Flakstadøya. Cudo!

Tam robimy sobie pierwszy przystanek na zdjęcia i łyka wody dla ochłody w ten cudowny jesienny i bardzo słoneczny dzień. Po czym bez zatrzymania wbiegamy na samą górę. Zupełnie sami. Spokój cisza. Naszym oczom ukazuje się wszechstronny widok. Mnie najbardziej urzekł błękit nieba, który był w totalnej harmonii z oceanem. Tak otwarta przestrzeń otwiera umysł!

Tęczowy świat

Panoramiczny widok z góry, zatrzymał na chwilę czas i rozproszone myśli, spowodował, że w ogóle nie miałam ochoty opuszczac tego miejsca! Z jednej strony cudowne plaże, z których “wyrastają” pionowe skały, w oddali góruje mój ulubiony i majestatyczny szczyt Himmeltind (o którym napiszę w kolejnym wpisie). Z drugiej strony bezkres oceanu na którym widnieją aż dwie kolorowe tęcze spowodowane lokalnymi deszczami! Żałowałam że nie miałam ze sobą okularów bo jeszcze nie widziałam dwóch tęcz naraz nad samym oceanem.

Rodzinne szaleństwo

Zdecydowanie poleciłabym tą wycieczkę wszystkim którzy chcą zdobyć jeden z łatwiejszych a zarazem piękniejszych szczytów, nie posiadając większego doświadczenia we wspinaczce. Rekomenduję wycieczkę szczególnie rodzinkom z dziećmi, gdyż poza górną partią która stromo wpada do fiordu cała trasa jest przyjemna, łatwo dostępna, niezbyt długa, a cudowne widoki od początku gwarantowane!

Od marzenia do przygody

Właśnie to najbardziej cenię sobie w Lofotach- w Norwegii. Ogromna różnorodność terenów górzystych, powoduje, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Obok wysokich, piętrzących się i ciężko dostępnych tysięczników są górki i pagórki średnio i łatwo dostępne dla każdego, które można dopasować do umiejętności, formy i upodobań -początkujących wędrowców. To powoduje, że w ogóle nie musisz być bardzo doświadczony żeby zrobić pierwszy krok, krok w stronę szlaku turystycznego. To również powoduje, że łatwo dostępne góry dają wspaniałą możliwość obcowania z naturą każdemu, bez marginalizowania i wyjątków. Tak niewiele potrzeba. Wystarczy tylko chcieć. Zaczyna się od małej i łatwo dostępnej góry, a stopniowo przeradza się w bezwarunkową miłość- tak było u mnie!

Góry tylko dla wybranych!

Mieszkając w Polsce sama słyszałam, że góry nie są dla każdego. Musisz mieć wybitne umiejętności, znać się na odczytywaniu zmian pogody, posiadać ze sobą specjalistyczne mapy, kompas, gps i najlepiej przed jakimkolwiek wyjściem koniecznie przejść szkolenie! Ponadto, to bardzo droga inwestycja, bo przecież potrzebujesz profesjonalnego sprzętu, do tego ubranie i dojazd. No i oczywiście góry są śmiertelnie niebezpieczne! Nie mówiąc już o “maniakach górskich”, czyli znajomych którzy ewentualnie mogliby Cię zabrać w góry ale do tego “świata” dziewczyna z miasta w ogóle nie pasuje. Stereotypy i utarte przekonania. Zawsze mnie to irytowało!

Pierwszy krok

Rzadko kto mówił, że można zacząć stopniowo od tych najłatwiej dostępnych gór, które pomogą zdobyć potrzebne doświadczenie do tych trudniejszych już warunków. Tego właśnie nauczyłam się w Norwegii. Tego nauczył mnie Zdeno..

Obcowanie z przyrodą może mieć różne formy i niekoniecznie musisz zdobywać wysokie szczyty żeby czerpać z tego ogromną radość. Jak w przypadku naszej kolejnej tego dnia i piątej już tego weekendu na Lofotach wycieczki na szczyt – którego właśnie nie zdobyliśmy. Dlaczego?

Stworzenie

Po porannej wycieczce na Offersøykammen i lunchu z niebiańskim widokiem, wróciliśmy do rorbu, spakowaliśmy się, posprzątaliśmy chatkę, wypiliśmy kawusie i wyruszyliśmy w podróż ku kończącemu się weekendowi. Po drodze zatrzymując się na doładowanie energii nordycznymi widokami archipelagu. Uwielbiam Lofoty! Mają to do siebie, że zawsze zachwycają, szokują i czymś zaskoczą. Byliśmy już tam 8 albo 9 razy i za każdym razem jest zupełnie inaczej! Inna pora roku, różne kolory, zmieniająca się wegetacja, chmury, deszcz, mgła, dzień polarny czy niezachodzące słońce. W tym miejscu zawsze reflektuję nad stworzeniem świata. Pan Bóg musiał się świetnie bawić, tworząc tak spektakularną część ziemi!

Stroma drabina- Ramberg

Do Rambergu dojechaliśmy po 12.30, a wycieczka na szczyt Moltinden 696 m n.p.m. miała zająć nam nie więcej niż 3 godziny. Szybko zapakowaliśmy co trzeba i wyruszyliśmy żwawym krokiem na kolejną przygodę. Po drodze mijając starszych emerytów zainteresowanych naszą wędrówką. Pierwsze 200 metrów dały nam w kość! Ścieżka była wyjątkowo stroma. Ponadto, wąski, mokry i wydeptany chodniczek był w cieniu, a błoto utrudniało wspinaczkę. Byłam wdzięczna, że słońce nie pali nas prosto w twarz bo trasa była wyjątkowo wymagająca. Czułam każdy krok i oddech Zdena na plecach. Na początku myślałam, że to pewnie zmęczenie gdyż był to już nasz 5 szczyt w przeciągu dwóch ostatnich dni. Ale później zorientowałam się, że nie tylko my mamy takie odczucia.

Oświecenie

Po przejściu najgorszego odcinka miało być już tylko łatwiej. Cudowny widok z Nubben otworzył się niczym z filmu oślepiając nas promieniami słońca, które wcześniej były schowane za górą. Wspinaczka dopiero się rozkręcała! Miałam wrażenie, że było coraz bardziej stromo, bo błotnisty teren zamienił się na kamienny szlak luźno leżących i ruszających się kamieni. Im wyżej tym kamienie były większe i trochę bardziej stabilne.

W pogoni za czasem

Nie mieliśmy czasu do stracenia, gdyż nasz prom odpływał dokładnie o godzinie 17 z Moskenes, a to znaczy że z Ramberg do promu dzieliła nas godzina jazdy (przy czym na miejscu musisz być minimum pół godziny przed odpływem promu). Dlatego niestety ale nieumyślnie zaczęliśmy walczyć z uciekającym jak piasek przez palce czasem. Licząc kamienie wzwyż, powolutku przybliżaliśmy się do szczytu. Co 10 minut patrząc na zegarek. Daliśmy sobie czas wspinaczki do godziny 14, żeby być przy aucie najpóźniej o 15.30!

Nie ilość a jakość

Nagle włączył się stres. Strasznie tego nie lubimy. Jesteśmy zwolennikami czerpania radości z wycieczek, a w momencie kiedy dochodzi największy stresor- brak czasu- kończy się radość. Z reguły przed samym już szczytem dostaje jakby dodatkowej ampułki z energią. Porządnej dawki adrenaliny. Biegnę nie mogąc się doczekać finishu. Do tego wszystkiego jestem uparta. Znając życie wbiegłabym w tym tempie na samą górę mieszcząc się w określonym przez nas czasie. Ale nagle Zdeno powiedział stop. Koniec. Odpocznijmy. Zatrzymajmy się tu na pół godziny i nacieszmy się tym cudownym widokiem przed 6 godzinnym powrotem promem do domu!

Pomyślałam, hæææ? Co? Tu i teraz? jak tak blisko jesteśmy szczytu? Chwilę biłam się z własnymi myślami. Wiedziałam, że jak dojdziemy do celu to nie będzie czasu na przyjemne cieszenie się widokami tylko szybkie zbieganie z samej góry po wymagającym, śliskim terenie. Mimo że nie byłam jeszcze na 100% pewna podjętej decyzji, zgodziłam się. Były to najlepsze pół godziny jakie mogliśmy sobie zafundować! Słońce przyjemnie grzało. Herbatka nadała smaku. Widok rozweselał. Koniec biegu. Pomyślałam, że wcale nie trzeba było zdobyć tego szczytu, żeby nacieszyć się tym wspaniałym krajobrazem.

Lofotpils – nie ufaj Norwegom przy piwie

Nasze pół godziny odpoczynku zamieniło się na dobre 45 minut błogiego relaksu. Po czym żwawym krokiem zaczęliśmy zbiegać z góry zatrzymując się przy jednym urwisku na fotorelację. Po drodze spotkaliśmy parę Niemców którzy ugrzęźli na samym początku stromej góry,przed wejściem na Nubben. Byli sparaliżowani Dowiedzieliśmy się, że tą wycieczkę polecili im Norwegowie sącząc Lofotpils (piwo) w lokalnym pubie wieczór wcześniej. Ponoć miał to być jeden z łatwiejszych hikingów w okolicy! Haha.

It’s time to go…

Przy aucie byliśmy co do minuty o 15.30! Na prom dojechaliśmy z wyprzedzeniem. Odpływając z Lofotów słońce akurat powoli zachodziło nadając cudowne arktyczne kolory. Nadszedł czas pożegnania z Lofotami w tym roku! Patrząc na oddalające się wyspy archipelagu obiecałam sobie, że ten błogi “state of mind”, radość z bycia tu i teraz zabieram ze sobą na kontynent! Prom był praktycznie pusty, bo wszyscy którzy chcieli dostać się do Bodø, płynęli dwie godziny wcześniej bezpośrednim połączeniem.

Kawałek ♥

Ten prom którym my płynęliśmy miał do pokonania dwa razy dłuższą trasę, gdyż płynął jeszcze przez wyspę Værøy i Røst zabierając tamtejszą młodzież licealną (która w tygodniu mieszka w internatach, chodzi do szkoły i na weekendy wraca z powrotem na obiadek do mamusi na wyspy). Mimo, iż na Værøy już w tym roku byliśmy (wpis znajdziesz TU), to miło było znowu zobaczyć tę oazę spokoju w świetle zachodzącego złotego słońca północy! Kawałek mojego serca zawsze będzie należał do tych arktycznych wysepek….

Wyspa VÆRØY – Lofoty jakich nie znacie!

Skarb Północy – wyspa Værøy

Każdy turysta zna Lofoty z rybackiej stolicy archipelagu Svolvær, malowniczej wioski rybackiej Reine i ostatniej miejscowości archipelagu o najkrótszej nazwie świata Å (wpisanej na listę Guinessa). Według norweskiego biura statystycznego średnio tylko jeden procent turystów odwiedzających Lofoty rocznie trafia na skrytą i ciężko dostępną wyspę Værøy.

Wysepka ta leży w samym sercu fiordu Vestfjorden, zamieszkuje ją ok. 750 ludzi, posiada aż jeden sklep, jedną restauracją (z najlepszą sałatką z krewetkami jaką jadłam), najstarszy kościół w województwie (z 1740 roku) i całe 21 km asfaltowej drogi. Poza infrastrukturą wyspa jest nieziemska jeśli chodzi o warunki przyrodnicze, bogata w cudowne plaże, strzeliste góry, długie doliny i wpadające do wody klify. Choć ten weekendowy wypad nie skończył się dla naszej dwójki najlepiej to ponad tysiąc zrobionych zdjęć, godzinnych ujęć ( zarówno z gopro jak i z drona) dobrze pozwolą nam zapamiętać ten ostatni czerwcowy weekend na ukrytej wyspie. Dlaczego?

Destynacja tylko dla wybranych?

Dokładnie sześć lat temu mieszkając jeszcze w Warszawie po raz pierwszy dowiedziałam się o wyspie Værøy. Planowałam wtedy wycieczkę oczywiście na rajskie wyspy Lofoty. Jeszcze nie wiedziałam, że wyspa oddalona jest od samego archipelagu Lofoten ok. 1,5 godziny przeprawy promem, a ok. 5 godzin od kontynentu i najbliższego miasta Bodø (oczywiście tylko w dobrej pogodzie). Widząc tajemnicze zdjęcie w jednym z numerów National Geographic, pod tytułem “Destynacja tylko dla wybranych?” Zakochałam się po uszy! Nie miałam pojęcia że na wyspę tak ciężko jest się dostać, a nawet jak już się tam dostaniesz to możesz tak szybko z niej nie wrócić.

Skarb Północy – wyspa Værøy

Wyspa znajduje się w samym środku fiordu Vestfjorden, który otoczony jest najsilniejszymi prądami morskimi na świecie. To właśnie dlatego miejsce to jest szczególnie nieznane, nieodkryte i mało znane w świecie podróżników. Kiedyś na wyspę można było przylecieć samolotem który kursował 2 razy w tygodniu. Dzisiaj jest to niemożliwe z racji tragedii która miała miejsce w latach 90-tych, kiedy to samolot wpadł w turbulencję z powodu niezmiernie silnych morskich wiatrów (rozpędzonych po stokach górskich) rozbił się odbierając życie wszystkim pasażerom na pokładzie którzy akurat lecieli na święta Wielkanocne do rodziny.

Ponadto, wyspa ta ma szczególny klimat. Jest najdalej na północ położonym miejscem gdzie nie występuje meteorologiczna zima, ponieważ średnia temperatura powietrza w zimie utrzymuje się powyżej zera. Dodatkowo z racji występowania silnych i ciepłych prądów morskich, śnieg nie utrzymuje się tu dłużej niż parę godzin, co nie znaczy że nie może być tu zimno! Będąc tam pod koniec czerwca mieliśmy możliwość doświadczyć wszystkich rodzajów pogody. Od zimnego ale słonecznego północnego słońca, po tropiki na plaży aż po wichurę oraz całkowite zachmurzenie.

Dojazd

Na wyspę najłatwiej można dostać się 20 minut lotu helikopterem z samego Bodø który lata, aż dwa razy dziennie. Ponadto prom z miasta wypływa również dwa razy dziennie w sezonie letnim. Na samej wyspie nie ma żadnej komunikacji miejskiej, więc polecam wypożyczyć sobie auto aby móc zwiedzić wszystkie tajemnicze zakątki które tu opiszę. Dodam, że w Norwegii auto to podstawa każdego bytu. My bez auta polecieliśmy tylko na Svalbard! 😛

Nocleg

Noclegi dostępne są zarówno w hotelu jak i rorbu. Rorbu to stare norweskie rybackie chatki odrestaurowane i położone na palach nad samym morzem (o tym pisałam tu). Idealnie zaopatrzone na potrzeby turystyczne, gotowe przyjąć najbardziej wymagających turystów. Niektóre z nich nawet posiadają nawet własne jaccuzzi oraz saune. Bajka. Jednakże, według obowiązującego prawa do korzystania z natury Allmannsretten w całej Norwegii praktycznie wszędzie można rozbić namiot na dziko. Jednak Norwegowie cenią sobie prywatność więc nie zaleca się robić obozowiska bliżej niż 150 metrów od prywatnej posiadłości, poza tym nie ma większych zakazów. Tak samo jest na wyspie. Na nasz camping wybraliśmy jedną z większych plaż położoną na zachodniej stronie wyspy, o nazwie Nordlandshagen- co dosłownie znaczy ogród Nordlandu 🙂

Dzień który nigdy się nie kończy

Gdy dojechaliśmy na miejsce była godzina 22.00. Plaża była już idealnie oświetlona nisko osadzonym arktycznym słońcem. O dziwo nie biały piasek zrobił na nas największe wrażenie ale soczyście zielone łąki pokrywające stoki górskie kończące się u podnóży cudownej plaży. Ponadto, dmuchawce zdobiły trawę niczym delikatny naturalny dywan. Poczułam wiosnę, bo w Polsce dmuchawce są na przełomie kwietnia/maja a tu pod koniec czerwca! Po przybyciu przebraliśmy się, najedliśmy i czym prędzej zaczęliśmy nasz trekking z widokiem na naszą plażę. Spieszyliśmy się gdyż chcieliśmy być na wierzchołku góry dokładnie o północy, witając królową sezonu letniego samą jej magiczną mość północne słońce w swojej najlepszej okazałości.

Góra „RÓG”- czyli Hornet 346 m n.p.m.

Szlak prowadził stromo w górę po niewyznaczonej trasie od samej plaży (gdzie mieliśmy nocować). W pierwszej fazie prowadzi po luźno osadzonych kamieniach. Miejscami ślisko, miejscami nadepnięty kamień przesuwał się razem z tobą, a miejscami szlak był całkowicie piaskowy powodując że łatwo można było go zgubić. Podekscytowani bardzo szybko doszliśmy na sam szczyt, niecierpliwie czekając na prywatny show tego wieczoru! I jak było?

As free as the ocean…

Było jeszcze piękniej niż się spodziewałam. Miałam wrażenie że widzę ogromną taflę Oceanu Arktycznego w skład którego wchodzi miniaturowe Morze Norweskie, które na dalekim horyzoncie łączy się z troszkę większym Morzem Grenlandzkim! Otchłań, bezkres i monumentalność morza otaczająca nas ze wszystkich stron góry! Bezgraniczny ogrom i widok niebiesko- złotej tafli królestwa Neptuna i niekończącej się wody zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Kocham morze. Uwielbiam je pod każdą postacią. Powiew morskiej bryzy i słone zimne arktyczne powietrze dodatkowo nasiliły to uczucie. Móc oglądać tą złotą taflę z wyżyn potęguje to uczucie. Byłam totalnie oczarowana i bardzo wdzięczna. Słowa nie są w stanie opisać tego piękna. Oczywiście Zdeno uchwycił ten moment z perspektywy lotu drona więc koniecznie zobacz filmik z naszej wizyty na Værøy.

Noc która nigdy nie zapada

Około 1 w nocy rozbiliśmy namiot, i z widokiem złotej poświaty leżeliśmy sobie nie chcąc zasnąć. Jakbyśmy wiedzieli że w tym roku po raz ostatni widzimy się z północnym słońcem. Fenomen arktycznego słońca jest tym ciekawszy iż z każdą godziną jego kolory są intensywniejsze, żywsze i tak jakby złocista niewidzialna chusta opadła na ziemię i starannie wszystko przykryła. O godzinie 3.30 postanowiliśmy zakończyć tę wiecznie trwającą noc. To śmieszne ale to właśnie w lecie najciężej budzię się rano. Dlaczego? Z racji światła 24 godziny na dobę, przez które w ogóle nie czuje zmęczenia i zazwyczaj późno kładę się spać, co potęguje zmęczenie nad ranem.

Håheia 438 m n.p.m. symbol archipelagu

Celem mojej podróży na Wyspę Værøy było przejście jej skalistej części wzdłuż i wszerz. Wisienką na torcie miał być słynny widok który można zobaczyć tylko z wierzchołka góry o nazwie Håheia. (To ten widok pierwszy raz zobaczyłam dawno temu w słynnym artykule National Geographic, który zmotywował mnie do odwiedzenia wyspy). Widok ten uznawany jest za symbol całego archipelagu, a zdjęcia z góry na otaczające plaże i bezkres morza pojawiły się na dziesiątkach pocztówek i zdjęć zafascynowanych turystów.

Na tę górę prowadzą minimum 3 trasy górskie. My szliśmy wierzchołkiem od samego parkingu z miasta do samej bazy NATO aż kończąc urwistym klifem z wymarzonym widokiem na który czekałam tyle lat. Wrażenia? Cała trasa była wyjątkowa. Z racji tego iż idąc po grzebieniu jesteś w stanie ogarnąć wzrokiem całą wyspę i otaczające ją z każdej strony morze. Ponadto, nigdzie na całej wyspie nie ma takich klifów niczym z Kornwalii w Wielkiej Brytanii z soczyście zieloną trawą, zapadającą się pod stopami.

Największe wrażenie robiły ogromne plaże u stóp 400 metrowych pionowych skalistych i dość wąskich gór. Ponadto, na końcu archipelagu znajdowała się maleńka wioska Måstad w której do dzisiaj mieszkają ludzie, na którą można dostać się tylko za pomocą łodzi rybackiej/ motorówki bądź całodniowej wycieczki prowadzącej przez plażę i łańcuch górski od samej plaży Nordlandshagen na której nocowaliśmy. Ciekawostką jest to, iż właśnie z tego miejsca pochodzi rasa psów Lundehund zaklasyfikowanych do północnych szpiców myśliwskich wytrenowanych do łowienia maskonurów, które były głównym źródłem utrzymania się mieszkańców tej osady w dawnych czasach. Widok był niczym z bajki. Niestety maskonurów nie widzieliśmy ale po to chcę jeszcze wrócić na wyspę w innym terminie!

Nordlandsnupen 450 m n.p.m.

W drugi poranek obudził mnie zapach arktycznego powietrza zmieszanego z kawą którą Zdeno świeżo ugotował na turystycznej kuchence nie mogąc spać z powodu zbyt dużego ciepła w namiocie! Ten ostatni poranek spędziliśmy wyjątkowo na plaży nasycając się cudownym widokiem na spokojne morze i przepiękne szczyty niezamieszkałej sąsiedniej wyspy Mosken.

W tym dniu planowaliśmy trekking przed opuszczeniem wyspy. Celem było podbicie najwyższego punktu na wyspie- Nordlandsnspen. Cudowna ścieżka prowadząca na samą górę była nad wyraz stroma. Niestety ostatnie 20 metrów tej najbardziej niedostępnej góry przerosło mnie gdyż trzeba było się wspinać po dość mokrej ścianie trzymając się za pionowo wiszącą linę.

It is not the mountain we conquer but ourselves

Odkąd przeprowadziłam się do Norwegii walczę z lękiem wysokości prawie każdego dnia. Tym razem wygrał ze mną. Tak strome zbocza i niedostępny wierzchołek jeszcze nie miałam okazji podbijać, więc z racji tego iż była to 3 góra w ostatnich 3 dniach postanowiłam odpuścić ostatnie 20 metrów. Góry nauczyły mnie jednego. To nie górę się podbija ale samego siebie. Ja uczę się tego za każdym razem wchodząc na szlak 🙂

Kolorowa Wyspa

Jeśli szukasz miejsca na Lofotach z dala od zgiełku turystów, hałasu, idyllicznej ciszy i egzotycznej przyrody- wyspa Værøy jest idealna. Jeśli nie jesteś fanem trekkingów możesz wziąć udział w festiwalu północnego słońca który odbywa sie tu latem. Jeśli jesteś fanem dziwnych sportów również zachęcam do przyjazdu na wsypę, gdyż słynie ona z najbardziej dziwacznego typu sportu jaki polega na łapaniu orłów gołymi rękoma! Osobiście na pewno tu jeszcze wrócę bo zgadzam się z autorem cytatu, który głosi że prawdziwa podróż odkrywcy polega nie na poszukiwaniu nowych krajobrazów, ale na odnalezieniu nowych oczu” M. Proust

Zapraszam na filmik! ?

TOP 6 najpiękniejszych plaż północnej Norwegii!

Tanie wakacje na Karaibach Północy?

Wcale nie musisz wydawać kroci, żeby przeżyć wymarzone wakacje na „Arktycznych Karaibach Północy”– czyli na najpiękniejszych plażach za kołem podbiegunowym! Jak to zrobić? Zaopatrzyć się w dobry namiot i czym prędzej zabookować lot! Jak w miarę wcześnie zaplanujesz letnie wakacje na odległej idyllicznej północy to bilet może Cię kosztować +/- 800 zł oczywiście wybierając linie lotnicze Norwegian. Najszybciej dostaniesz się tu samolotem z Warszawy lub Poznania z przesiadką w Oslo lub Kopenhadze, całość podróży nie powinna przekroczyć 6 godzin. Na co więc czekać?

Ha! Zapewne Ty też kojarzysz Norwegię północną głównie z zaspami śnieżnymi przez 12 miesięcy w roku, niekończącymi się nocami polarnymi i grubą kurtką puchową nawet w lecie? Owszem panuje tu klimat subarktyczny oceaniczny ale to wcale nie znaczy, że przez cały rok króluje tu bezlitosna zima. Co ciekawe, czasem jest tu cieplej niż w ukochanej Polsce i nad naszym polskim Bałtykiem. Dlaczego? To wszystko za sprawą występowania ciepłego Prądu Zatokowego Golfsztrom, płynącego prosto ze wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych, a dokładniej od samej Florydy. Ciepły prąd morski północnego Atlantyku powoduje, że wybrzeże Norwegii jest cieplejsze o średnio 22 stopnie od powietrza na podobnych szerokościach geograficznych! Dlatego właśnie latem temperatura może dojść tu do 25 stopni i utrzymać się nawet przez cały miesiąc jak miało to miejsce w 2014 roku!

Dlatego jeśli nie masz jeszcze planów na wakację, oto moja propozycja nie do odrzucenia! Z radością pragnę zaprezentować Ci moją osobistą odsłonę cudownego LATA za kołem podbiegunowym z magiczną szóstką moich ulubionych arktycznych plaż północy, które koniecznie musisz sam zobaczyć!

TOP 6 najlepszych plaż północy:

6. Zachwycająca czerwona plaża? Mjelle!

Zacznijmy od końca czyli od szóstego miejsca mojego rankingu. Mieszkańcy Bodø twierdzą, że przyjechać na Mjelle to jak wylądować na Marsie, również porównując ją do pola maków w krainie OZ! Mjelle to wyjątkowa plaża z czerwonym piaskiem utworzonym przez setki wyrzuconych i pokruszonych przez morze maleńkich muszelek i wapiennych szkieletów zewnętrznych muszlowców. Trzy kilometrowa kolorowa plaża, jest bardzo dobrze schowana i otoczona wysokimi klifami tworzącymi naturalny górski parawan, oddzielając tym samym plażę od świata zewnętrznego. Wręcz idealne miejsce na wspinaczkę górską dla kochających adrenalinowe sporty turystów. Co ciekawe, intensywne kolory północnego słońca oświetlają piasek, nadając mu fioletowo-różowego koloru. Bajka! Żeby się do niej dostać musisz pokonać ok. 2 km pieszo szlakiem wiodącym od samego parkingu. Parking natomiast znajduje się niecałe pół godziny jazdy z Bodø w kierunku Kjerringøy wzdłuż drogi Fv834. Koniecznie musisz tu przyjechać. Więcej informacji o Mjelle znajdziesz we wpisie „Dzień polarny i czar północnego słońca”


5. Największa na świecie sauna na plaży? Langsanden!

Miejsce to łączy dwa różniące się od siebie światy i jest wyjątkowe z kilku powodów. Po pierwsze dostać się na tą plażę możesz w niecałe pół godziny od samego centrum Bodø płynąc motorówką. Po drugie bielutka 2 kilometrowa plaża o szerokości przekraczającej 300 metrów to wspaniała okazja do nocowania w namiocie po zdobyciu szczytu Sandhornet 993 m n.p.m wznoszącego się przy samej plaży. Co ciekawe, w 2014 roku plaża przyciągnęła tysiące turystów z całego świata dzięki międzynarodowej wystawie SALT, w skład której wchodziły potężne rusztowania na suszenie ryb przedstawiające życie Skandynawów (Islandczyków i Norwegów). Ponadto tymczasowo wybudowane bary, restauracje i sala koncertowa z największą na świecie sauną na samej plaży, spowodowała że z bezludnego miejsca plaża ta nabrała życia niczym przebojowa Ibiza.

4. Beach party? Plaża Stia w Reipå!

Plaża Stia w powiecie Meløy przypomina mi typową plażę wyjętą żywcem z folderów reklamujących Karaiby. Biały piasek, turkusowa woda i to czego na Karaibach nie znajdziesz to idylliczny widok na sąsiednie wyspy i spływające do morza tysięczne szczyty górskiej Arktyki. Plaża położona jest przy samej drodze z Bodø do Ørnes będąc tym samym łatwo dostępna dla każdego, co powoduje że często jest zatłoczona. Płytka plaża, biały piasek i bliskość do centrum miasta powoduje, że plaża jest idealna na weekend w gronie rodzinnym lub dla zwolenników samego barbecue na plaży w towarzystwie znajomych. Jak dla mnie sama jazda trasą atlantycką uznaną przez National Geographic za jedną z najpiękniejszych na świecie, nadaje temu miejscu jeszcze większej rangi. Koniecznie musisz tu przyjechać!

3. Historyczne piękno dzikich plaż? Kjerringøy!

Ta plaża zdecydowanie zasługuje na otwarcie pierwszej trójki mojego rankingu najpiękniejszych plaż północy! Perełką wybrzeża Nordlandu jest zdecydowanie cała historyczna wyspa Kjerringøy z niezliczonymi wyjątkowo białymi plażami, zabytkowym kompleksem muzealnym i restauracją serwującą tylko lokalne dania kuchni norweskiej. Mimo, iż wyspa słynie z idyllicznych plaż, dla mnie szczególnie jedna plaża zasługuje na wyróżnienie. Z racji tego, iż nie jest łatwo dostępna dla turystów traktuje ją jako moją prywatną plażę na której zawsze mogę odpocząć zarówno fizycznie jak i psychicznie. Co ciekawe, mimo małej ilości turystów, zaopatrzona jest w ławeczki ze stolikiem i zawsze jakąś lokalną łódkę rybacką delikatnie kołyszącą się na turkusowej wodzie nadającą skandynawski charakter tej wprost tropikalnej scenerii. Widok czerwonej łódki na lazurowej wodzie i złocistym piasku powoduje, że od razu się odprężam. A Tobie jak się podoba?

2. Romantyczny weekend tylko we dwoje? Bøsanden!

Drugie miejsce na mojej ekskluzywnej liście najpiękniejszych plaż północy należy zdecydowanie do dziewiczej plaży Bøsanden na wyspie Engeløya! Bøsanden to podłużna i bardzo szeroka plaża otoczona soczyście zielonymi polami traw arktycznych oraz spiczastymi górami z widokiem na sam łańcuch górski archipelagu wysp Lofoten! Miejsce to przypomina mi bezludną wyspę z lazurową wręcz przezroczysto- krystaliczną wodą i białym piaskiem obsypanym muszlami. Krajobraz szczególnie wzbogaca wyjątkowo duża ilość orłów latających majestatycznie nad samą plażą! Idealne miejsce na romantyczną noc w namiocie, gdzie szum fal i śpiew mew rozbudzi zmysły każdego najbardziej zestresowanego człowieka! Jeśli już zaciekawiłam Cię tym miejscem, po więcej informacji zapraszam na WPIS Wyspa Aniołów oraz filmik!

1.Arktyczne Karaiby Północy? Brennviksanden!

Na pierwszym miejscu mojej listy plaż za kołem podbiegunowym plasuje się unikatowy Steigen, który według mnie jest miejscem najbardziej spektakularnego spotkania lądu z morzem. Widowiskowa plaża Brennviksanden to jedna z wielu idyllicznych plaż południowego Steigenu uważanego za nieodkrytą perłę całego Nordlandu, znajdująca się w samym sercu rezerwatu przyrody. Brennviksanden to 7 kilometrowa piaszczysta plaża, z najpiękniejszym otoczeniem szczytów górskich i widokiem na złociste wydmy jakie kiedykolwiek widziałam! Biały piasek, chabrowo- krystaliczna woda, okalające wysokie szczyty pokryte śniegiem w kombinacji z zieloną trawą, tworzą jedyną w swoim rodzaju egzotyczną kombinacje! Raj na ziemi dla spragnionych wymarzonych wakacji zarówno aktywnych jak i pasywnych. Plaża robi wrażenie zarówno latem jak i zimą, gdzie arktyczne morskie wyprawy kajakowe zapewnią niezapomniane wakacje. Sama nazywam plażę Arktycznymi Karaibami Północy. Po więcej zdjęć zajrzyj na poprzedni WPIS!

Jak dla mnie północna Norwegia to Kraina miliona złocistych, dzikich i nieodkrytych plaż, nie da się nie zakochać! A Tobie która z moich propozycji najbardziej się podoba? Może masz swoją ulubioną, której ja w ogóle nie uwzględniłam? Koniecznie się ze mną podziel!!

Top 10 miejsc, które koniecznie musisz zobaczyć w północnej Norwegii!

Top 10 miejsc, które koniecznie musisz zobaczyć w północnej Norwegii!

Dokładnie dzisiaj mija PIERWSZA rocznica powstania „Gazeli w Laponii”! Niesamowite jak DUŻO zdążyło się zmienić od tego dnia kiedy to „Gazela” z pomysłu stała się faktem, a blog ujrzał światło dzienne! Od tego dnia gigantyczna fala pozytywnych i konstruktywnych komentarzy zalała mnie jak woda w śmigusa dyngusa. Ogrom pozytywnej energii naładował mnie do tworzenia więcej, lepiej i na wyższych obrotach (mimo 2 studiów i 2 prac)! Wiadomości od nieznajomych ludzi dzielących te same pasje i zainteresowania oraz blogerów ze świata podróży dały mi wiatru w żagle i jeszcze większej ochoty do działania. Ba, poznanie naszych ulubionych blogerów, podróżników i wspaniałych ludzi Włóczypięty pewnie nigdy nie doszłoby do skutku gdyby nie blog!

To właśnie Wasze zainteresowanie życiem na dalekiej północy i Wasza aktywność na blogu spowodowała, że nasza pasja w tym czasie przerodziła się w styl życia, a podróżowanie i odkrywanie nowych zakątków odległej północy stało się naszą codziennością. Artykuły z mojego bloga zostały opublikowane na portalach górskich i podróżniczych a filmiki Zdena z naszych wypraw osiągnęły ponad 350 000 wyświetleń! Dziękujemy!!!

Rownież dzięki temu miałam możliwość wziąć udział w Adrenalinowym weekendzie w Meløy, uczestnictwo w Polarnej Ekspedycji z psim zaprzęgiem był o mały włos od realizacji, a sam występ w TVN BIS to tylko jeden z dowodów na to, że robienie rzeczy z pasją dla innych ma sens! Jestem taka szczęśliwa, że data – 14 czerwca – nabrała jeszcze większego znaczenia 🙂

Chęć podzielenia się ze światem naszym aktywnym życiem za kołem podbiegunowym z dnia na dzień była silniejsza i w końcu dokładnie rok temu doszła do skutku! Wierzę w prawo obfitości: Im więcej daję, tym więcej otrzymuję. Ja w ciągu tego ostatniego roku dostałam od Was trzy razy więcej niż się spodziewałam. Dlatego każdemu z osobna bardzo DZIĘKUJĘ. W ramach podziękowań i w formie prezentu pragnę Wam przedstawić ranking mojej ulubionej 10-tki miejsc które koniecznie trzeba zobaczyć przyjeżdżając do Serca Norwegii- dzikiej północy Nordland!

RANKING: TOP 10 MIEJSC W PŁN. NORWEGII – NORDLAND:

10. BAJKOWY Narodowy Park Rago z wodospadem Litlverivatnet

Zacznijmy od dziesiątego miejsca, a dokładniej od Parku Narodowego Rago. Dzieje tego miejsca sięgają średniowiecza, a jedyny w swoim rodzaju mosiężny wodospad o wysokości ponad 250 metrów zachęci każdego najmniej zainteresowanego trekkingami turystę! Wspinaczka to nie zawsze bajka, ale zawsze zabiera nas do baśniowych miejsc. Jeśli marzysz o takim właśnie bajkowym miejscu, bez śladu cywilizacji w promieniu kilkuset kilometrów, koniecznie przyjedź do RAGO. Razem ze szwedzkimi parkami narodowymi tworzy największay teren chroniony w Europie z obszarem przekraczającym 9 000 km2!

9. Romantyczny weekend z kroplą adrenaliny?- Glomfjord!

Marzysz o bezludnej wyspie? Idealnie trafiłeś! Kolejne miejsce to prywatny kompleks wypoczynkowy Svartisen brygge położony na samej wodzie, tuż u podnóża spiczastych gór do którego dostać można się tylko za pomocą motorówki. W skład TOTALNIE oddalonego od jakiejkolwiek cywilizacji obiektu wchodzą cztery urocze, minimalistyczne drewniane domki z przeszklonymi ścianami i prysznicem na zewnątrz. A do dyspozycji gości jest gorące jacuzzi, grill-barbecue z tarasem i typowa norweska szopa przerobiona na playroom z kominkiem, przeznaczona na długie wieczory przy świetle zorzy polarnej. Myślę, że każdy kto pragnie naładować baterie prosto z natury i kocha pasaywny wypoczynek zarówno dla ciała jak i duszy, powinien wybrać się właśnie tam!

8. Polarna Ekspedycja i psie zaprzęgi? – Sulis!

Psie zaprzęgi przyciągają tysiące azjatyckich turystów do Skandynawii. Jednak wcale nie musisz jechać na polarna ekspedycję do Szwecji (dowiedz się więcej) po to żeby przejechać się saniami ekspedycyjnymi w bajkowej scenerii ośnieżonych dolin polodowcowych w towarzystwie szaleńczo energetycznych psich zaprzęgów. Zapraszam do północnej perły Laponii i miejsca Sulis w którym przez 10 miesięcy w roku króluje śnieg, na przejażdżkę życia w towarzystwie psich zaprzęgów!

7. Wrota do Akrtyki ?– Tromsøaa

Dla mniej aktywnych ale za to spragnionych arktycznych przeżyć turystów zapraszam do stolicy Arktyki miasta Tromsø. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. Od najdalej na kontynencie położonym browarze z pijalnią własnego piwa po lokalne restauracje serwujące typowo norweskie jedzenie, aż po festiwale zorzy polarnej i imprezy witające północe słońce! Miejsce które mnie oczarowało zarówno w lecie jak i w zimie! Czego chcieć więcej? Koniecznie sam się przekonaj!

6. Biegówki w lecie?- Saltfjellet

Niektórzy mówią że Norwegia ma tylko dwie pory roku. Białą i zieloną zimę. Na Saltfjellet panują obie pory roku! Jeśli marzysz o chłodniejszym weekendzie na nartach biegowych w samym środku czerwca, to miejsce jest zdecydowanie dla Ciebie! Saltfjellet to raj dla miłośników sportów zimowych. To właśnie tu przebiega granica wyznaczająca koło podbiegunowe oraz granica pomiędzy terytorium lapończyków z północy i z południa. Ciekawy gdzie przebiega granica koła podbiegunowego? Zapraszam!

5. Norweska Wenecja- Henningsvær

Pierwszą piątkę otwierają Lofoty! To Eldorado dla miłośników wspinaczek górskich, hikingu o każdej porze roku i zimowego freeride’u po stromych stokach górskich kończących się w samym morzu. Moje ulubione miejsce na Lofotach to zdecydowanie dwa urocze miasteczka, które sama nazwałam „Norweską Wenecją”. Svolvær to stolica i główne centrum całego archipelagu wysp Lofoten a Henningsvær to miejsce oferujące najlepsze warunki na wspinaczkę górską „niewolnikom lin”! Miejsce to oferuje najwięcej możliwości wspinaczkowych na całych Lofotach a serwowany przysmak norwegów- RYBNA CZEKOLADA domowej roboty o smaku dorsza przyciąga turystów z całego świata!

4. Trekking po Lodowcu i rowery?- Kystriksveien

Niezwykle atrakcyjną propozycją na letnie wycieczki jest trasa atlantycka Kystriksveien uważana za najpiękniejszą trasę samochodową świata (wg. National Geographic). Trasa turystyczna prowadzi od miasta w którym mieszkam Bodø, ciągnąc się 650 km w kierunku południa. Charakteryzuje się wyjątkowo szpiczastymi górami, malowniczymi dolinami z turkusową wodą lodowcową we fiordach oraz cudownymi, piaszczystymi plażami wzdłuż drogi. Widoki jak z bajki, powodują że co chwilę masz ochotę się zatrzymać żeby uwiecznić piękno krajobrazu! Koniecznie polecam rejs promem na drugą stronę fiordu i wycieczkę rowerową wraz z trekkingiem po lodowcu Svartisen!

3. Wiosenne top-tury? – Heggmotinden

Na ostatnim miejscu mojego podium znalazł się Heggmotinden, z najpiękniejszym widokiem na fiordy jaki miałam możliwość zobaczyć! Góra oddalona jest od Bodø 25 min jazdy na wschód, ma jedyne 798 metrów npm a szlak prowadzący na jej szczyt mierzy niecałe 4 km. Chcesz zobaczyć fiordy z innej perspektywy? To idealny punkt widokowy zarówno latem jak i zimą. Jak dla mnie to najlepsze miejsce na ski- tury wiosną, gdyż już z samego parkingu możesz iść na nartach na samą górę. Bomba!

2. Najpiękniejsza plaża północy?- Engeløya

Na drugim miejscu rankingu znalazła się oczywiście WYSPA ANIOŁÓW w Steigen z najpiękniejszą plażą na świecie! Jeśli szukasz miejsca na romantyczny wieczór w świetle północnego słońca, zbierając bursztyny i muszle na złocistym piasku w blasku słońca, z wieczornymi pogawędkami przy muzyce świerszczy oraz nocy pod gołym niebem- to miejsce zdecydowanie należy do must experience arktycznego lata! Ten wspaniały widok dnia polarnego w towarzystwie północnego słońca w tym miejscu możesz doświadczyć tylko w terminie od 4 czerwca do 8 lipca! Głowa do góry jeszcze masz czas!

1. Noc na dachu świata?- Svartisen

Pomimo sporej konkurencji, hitem północnej Norwegii w moim rankingu zarówno latem jak i zimą jest chatka TÅKEHEIMEN. Chatka położona jest w samym sercu Parku Narodowego Saltfjellet-Svartisen na wysokości 1073 m n.p.m. powodując, że jest drugą tak wysoko położoną chatką w północnej Norwegii. Dlaczego zasługuje na 1-wsze miejsce? Otóż, chatka ta leży na szczycie jednego z najpiękniejszych (moim zdaniem) pasm górskich Nordlandu. Z najpiękniejszym widokiem na drugi co do wielkości lodowiec w Norwegii, który spływa prosto do arktycznego fiordu. W tak malowniczej części północy nie da się nie odpocząć. Ba, można idealnie spędzić romantyczny weekend tylko we dwoje.

A Tobie które z tych miejsc najbardziej się podoba? Koniecznie zostaw komentarz. A ja zostawiam krótki filmik na którym znajdziesz wszystkie wymienione tutaj miejsca!